They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Ale jak pan wpadł na pomysł, żeby zagwizdać? Czy pan wiedział, że my siedzimy za krzakami? — Oczywi¶cie. Ależ z was westmani! Pozwalacie się podej¶ć i podpatrzyć, niczego nie spostrzegaj±c! Teraz wyszedł również z krzaków młody Komańcz, Żelazne Serce. Zobaczył Old Schatterhanda i rzekł pełen szacunku: — Ninanonton, Grzmoc±ca Ręka! Schiba-bigk, syn Komanczów, jest za młody, żeby mógł patrzeć w twarz tak sławnemu wojownikowi. — Rzekłszy to, odwrócił się zgodnie z indiańskim zwyczajem. Old Shatterhand pod- 110 szedł jednak szybko do niego, położył mu rękę na ramieniu i powiedział: — Słyszałem o tobie. Jeste¶ synem mojego przyjaciela Tevua-schohe, wodza Komanczów, z którym wypaliłem fajkę pokoju. Jest on dzielnym wojownikiem i przyjacielem „białych". Gdzie teraz rozbił swój namiot? — Jego duch jest w drodze do Krainy Wiecznych Łowów, do której wolno mu będzie wej¶ć dopiero wówczas, kiedy Żelazne Serce zdejmie skalpy jego mordercom. , — Nie żyje? Gwiazda Ognista nie żyje? Zamordowany? — zawołał Old Shatterhand. — Powiedz, przez kogo? — Schiba-bigk nie będzie o tym mówił. Zapytaj moich białych przyjaciół, którzy widzieli jego zwłoki i razem ze mn± pogrzebali je dzi¶ rano. To powiedziawszy, wycofał się znowu w zaro¶la. Old Shatterhand zwrócił się do Davy'ego i Jemmy'ego: — Zdaje się, że macie nam straszne rzeczy do zakomunikowania. Tu słońce bardzo pali, chodĽmy do cienia, gdzie¶cie poprzednio siedzieli. Tam opowiecie mi, co się stało. Dwaj przyjaciele szli na przełaj przez krzaki. Trzej pozostali poprowadzili konie wokół zaro¶li. Na miejscu siedział już młody Komańcz. Biali usiedli również i Jemmy zacz±ł opowiadać wczorajsze przeżycia. Kiedy zreferował spotkanie z młodym Komanczem, dodał: — Dzi¶ rano złożyli¶my zwłoki wodza do tymczasowego grobu, w którym będzie spoczywał, aż przybęd± jego wojownicy, żeby mu wznie¶ć grobowiec jakiego jest godzien. Potem udali¶my się w po¶cig za mordercami. — S±dziłem, że chcieli¶cie zajechać na farmę Helmersa— zauważył Old Shatterhand. — Tak, lecz chcieli¶my tam przybyć już z konkretnymi rezultatami naszych poszukiwań; wydaje się bowiem, że co¶ się przygotowuje na pustyni Liano Estacado. Pojechali¶my więc wpierw z Żelaznym Sercem za mordercami. — To mogę tylko pochwalić. Czy udało się wam znaleĽć ¶lad? — Oczywi¶cie, jakkolwiek z pewnym trudem. Ci hultaje pojechali na południe i utworzyli co¶ w rodzaju posterunków, prawdopodobnie po to, żeby pilnować znajduj±cego się tam obozu. — Kto tam obozował? 111 — Nie możemy tego powiedzieć dokładnie. Przypuszczalnie byli to emigranci. Widzieli¶my koleiny wozów, zaprzęgniętych w woły i ¶lady wielu koni. Według naszej oceny nocowało tam mniej więcej około pięćdziesięciu ludzi. — Już ich tam nie było? W jakim kierunku wyruszyli? — Na południowy zachód. — A więc na pustynię Liano Estacado? Z wozami, zaprzęgniętymi w woły? Na Jowisza! Albo maj± wyj±tkowo dzielnych przewodników, albo też kto¶ ma zamiar wci±gn±ć ich w pułapkę! Co pan s±dzi, Jemmy? — To drugie. — Dlaczego? — Ponieważ tych pięciu morderców Gwiazdy Ognistej macza w tym palce. Poszukiwacze diamentów także przył±czyli się do tej karawany, która wnioskuj±c ze ¶ladów musiała wyruszyć krótko po północy. To daje wiele do my¶lenia. Widać, że hultaje postanowili tych ludzi jak najszybciej odci±gn±ć od farmy Helmersa. — Mam nadzieję, że¶cie poszli za karawan±? — Nie, sir. Mieli¶my do czynienia tylko z mordercami wodza. Ci jednak, jak wynika ze ¶ladów, nie przył±czyli się do karawany, lecz pojechali prosto na zachód. Jechali¶my ich tropem. Poza tym odkryli¶- my ¶lad samotnego jeĽdĽca, który jad±c z okolicy farmy Helmersa musi zapewne jeszcze wieczorem dojechać do karawany. — Tak? Jeszcze wieczorem? To z pewno¶ci± był ów czcigodny misjonarz mormonów, Tobias Preisegott Burton. Sprawa zdaje się wyja¶niać. Dalej mister Jemmy! Co stało się z odkrytym przez was ¶ladem? — Te łotry jechały bardzo szybko i dlatego ¶lad był wyraĽny. Potem jednak zastanowiło nas, że jeden jeĽdziec odł±czył się od grupy. ¦lad jego konia prowadził na północ. Musieli¶my jaki¶ czas pod±żać za nim, by się upewnić, że się nie mylimy. — Hm! To zastanawiaj±ce. Przypuszczam, że to był ten oficer. — Oficer? — zapytał Jemmy. — W tej grupie nie było żadnego oficera. — Wiem już. Ale może ci hultaje mieli ze sob± mundur oficerski. Pewnie niedługo tę sprawę wyja¶nimy. Rozmawiali¶cie z tymi ludĽmi. Czy nie było w¶ród nich krępego, z twarz± okolon± ciemn± brod±? — Wnosz±c z waszego opisu, mógł to być ich przywódca Stewart. 112 — A w±siska miał sczesane w dół, jakby nimi chciał zakryć wargi? Czy nie zaobserwowali¶cie może, jakie miał usta? —Naturalnie! Stewart miał mał± zajęcz± wargę. Można to było zauważyć, kiedy mówił. — Pięknie! To ten! Zajechał na farmę Helmersa, aby sprawdzić, czy jemu i jego przedsięwzięciu nie zagraża jakie¶ niebezpieczeństwo. Dalej! — Wła¶ciwie nie chciałbym dalej opowiadać