They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

.. O Jezu! Szła ku nim wysoka, ciężka fala poruszonej podmuchem brei. Gasły latarki, przewracali się i nikli ludzie. M±dry zaparł się, rozkraczył nogi, jedn± ręk± podniósł latarkę nad głow±, drug± pochwycił w pasie Halinkę. Breja wzdęła się nagle, dosięgła mu ust. Betonowe dno uciekało spod stóp. Cofn±ł się na palcach, z trudem utrzymuj±c równowagę. Głowa Halinki znikła. Fala zwaliła się teraz na Ogromnego, przykryła go wysokim dachem. – Boże, M±dry... – krztusiła się Halinka. Włosy, jak poci±gnięte klejem, oblepiały jej czoło i policzki, na twarzy rozlały się czarne i brunatne zacieki. – Żyjesz, Halinka? – zapytał M±dry. O parę metrów gramolił się Ogromny; ocierał oczy. – Wysokim teraz lepiej, M±dry – prychał – z obrzydzeniem. – Zgubiłem furażerkę... Od przodu szedł ku nim hałas i chlupot. Ludzie gmerali się i podnosili; zabłysło kilka latarek Kto¶ wymiotował. Zaszurgotało gło¶no, jakby rzucono żwir o betonow± ¶cianę. ¦wiszcz±ce oddechy były tuż. – Witoldzie, gdzie jeste¶, Witoldzie?! – wrzeszczał piskliwie kobiecy głos. – Co wy¶cie z nami zrobili?! Kobieta była wysoka, tęga, rozdygotana. Parł za ni± rz±d brudnych, przemokłych postaci o półprzytomnych twarzach. – Na barykadzie Niemcy! – wrzasn±ł kto¶. – Rzucaj± granaty, zasypuj± przej¶cie!! Wracać!!! – Witoldzie!! – ryknęła znowu kobieta. – Witoldzie! Gdzie moje dziecko, mordercy?! Sprzedali¶cie nas! M±dry podskoczył, za¶wiecił jej w oczy, chlasn±ł po twarzy z całych sił. – Cicho, cholerna babo! – zawołał. Kobieta znieruchomiała, po czym wolno oparła się o ¶cianę. Do włazu! – krzykn±ł kto¶. – Na powietrze! 61 O parę kroków była wnęka. W beton wmurowano klamry wiod±ce do studzienki. Rzuciło się tam kilku z latarkami. Wdrapał się zwinnie sierżant szef, ¶ciskaj±c nadal kompanijn± teczuszkę. Za nim, pchaj±c się i dysz±c, włazili inni. Chwytali się klamer, wspinali w górę. We wnęce kotłował. się tłum o¶lizłych postaci. – Zabite na głucho! – krzykn±ł kto¶ z góry. – Złazić! Próbowali inni. Kto¶ zadudnił pię¶ciami o nieruchom±, grub± pokrywę. – Złazić! – rykn±ł M±dry. – ¦ci±gniecie nam tu na łeb Niemców! Zamarli na chwilę, po czym zaczęli zeskakiwać w panicznym strachu. ¦lizgali się po okr±głym dnie kolektora. – Stójcie! – krzykn±ł M±dry. – Powariowali¶cie? Popchnięto go, aż się zatoczył. Parli dalej. Gmerali się ¶miesznie w głębokiej brei, obijali jeden o drugiego. Wysoka kobieta podniosła się z wysiłkiem. – Witoldzie! Witoldzie! Ogromny wsłuchiwał się w dudni±ce echa. Otworzył szeroko oczy. Halinka poci±gnęła M±drego za pas. – M±dry, ratujmy się – prosiła płaczliwie. – Ja... się boję... – Przestań się mazać! – warkn±ł M±dry. – My¶lisz, że nie chcę st±d wyleĽć, co? O¶wietlił ¶ciany kolektora. We wnęce, trzymaj±c się klamer, pozostała samotna, nieruchoma postać. Szkliste oczy odbijały ¶wiatło latarki. M±dry wzdrygn±ł się. Dzwoniły mu zęby. – Czego stoisz? – zapytał. Tamten ani nie odpowiedział, ani się nie poruszył. Przypominał kukłę z gabinetu figur woskowych. – Wyjdziemy, gdzie się da – wykrztusił M±dry. – Aby na górę. Ruszyli z powrotem. Halinka biegła za M±drym dysz±c ciężko. Z tyłu Ogromny nucił co¶ cicho. O kilkadziesi±t kroków czerniał wylot dobiegowego kanału. Spływał stamt±d żwawy strumyczek wody. M±dry wlazł pierwszy i opadł na ręce. Kanał był niski i wznosił się pod górę. Woda sięgała im do kostek. Niezdarnymi ruchami Halinka obmywała twarz z brudów kolektora. – Umyjcie się – powiedziała. – Ta woda jest czysta. – Jest w ogóle czysta woda? – westchn±ł Ogromny. Przywarł twarz± do dna, ocierał ze szlamu włosy. Przebyli kilkadziesi±t metrów drapi±c się z wysiłkiem pod górę. Milczeli. Słychać było wzburzone, szybkie oddechy. Strumyk szumiał coraz gło¶niej. Halinka po¶liznęła się, opadła na ręce. – M±dry! – krzyknęła. – Ta woda... coraz wyższa! M±dry zatrzymał się. Woda sięgała im teraz prawie do połowy łydek. Po chwili już obmywał im nogi rw±cy potok, jakby kto¶ w górze otworzył hydrant. Woda spychała ich w dół, hamowała ruchy. M±dry nagle zrezygnował z walki, usiadł. – Co to znowu? – jękn±ł. – Deszcz – powiedział Ogromny. – Gdzie teraz obrócimy kroki? Halinka ze¶liznęła się, wpadła na Ogromnego. Ten ledwo j± podtrzymał. – Wracamy – zdecydował M±dry. – Nie ma sposobu podej¶ć. Zsunęli się bez słowa. Ubrania i kombinezony nasi±kły jak g±bki. Szum wody zagłuszał płacz Halinki. – Cicho, dziecko – powiedział Ogromny. – Nie słyszysz, jak tu wszystko ¶piewa? – ¦piewa mu! – warkn±ł M±dry. – Może i aniołki widzisz? Po chwili dotarli do kolektora. Breja wydała?, się im ciepła. Było pusto; po ¶cianach niosły się dalekie echa. Ogromny podniósł rękę. – Idziemy dalej! – krzykn±ł M±dry. – Cicho... – szepn±ł Ogromny. – Nie słyszycie? 62 M±dry znieruchomiał nasłuchuj±c. – Ee tam! – zniecierpliwił się. – Woda szumi. Jazda! Ogromny u¶miechn±ł się w zachwycie. – Słyszę... – szepn±ł. – Nareszcie słyszę... Wiecie? Słyszę!! Drż±c± ręk± wyci±gn±ł z kieszeni ustn± harmonijkę. O ¶ciany kanału obiła się chropowata uboga melodia. – Ogromny, nie wygłupiaj się! – krzykn±ł M±dry. – ChodĽ tu w tej chwili! Halinka przyłożyła rękę do ust. Ogromny przerwał granie. – Cicho b±dĽ, ¶mieszny, wrzaskliwy człowieku – powiedział. – Co ty w ogóle rozumiesz? I podniósłszy do ust harmonijkę ruszył wolno naprzeciw dĽwiękom. Zachlupotała cicho breja. Halinka przypatrywała mu się jak zjawie. Wędrowały po ¶cianach wyolbrzymione absurdalne, zgrzytliwe dĽwięki. M±dry wyszarpn±ł z kabury parabellum