They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Słuchałem cię z dużym zaciekawieniem, masz dar opowiadania, pewnie więc i pisania. — Janie, nie pora na kpiny. W tym Colding dzieje się jednak co¶ dziwnego. Wyjedziemy st±d za tydzień, zostawiaj±c dziwno¶ci za sob±. Lecz dobrze, powiadasz, że kpię, więc teraz powiem poważnie: ten sprzedawca, moim zdaniem, wie znacznie więcej, niż ci powiedział. Ale gdyby¶ był stałym mieszkańcem Colding i do tego obcym dla sprzedawcy, nie usłyszałby¶ nawet połowy tego, co usłyszałe¶. Jest dla mnie jasne, że szeryf nie wszystkim się podoba. Ale nikt nie wysuwa przeciw niemu konkretnych zarzutów. Co to bowiem znaczy: „ma siln± rękę"? To raczej pochwalał Chyba, że to okre¶lenie „silna ręka" znaczy co¶ więcej. Ale co? Ponieważ nie wiemy — dodałem żartobliwie — chodĽmy na ¶niadanie. — Poczekaj jeszcze chwilkę. Wolałbym o tych sprawach nie rozmawiać w s±siedztwie innych osób. — Ho, ho! Jeszcze masz co¶ w zanadrzu? — A mam. Bo nie poprzestałem na tych dwu sklepach. — No proszę! Znakomity z ciebie reporter i detektyw równocze¶nie. — Powiedz raczej: tropiciel ¶ladów. Zreszt±, cóż miałem pocz±ć z wolnym czasem, skoro ty spałe¶ jak niedĽwiedĽ w zimowej gawrze. Odwiedziłem tutejszego poczmistrza. — Ale po co? — Pod pozorem podania naszego adresu, gdyby nadszedł jaki list. A naprawdę, by zasięgn±ć informacji o tutejszych mieszkańcach. — Nie rozumiem Karolu, do czego ma prowadzić twój wywiad. — Kto wie, kto wie? Może do niczego, a może odkryje nam prawdę o Colding. Tymczasem traktuję to jako rozrywkę. Chyba ci nie przeszkadza. — Na pewno nie. ChodĽmy do baru. — Poczekaj jeszcze chwilkę. Otóż, jak zapewne wiesz poczmistrz jest osob± całkowicie niezależn± od szeryfa i od burmistrza. To urzędnik państwowy nie pochodz±cy z wyboru. — No i co z tego? — To, że nie lęka się mówienia prawdy. — Przypu¶ćmy. — Otóż zagadn±łem jego o tajemnicę listów. Odparł, że list może otworzyć tylko on sam, i to jedynie wtedy, gdy nie można znaleĽć adresata, a na kopercie brak adresu nadawcy. Szuka się więc takiego adresu w tek¶cie. Zapytałem wtedy, czy list lub inn± przesyłkę pocztow± ma prawo otworzyć miejscowy szeryf. Spojrzał na mnie nieufnie. „Niech się pan nie martwi. Korespondencja adresowana do pana na pewno nie trafi do innych r±k. Takie jest prawo i muszę go przestrzegać, nawet gdyby stu szeryfów domagało się otwarcia koperty lub paczki". „A zdarza się tak?" „No... niekiedy". „Z jakim rezultatem?" „Już powiedziałem, że żaden szeryf nie dostanie ode mnie żadnego listu, je¶li nie jest do niego adresowany". Więcej nie pytałem, bo i tak moje pytania musiały wydać się poczmistrzowi podejrzane. — I niewiele się dowiedziałe¶. — O, przepraszam. Z odpowiedzi wynika, że tutejszy szeryf chciał kontrolować pocztowe przesyłki. — Przecież, tego nie powiedział. — Nie powiedział wprost, bo nie mógł, lecz cóż innego mogło znaczyć słowo „niekiedy"? — Ej, Karolu! Twoje w¶cibstwo zaprowadzi cię na .bezdroża. Przecież poczmistrz mógł mieć na my¶li inne urzędy pocztowe. — A ja jestem gotów założyć się, że mówił o Colding. — Przypu¶ćmy. Lecz co to nas obchodzi? Czy to już wszystko, bo jeszcze chwila, a zemdleję z głodu. Zeszli¶my do baru, a po ¶niadaniu wyruszyli¶my zwiedzać miasteczko. Chyba była to pora największego ruchu. Wszystkie sklepy już pootwierano, a ich wła¶ciciele b±dĽ stali przed drzwiami czekaj±c na kupuj±cych, b±dĽ znajdowali się wewn±trz, co mogło oznaczać, że tych kupuj±cych już się doczekali. ¦rodkiem ulicy toczyły się w jedn± i w drug± stronę wozy nakryte budami lub otwarte platformy, na których stały beczki, skrzynie, narzędzia rolnicze. Wzdłuż domostw maszerowali tu i tam przechodnie, rozlegał się szczęk otwieranych drzwi, łoskot zrzucanych albo ładowanych na platformy ciężarów. Przeszli¶my do skrzyżowania z główn± ulic±, potem powędrowali¶my przez nie znan± nam jeszcze czę¶ć miasteczka. Mijali¶my sklepy i sklepiki, to znów budynki mieszkalne ze ¶miesznymi ganeczkami lub drewniane wysokie płoty, za którymi najprawdopodobniej kryły się ogródki i zabudowania. Tak dotarli¶my do krańca ulicy, dalej ci±gnęła się pusta przestrzeń, porosła rzadk± traw±. Ulica zmieniła się w poln± drogę, lecz wjazd na tę drogę zagrodzono szlabanem — poprzeczn± belk± pomalowan± w biało—czerwone pasy. Przy tej belce wartował człowiek. Karol zatrzymał się. — Dalej nie pójdziemy, Janie. Nie mam zamiaru płacić znowu pięciu dolarów za przekroczenie granicy miasta. Chciałem jedynie sprawdzić, czy tędy można wjechać bez płacenia haraczu. Okazuje się, że nie! Zawrócili¶my do poprzecznej uliczki i stanęli niezdecydowani. Chyba nie mamy nic lepszego do roboty — powiedziałem — jak pój¶ć dalej i sprawdzić, czy i tu ustawiono szlaban, chociaż jestem prawie pewien, że znów natkniemy na się na wartownika. — Ma pan rację. Oczywi¶cie. Obejrzałem się. Mijał nas ten sam człowiek, który w barze udzielał nam informacji o Jonasie Nevilu. — Sprawdzał pan? — roze¶miałem się. Przystan±ł. — Sprawdzałem, chociaż to nie miało sensu