Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!
A ponadto, liż± tylko małe pieski, a nie wielkie wilczury. Johnny odchylił głowę i wybuchn±ł ¶miechem. – Nie ma w nim odrobiny zło¶ci. To najłagodniejszy pies pod słońcem. – No cóż, wła¶nie takie lubię – rzekłem. Sięgn±łem po skrobaczkę. – Ma trochę kamienia na jednym z trzonowych zębów. Zaraz go zeskrobię. Kiedy skończyłem, zajrzałem mu w uszy przez otoskop. Nie znalazłem zgorzeli, ale usun±łem trochę woskowiny. Potem zaj±łem się łapami, badaj±c poduszki i pazury. Te stopy zawsze mnie fascynowały; niezwykle szerokie, z rozstawionymi palcami. Musiały być takie, żeby utrzymać to wielkie cielsko i masywne ko¶ci. – Wszystko w porz±dku oprócz jednego krzywego pazura, Johnny. – Taak, zawsze musi go pan przycinać, prawda? Czułem, że znowu mu urósł. – Tak, ten paluch jest chyba lekko wykrzywiony, inaczej pies starłby ten pazur przy chodzeniu tak samo jak inne. Masz frajdę, spaceruj±c przez cały dzień, prawda, Fergus? Unikn±łem następnego liĽnięcia i chwyciłem pazur kleszczami. Musiałem cisn±ć, aż oczy wychodziły mi z orbit, zanim przero¶nięty pazur pękł z gło¶nym trzaskiem. – O rany, wykosztowaliby¶my się na szczypce, gdyby wszystkie psy miały takie pazury – jękn±łem. – Ilekroć mu to robię, niewiele brakuje, żeby pękły. Johnny znów się roze¶miał i wiele mówi±cym gestem położył rękę na psim łbie. Wzi±łem kartę zdrowia, by wpisać dane o stanie psa oraz odnotować dokonane czynno¶ci, po czym oddałem kartę Johnny’emu. – To na razie tyle, Johnny. Jest w ¶wietnej formie i niczego więcej nie muszę robić. – Dziękuję, panie Herriot. A zatem do widzenia. Młody człowiek chwycił psa za obrożę, a ja poszedłem za nimi korytarzem do frontowych drzwi. Patrzyłem, jak Fergus przystan±ł na chodniku, czekaj±c aż przejedzie samochód, zanim przeszedł przez ulicę. Nie uszli daleko, kiedy zatrzymała ich jaka¶ kobieta z siatkami. Zaczęła mówić co¶ z ożywieniem, raz po raz zerkaj±c na wielkiego psa. Mówiła o Fergusie, a Johnny położył dłoń na jego pięknie uformowanym łbie, skin±ł głow± i u¶miechn±ł się. Fergus był jego ulubionym tematem rozmowy. Zaraz po południu zadzwonił pan Bartle z wiadomo¶ci±, że Jasper znów zaczyna mieć skurcze, więc jeszcze przed lunchem pospieszyłem do jego domu i powtórzyłem zastrzyk barbituranu. Pan Bartle, wła¶ciciel jednej z miejscowych fabryczek produkuj±cych paszę dla bydła, był bardzo bystrym człowiekiem. – Panie Herriot – rzekł. – Proszę mnie Ľle nie zrozumieć. Mam do pana całkowite zaufanie, ale czy nie mógłby pan zrobić czego¶ więcej? Jestem bardzo przywi±zany do tego psa. – Przykro mi, ale nic więcej nie mogę zrobić – odpowiedziałem, bezradnie wzruszaj±c ramionami. – Nie ma antidotum na tę truciznę? – Nie, niestety, nie ma. – No cóż... – Ze ¶ci±gnięt± twarz± spojrzał na nieprzytomne zwierzę. – Co się wła¶ciwie dzieje? Co się dzieje z Jasperem, kiedy tak sztywnieje? Jestem laikiem, ale chciałbym to zrozumieć. – Spróbuję wyja¶nić – zacz±łem. – Strychnina dostała się do układu nerwowego i zwiększyła przewodzenie impulsów w rdzeniu kręgowym. – Co to oznacza? – To, że mię¶nie staj± się bardziej podatne na bodĽce zewnętrzne, tak bardzo, że najmniejszy dĽwięk czy dotknięcie powoduj± ich gwałtowny skurcz. – A dlaczego pies tak się wypręża? – Ponieważ mię¶nie kurcz±ce s± silniejsze od rozkurczaj±cych, co powoduje wygięcie grzbietu i wyci±gnięcie nóg. – Rozumiem. – Pokiwał głow±. – Ale... o ile wiem, zatrucie jest na ogół ¶miertelne. Co... co je zabija? – Zwierzę umiera w wyniku uduszenia wywołanego paraliżem układu oddechowego lub skurczem przepony. Może chciał pytać dalej, lecz było to dlań zbyt bolesne, więc zamilkł. – Chcę, żeby wiedział pan o czym¶ jeszcze, panie Bartle – powiedziałem. – To prawie na pewno nie jest bolesne. – Dziękuję. – Pochylił się i pogłaskał ¶pi±cego psa. – A więc nic więcej nie można zrobić? Potrz±sn±łem głow±. – Barbituran zapobiega skurczom i pozostaje nam mieć nadzieję, że pies nie wchłon±ł za dużo strychniny. Zadzwonię wieczorem, ale proszę mnie zawiadomić, gdyby mu się pogorszyło. Przyjadę natychmiast