Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!
Okazało się, że i on jest taki sam jak wszyscy, jak i pan. – Moj± przyjaĽni± pani sama wzgardziła. – Może sobie pan mówić, co chce. Ale pan bardzo nieładnie ze mn± post±pił. – Cóż tam zrobiłem nieładnego? – Ano z tym wszystkim. Niby to pan przyjazne uczucia ofiarowywał, przysięgał na różne honory. Ja, głupia, uwierzyłam. Wzięłam to za prawdziw± monetę. I cóż się okazało? Ja tu czytam póĽniej w listach, aż mi włosy powstały na głowie. Miałam być jedn± z pańskich adoratorek? O, nie, panie! U mnie tak nie idzie! Ja – to ja albo mnie nie ma wcale. Nienaski ¶miał się wspominaj±c: – Po co też to pani mówi? – My¶li pan, że nie wiem o panu całej prawdy! Mam na każd± rzecz dowody i dokumenty! – Ano, to i dobrze! Cóż to ma wspólnego ze spraw± ojca pani? – No, ma! Gdyby nie pan, tobym przecie nie mieszkała u tej Teresy. – Gdyby nie ja! A to co nowego? Ja jestem winien, że pani tu mieszka? – Gdzież miałam mieszkać? W hotelu? Sama jedna? Toż mieszkałam i wiem, co to znaczy. Sama w¶ród najrozmaitszych chłopisków w hotelu. Ona mi odnajęła pokój i jeste¶my przynajmniej we dwie. – A wybór trafny, wyznaję! – Żeby pan wiedział! Jest dla mnie bardzo dobra, choć obdziera mię porz±dnie na jedzeniu... Nie ma pan pojęcia, jaka ona jest m±dra i sympatyczna, o wszystkim wie, w każdej rzeczy umie poradzić. – Czyżby jeszcze lepiej niż pani Żwirska? 53 – W innym rodzaju. Lenta jest bogata i może sobie na wszystko pozwalać, a ona jest biedna, nieszczę¶liwa, ma syna, który się wychowuje na wsi u chłopów. Musi za niego płacić grube sumy tym chamom. O, pan nie ma pojęcia, ile kobieta musi się nacierpieć... I żeby też pan powiedział otwarcie choć tyle, gdzie się to pan codziennie podziewał o tych samych zawsze godzinach! Na przykład – te spacery w metro do jednej willi w Passy... – Któż to mię aż tam szpiegował? – Był taki. Ale niech mi pan na to odpowie! – Nie odpowiem, dopóki mi pani nie wytłumaczy, kto mię ¶ledził. – Jedna tam... – To może Niemka w zrudziałym kapeluszu i zielonej salopie?... Xenia wybuchnęła ¶miechem i długo nie mogła się uspokoić. – Ciekawym, po co to było robione? – A po co! Chciałam przecie na pewno i detalicznie wiedzieć, kto u pana bywa, czy pan przyjmuje jakie „damy” i do kogo pan chodzi. Niemało na pana straciłam! Za każdy postój musiałam tej Niemce stawiać kawę z brioche’ami. A jadła! Po dziesięć brioche'ów jak nic na posiedzenie. – Co to za jedna? – A Niemka, i już. Uczy się tutaj haftować ornaty. Mieszkały¶my w jednym hoteliku, poznałam się z ni± i zaraz zgodziła się chodzić na stójkę pana pilnować. – No i cóż ciekawego wy¶ledziła? – A wła¶nie że ona wy¶ledziła, bo¶my się przypadkiem spotkali w Luksemburgu... – rzekła Xenia z wewnętrzn± uciech±. – Ładny to był przypadek! – Może nie? Ja szłam sobie na spacer i pan to samo. No i spotkali¶my się przypadkiem. – Dlaczegóż pani nie chciała od samego pocz±tku, żebym ja tu przyszedł? – Bo nie! – mruknęła z niechęci±. – Adwokat był wtedy na placu... – Ech, z tym adwokatem! Z nim byłam ze trzy razy szukać pana. A małom się to nasiedziała przy szybie w tej b u v e t c e, co tam jest na rogu pańskiej ulicy! – Gdzie, u Marrasa? – No, wła¶nie, u tego Marrasa! Tam się dopiero nasłuchałam różno¶ci! Schodz± się tam karawaniarze montparnascy, stare pijusy z fiakrów, apasze handluj±cy gałganami z ulicy Boulard i jeszcze lepsi, różni niewiadomi. Co się do mnie naprzystawiali, żeby im powiedzieć, czego ja też tam wysiaduję i kogo tak ugl±dam! Osiwiałby pan albo – czego Boże broń!... – ołysiał, słysz±c, co oni do mnie mówili, ci poczciwi paryżanie. Jednemu musiałam aż pożyczyć franka, żeby się ode mnie odstawił. Słyszał pan! Takem się zgryzła, że nie wiem! Bo niech pan tylko powie, franka całego dać takiemu kundlowi – i za nic! A co było robić! I tak bawiłam się i płakałam. – Płakała pani? Czego? – Czego¶! – I po co to wszystkie owe nieprawdy? Przecie pani doskonale wiedziała, gdzie mieszkam. – I cóż z tego! Wiedziałam także, że pan jeĽdzi do jakiej¶ Angielki, baronowej Halfsword, czy jak się tam ta szelma nazywa. Wyleci pan z domu, pędzi do metro. Znika. Parę razy goniły¶my pana z t± Niemk±. Powiedzieli nam, że strasznie bogata ta pańska baronowa. Miałam z ni± może rywalizować, narzucać się? Widziały¶my, jak pan tam raz zajeżdżał z jakim¶ starym dziadem, to znowu, jak pan sam szedł. Miałam może prosić listownie, żeby pan raczył przypomnieć sobie o mnie? – To ja na romanse jeĽdziłem do tej Angielki? – ¶miał się Nienaski do rozpuku. – Co mi pan tam powie! – znam ja ¶wiat! – O, pewnie! 54 – Już mi ta Teresa rozpowiedziała o Paryżu i o was wszystkich, moi szanowni lalusie. Było co słyszeć! – Byłoby może lepiej, gdyby pani w tych sprawach mniej miała wiadomo¶ci i do¶wiadczenia! Chc±c zebrać listy rozmiecione na stole podniosła się i przechodziła obok fotela, na którym Nienaski siedział. On chciał pochwycić jeden z tych listów i przypadkowo, zamiast listu, pochwycił jej rękę. Tę rękę mał±... W obudwu swych dłoniach zawarł j± jak w kleszczach. Przyci±gn±ł ku sobie oporn±. Xenia nachyliła się z udan± niechęci± i oparła o jego ramię. Zapominaj±c o wszystkim na ¶wiecie, obj±ł j± i ci±gn±ł ku sobie