Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
Będę potrzebował więcej egzemplarzy. Czy ktoś ma nożyce do drutu? Cy miał i, zgodnie z poleceniem, ściął kilka egzemplarzy. Meta szybko znudziła się tą metalurgiczną uprawą i wróciła do obozu. Kontynuowała tam pokrzykiwanie i strzelaninę. Inni wkrótce dołączyli do niej i pozostałe szczury zwiały w głąb pustym. Praktis nachylił się nad porozwalanymi skrzynkami zapasów. - Wy, starszy sierżancie, bierzcie się do pracy. Chcę, żeby przepakowano żywność i natychmiast zabezpieczono ją przed szczurami. Wydajcie rozkazy. Wszystkim z wyjątkiem Cy, który będzie mi potrzebny. Zabieramy się. Bill przyjrzał się rozerwanemu plastikowemu pojemnikowi z prasowanymi pożywnymi sucharami. Żołnierze nazywali je żartobliwie żelaznymi racjami. Nawet szczury nie były w stanie ich zgryźć. Połamane szczurze zęby utkwiły w opakowaniu. Po całodobowym gotowaniu można było owe suchary od biedy połamać młotkiem. Bill poszukał czegoś jadalnego i nieco delikatniejszego. Znalazł trochę tubek awaryjnych racji żywnościowych oznaczonych jako Yumee-Gunge. Pozostali patrzyli na niego wymownie, więc rozdał im tubki. Wyciskali je i ssali hałaśliwie. Zawartość tubek była obrzydliwa, lecz odżywcza. Jakość ocalonego w ten sposób życia pozostawiała jednak wiele do życzenia. Po daniu upustu żarłoczności pracowali razem w harmonii, gdyż sterta zapasów na pewien czas odsuwała widmo głodu i śmierci z pragnienia, która przychodzi szybciej. Właśnie skończyli, gdy kapitan Bly jęknął i przewrócił się na drugi bok, po czym usiadł i zaczął wydawać dziwne, ssące dźwięki. Bill podał mu tubkę Yumee-Gunge, a tamten krzyknął chrapliwie, gdy jej skosztował. Na przemian ssał i jęczał, trzęsąc się przez cały czas. Pojawił się Praktis i wytrzeszczył oczy. - Czy to coś jest naprawdę tak wstrętne? - Gorsze - odparł Bill, a pozostali twierdząco skinęli głowami. - No to ja na razie pasuję. Przekażę wam swój raport naukowy. Te rośliny z kwiatami są żywe i rosną w piasku. Nie są życiem, jakie znamy, opartym na węglu, lecz na metalu. - Niemożliwe - zauważyła Meta. - No cóż, dziękuję "wam" Engine Mate First Class za informację naukową. Ale sądzę, że raczej wolę swą szeroką wiedzę niż waszą. Nie widzę powodu, dla którego "życie nie miałoby opierać się na metalu, zamiast na węglu. Nie znajduję chwilowo przyczyny, dla której tak się dzieje, ale odstawmy na razie ten interesujący temat i zajmijmy się nie mniej interesującym problemem, jak przeżyć. Raportujcie, starszy sierżancie, na temat zapasów żywności i wody. - Żywność niejadalna, nawet dla szczurów. Racjonowanej wody powinno starczyć na około tygodnia. - Zostawcie ten kit dla kumpli od gry w lotki - warknął Praktis chmurnie. Usiadł ciężko i wpatrzył się nie widzącymi oczyma w metalowy kwiat na dłoni. - Niewielki wybór. Zostajemy tutaj, by cierpieć głód przez tydzień, a potem umrzeć z pragnienia, albo pomaszerujemy w kierunku tych świateł, które widziałem zeszłej nocy i przypatrzymy się im z bliska. Głosujmy przez podniesienie rąk. Kto jest za pozostaniem i śmiercią? Nie podniósł się żaden palec, więc skinął głową. - A teraz, kto jest za wymarszem? Odpowiedź była identyczna. Praktis westchnął. - Widzę, że wody demokracji wyciskają pot na waszych rozpalonych czołach. A więc postąpimy na sprawdzoną faszystowską modłę. Wymaszerujemy! Skoczyli na równe nogi i oczekiwali na instrukcje. - Ty to zrobisz Bill, bo ciebie właśnie w tym kierunku szkolono. Rozdziel wszystko, co mamy na pięć plecaków. - Ale nas jest sześcioro, sir. - Ja tu wydaję rozkazy. Pięć. Złóżcie mi raport, kiedy zadanie zostanie wykonane - mówiąc to przeszukał worek Billa i z triumfem wydobył z niego butelkę z resztkami alkoholu. - A kiedy będziecie to robić, nadgonię nieco moje zaległości, ćpuny i gazerzy. Do roboty! Słońce stało już wysoko na niebie, gdy praca została wykonana. Admirał pochrapywał szczęśliwie, trzymając otwartą butelkę pomiędzy zwiotczałymi palcami. Bill wyjął mu ją z dłoni i opróżnił z resztek alkoholu, zanim go obudził. - Coziezdało? - Zrobione, sir. Gotowi do wymarszu