They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Straszliwie nie lubię szpitalnych pogrzebów, zwłaszcza tutaj, w Etiopii, gdzie nieboszczyków opłakuj± zawodowe płaczki. Zadowolony, że się kłopotu pozbyłem, wracam wieczorem do domu. Rano zaczynam obchód chorych i przekroczywszy próg pierwszej sali, staję jak wryty. Oto z tegoż samego co wczoraj łóżka patrzy na mnie radosnym a przyjaznym wzrokiem wczorajszy zakonnik-nieboszczyk. Oczom własnym nie wierzę. Brzuch ma normalny i wzrok jaki¶ lepszy. — Chłopcy! Dawać no szybko lewatywę. Zrobić mu jak najwyższ±, z wysoko¶ci szafy. I, o cudzie! Mój stary w trzy dni wyzdrowiał, sam odszedł do domu, a z wielkiej wdzięczno¶ci podarował mi swój drewniany, pięknie wyrzeĽbiony krzyż. Dzi¶ wiem: to dawka podwójnej morfiny zniosła prawdopodobnie spazm kiszek wracaj±c im czynno¶ci. Bywaj± cudowne przypadki i w medycynie, ale zaręczam, z kim¶ innym nie poszłoby tak łatwo. To abisyńska odporno¶ć. Żelazny organizm. Przyjmowanie chorych w moim szpitalu wygl±da następuj±co: Siedzę za olbrzymim stołem, którego połowę zajmuj± butelki i pudełka z podręczn± aptek±. Naprzeciw mam dwóch kowboj ów-tłumaczy. Jeden z nich prowadzi rejestr ambulatoryjnych chorych i zadaje im I pierwsze pytania. Drugi rozdaje zalecone przeze mni« leki i także zadaje pytania. Wygl±da to w ten sposób: Kowboj I (krzyczy): — Co ci dolega? Pacjent (nadstawiaj±c ucha): — E? Kowboj I (gło¶niej): — Co cię boli? Pacjent: — E? Kowboj I (do lekarza): — On pewnie nie zna języka amhara. Lekarz (do kowboja II): — Więc ty spytaj go w języku galla. Kowboj II (do pacjenta w języku galla): — Gdzie ci| dolega? Pacjent (obracaj±c się o 90 stopni nadstawia u-cha): —E? Kowboj II (do lekarza): — On nie rozumie galla, or chyba jest guragie. ,Na scenę występuje jaki¶ dziad i zaczyna się rozmowa w kółko, niby trening siatkowej piłki. Lekarz do kowboja I: — Spytaj, czy pacjent rniałj dzisiaj stolec. Sanitariusz I sanitariuszowi II powtarza pytanie języku amhara. Sanitariusz II powtarza dziadowi te samo w języku galla. Dziad mówi do chorego w języki guragie jak ,wyżej. Kilkoma tabletkami aspiryny usiłuję zakończyć dy-j skusję, ale gdzież taim. Pacjent dopomina się o „marfe"j Będę podłym lekarzem, jeżeli mu odmówię. Obszczeka mnie po całej szerokiej okolicy. Nazajutrz fitararij napisze list do dedżazmacza, a dedżazmacz do samego cesarza. Otrzymam pismo z pieczęciami, że lekceważę sobie obowi±zki, oszczędzaj±c na chorych, którzy my¶l cesarskiego dekretu maj± mieć darmowe leczenie i darmowy szpital. Z tym dekretem to także sprawa! Wypłaty rz±dowe niewielkie, ledwie że wystarcz± na utrzymanie szpitala.^ 300 a już na żywienie pacjentów nie ma. Biedny dyrektor głowę łamie, jak wybrn±ć z kabały. Więc chorzy płac± swoje dwa dolary za konsultację i nic dziwnego, że się domagaj± „marfe". Stoi oto przede mn± go¶ć od czubka głowy aż po pięty pokryty jedn± mas± ¶wierzbowych strupów. Daję mu słoik ma¶ci i powiadam ustami tłumaczy jak wyżej w kółko: — Przez trzy kolejne ranki masz szorować ciało gor±c± wod± z mydłem... — Panie doktorze! — szepcze mi na ucho kowboj I. — On nie ma ani mydła, ani garnka do ugotowania wody. — Hm... W takim razie niech się rnyje piaskiem i zimn± wod±, a następnie naciera się t± oto ma¶ci±. Każdego ranka ma zmieniać ubranie. — Ależ on ma tylko tę jedn± porwan± koszulę i nie może prać, bo zostanie nieprzyzwoicie goły. — Hm... Więc jakże dotychczas prał? — On nigdy nie prał. Istotnie. Teraz dopiero zauważyłem bezprzykładny brud tych wszystkich szmat przede mn±. Jakże się mam dziwić, że jednym jedynym „marfe" chc± ci ludzie uleczyć siebie od syfilisu, gruĽlicy, anemii i połamanych nóg, skoro nie maj± koszuli na zmianę i wbrew cesarskiemu dekretowi musz± jeszcze za poradę zapłacić dwa dolary. — Panie doktorze! — woła sanitariusz. — On nie chce się dać smarować, on koniecznie chce „marfe"! I jakże tu ¶wierzb uleczyć zastrzykiem? Pocz±tkowo obrażałem się iza takie dyktowanie mi metod leczniczych, z czasem jednak serce rni zmiękło. Wielki Boże, i tak za jednym zamachem zarazków nie wyplenię, a chory po raz drugi nie przyjdzie