ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

W jednym miejscu mogliśmy obejrzeć kazamatę. Stojąc na maleńkim pagórku skrywającym zapewne stos kamieni, zapatrzyłem się na Zbrucz i jego drugi brzeg, na który ponad sto lat temu próbował dostać się Franciszek Batura. - Kiedyś czytałam, że po drugiej stronie w okolicach wsi Gukiw był folwark, gdzie jeszcze na początku XX wieku znajdowano mogiły, podobno pamiątki po kozackim taborze z czasów najazdów tatarskich - powiedziała Helena. - Pamiętam też, że do czasów drugiej wojny światowej Zbrucz był rzeką graniczną. Myślę, że jeżeli za czasów rozbiorów i potem Zbrucz wyznaczał granicę, to w miejscu przeprawy istniały posterunki wojskowe. Może trzeba by popytać wśród miejscowych, którzy pamiętają stare czasy, gdzie chodziły patrole i którędy płynęli przemytnicy. - Oto masz okazję porozmawiać z tubylcem - odwróciłem się w stronę człowieka przygarbionego starością, połamanego reumatyzmem, z twarzą pomarszczoną jak skóra rodzynków. - Bądźcie pozdrowieni! - przywitał nas jak apostołów. - Dzień dobry! - odpowiedzieliśmy. - Panowie z Polski? Uśmiechnąłem się w duchu, że charakteryzacja Heleny była tak dobra. - Tak - przyznałem. - Chcecie odkupić zamek? - Nie, odwiedzamy miejsca, gdzie przed laty był pewien człowiek i chciał dostać się do zaboru rosyjskiego. - Bolszewik? - staruszek przybrał groźną minę. - Nie - zaśmiałem się. - Raczej awanturnik, szukał skarbu. - Tutaj skarbów nie ma - starzec wskazał na zamek. - Każde wojsko, co tędy przechodziło, to go plądrowało. - Są jeszcze ludzie, którzy nawet z opowieści znają czasy przemytników na Zbruczu? - dopytywałem się. Ukrainiec spojrzał na mnie jak na wariata. - Jakich przemytników? - zdziwił się. - Jak jest granica, to na ogół jest tak, że i są przemytnicy - wyjaśniałem. - Ten Polak chciał nielegalnie dostać się na teren Rosji... - A kiedy to było? - Pod koniec XIX wieku. - To albo ten pana Polak piach gryzie, albo uciekł gdzie pieprz rośnie, bo wtedy na Zbruczu rządził Kostia Pirat. - Kto to taki? - To był dowódca pułku kozackiego, co stał na granicy. Wcześniej walczyli na Kaukazie, podobno ostro bili potem polskich powstańców. Kostia stracił na Kaukazie jedno oko i nosił opaskę jak pirat - stąd przezwisko. Za jego czasów nawet mysz nie przeszła przez Zbrucz bez pozwolenia. Przemytników bez sądu wywieszał na drzewach nad rzeką. Potem rodziny musiały wykupywać ciała. - Trudno, znowu nie mamy szczęścia - mruknąłem. - A skąd pan to wszystko wie? - Przed wojną ojciec chodził do Rusków, a w czterdziestym pierwszym to nawet Niemców przeprowadził, a jak w czterdziestym czwartym Ruscy wrócili, to zaraz go NKWD zabrało. Sam się musiałem wychowywać, bez rodziny, z różnych pieców chleb jadałem. Dużo od ludzi słyszałem. - Dziękujemy za informacje - powiedziałem, dyskretnie wkładając mężczyźnie drobną sumę do kieszeni. Podziękował skinieniem głowy i zostawił nas samych. - Wierzysz mu? - poprosiłem Helenę o ocenę informatora. - Tak, jestem pewna, że mówił prawdę - odpowiedziała. Zeszliśmy jeszcze do podziemi, na które składały się cztery ogromne sale. Strzelnice w ścianach od strony Zbrucza mogły wskazywać na to, że tu były stanowiska artylerii. Wędrowaliśmy po ubitej ziemi w piwnicach, świecąc latarką po sklepieniach i ścianach. - Tu! - nagle krzyknęła Helena wskazując kąt koło umieszczonej w rogu strzelnicy. Skierowałem promień latarki we wskazane miejsce. - Tak - mruknąłem. Trudno mi było ocenić wagę wyrytych na ścianie inicjałów „F.B.” i liczby „86”. Zrozumiałe, że najprostsza interpretacja byłaby najłatwiejsza, ale ściany były miejscami pełne takich pamiątek po pseudoturystach. - Wygląda na stary znak - orzekłem. - Powinniśmy się zastanowić, po co ewentualnie Batura mógł go zostawić? - Na pamiątkę - stwierdziła Helena. - Nie, wówczas nie było takiej mody. Jeżeli zamek pod koniec XIX wieku był ruiną, to mógł służyć jako schronienie ludziom takim jak Batura. Jednak z drugiej strony jego pobyt w takim miejscu nie uszedłby uwagi miejscowej żandarmerii, zwłaszcza, że była to granica. - Może trzeba kuć ścianę? - zastanawiała się Helena. - Nie będziemy niszczyć zabytku. Mógłbym co prawda wyjąć z Rosynanta wykrywacz metali i spróbować szczęścia, ale pewnie znaleźlibyśmy tu pozostałości po ucztach z okresu powojennego: puszki i kapsle po napojach wyskokowych. - Więc co? - Popytamy ludzi. Na chodzeniu od chałupy do chałupy spędziliśmy prawie całe przedpołudnie. Jednak ludzie albo nie chcieli nic mówić, albo nic nie wiedzieli. Postanowiliśmy pojechać w południe do Kamieńca Podolskiego. Powoli przejeżdżałem przez most na Smotryczu, by podziwiać wysokie skały na jego brzegach, potem przez drugi most wjechałem na rynek, przy którym stał ratusz z przełomu XVII i XVIII wieku. Rynek nosił nazwę Polskiego, ale Helena słyszała, że kiedyś nazywano go Tatarskim, bo zatrzymywały się tu karawany kupieckie w drodze na Krym i Środkowy Wschód. - Może poszukamy ormiańskich śladów? - zaproponowałem Helenie. - Jeżeli Franciszek Batura tu dotarł, to chciał odzyskać pieniądze. Cały czas delikatnie dotykała zarostu, sprawdzając, czy dobrze trzyma się na twarzy. - To tu - skierowała mnie na podwórko wzdłuż starego muru fortyfikacji miejskich