Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
Zrozumiałem - i zaakceptowałem - że praca i ja stanowimy jedność, że choćby nie wiem co się działo, potrzeba pisania zawsze będzie we mnie tkwiła. Była to głęboka, choć oczywista prawda, dzięki której stopniowo rozwiały się wszelkie moje wątpliwości. Nawet gdyby wszystko mi się w życiu zawaliło, wciąż miałem powód, aby żyć. Skończyłem Lunę w połowie kwietnia, dwa miesiące po pamiętnej rozmowie z Sachsem w restauracji. Zgodnie z obietnicą, dałem mu do przeczytania maszynopis. Cztery dni później zadzwonił, aby mi powiedzieć, że już przeczytał. Krzyczał do słuchawki, tak szczodrze obsypując mnie pochwałami, że czułem wypieki na policzkach. W najśmielszych marzeniach nie oczekiwałem takiej reakcji. Do tego stopnia podniosła mnie na duchu, że potem dość spokojnie znosiłem odmowy kolejnych nowojorskich wydawców, którzy pisali, że nie są zainteresowani opublikowaniem powieści, i mimo niepowodzeń nie zaprzestałem pracy. Słowa zachęty, które słyszałem od Sachsa, miały tu ogromny wpływ. Ciągle powtarzał, żebym się nie martwił, że prędzej czy później wszystko się ułoży, i chociaż rzeczywistość temu przeczyła, wierzyłem w te jego zapewnienia. Rozpocząłem następną powieść. Kiedy w końcu Lunę ode mnie kupiono (po siedmiu miesiącach od ukończenia i szesnastu wcześniejszych odmowach), byłem już pochłonięty pracą nad nową książką. O tym, że znalazł się ktoś gotów wydać moją pierwszą powieść, dowiedziałem się pod koniec listopada, zaledwie dwa dni przed telefonem od Fanny. Niewątpliwie ten fakt wpłynął na moją decyzję, aby przyjąć jej zaproszenie i pojechać do Connecticut na Święto Dziękczynienia. Sukces sprawił, że poczułem się silny i pewny siebie. Zrozumiałem, że to najlepszy moment, aby wreszcie spojrzeć Fanny w oczy. A potem spotkałem Iris i szaleństwo, w jakie po rozstaniu z żoną popadłem na dwa lata, nagle się skończyło. Poznaliśmy się dwudziestego trzeciego lutego 1981 roku, trzy miesiące po Święcie Dziękczynienia, rok po zerwaniu z Fanny, sześć lat po tym, jak zaprzyjaźniłem się z Sachsem. Wydaje mi się dziwne, a zarazem całkiem naturalne, że spotkaliśmy się dzięki Marii Tumer. Nie było w tym żadnego celowego działania z jej strony ani też chęci wprowadzenia zmian w moim życiu. Po prostu stało się. Ale gdyby 7 Lewifltsn 97 nie to, że wieczorem dwudziestego trzeciego lutego Maria miała swój drugi wernisaż w małej galerii na Wooster, jestem pewien, że Iris i ja nigdy byśmy się nie spotkali. Minęłyby dziesiątki lat, zanim znów znaleźlibyśmy się w jednym pokoju, a wtedy byłoby już za późno na cokolwiek. Poznaliśmy się dzięki Marii, ale to nie znaczy, że Maria nas sobie przedstawiła; jej wernisaż umożliwił nam jednak spotkanie i z tego powodu będę jej zawsze wdzięczny. Może nie Marii, kobiecie z krwi i kości, lecz Marii, bogini przypadku. Ponieważ wciąż utrzymywaliśmy nasz związek w tajemnicy, nie mogłem pójść na wernisaż w towarzystwie Marii. Cojawiłem się w galerii jako jeden z gości, cmoknąłem bohaterkę Wieczoru w policzek, gratulując jej wystawy, po czym z plastikowym kubkiem w dłoni wmieszałem się w tłum j popijając tanie białe wino, zacząłem się rozglądać za jakąś znajomą twarzą. Nie dostrzegłem nikogo. W pewnym momencie Maria mrugnęła do mnie, a ja posłałem jej uśmiech, poza tym jednak - zgodnie z naszą umową - unikałem z nią kontaktu. Niecałe pięć minut później poczułem, jak ktoś delikatnie stuka mnie z tylu w ramię. Obejrzawszy się zobaczyłem Johna Johnsona, niezbyt bliskiego znajomego, którego nie widziałem od wielu lat. Obok niego stała Iris. Przywitałem się z Johnsonem, a on przedstawił mi Iris. Sądząc po jej wyglądzie, uznałem, że musi być modelką - i ten sam błąd większość ludzi wciąż popełnia, kiedy widzi ją po raz pierwszy. Iris miała wówczas dwadzieścia cztery lata i przykuwała uwagę swoim wzrostem (metr osiemdziesiąt), blond fryzurą, cudowną twarzą o nordyckich rysach i najbardziej błękitnymi, najweselszymi oczami, jakie można znaleźć na świecie. Skąd miałem wiedzieć, że nie jest modelką? Że odbywa studia doktoranckie w zakresie literatury angielskiej na uniwersytecie Columbia? Że przeczytała więcej książek niż ja i że właśnie zabiera się do napisania sześciu setstronicowej pracy doktorskiej poświęconej twórczości Charlesa Dickensa? Przypuszczając, że Iris jest przyjaciółką Johnsona, grzecznie uścisnąłem jej dłoń i starałem się nie pożerać jej wzrokiem. Kiedy widzieliśmy się ostatni raz, Johnson był żonaty; pomyślałem sobie, że pewnie od tego czasu się rozwiódł, więc nie wypytywałem go o sprawy osobiste. Okazało się jednak, że prawie się z Iris nie znali. Rozmawialiśmy w trójkę przez kilka minut, po czym nagle Johnson odwrócił się i wdał się w pogawędkę z kimś innym, pozostawiając nas samych. Dopiero wówczas zaświtało mi w głowie, że tych dwoje łączy jedynie luźna znajomość. Raptem uczyniłem coś bardzo dziwnego: wyciągnąłem z kieszeni portfel i zacząłem pokazywać Iris 98 zdjęcia Davida, chwaląc się moim synkiem tak, jakby był jakąś znaną postacią