ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

- Zawaliła się? - powtórzył. - Tak po prostu zawaliły się stropy? Bez niczyjej pomocy? - Chciałem zdążyć... - Gdybym ciebie nie znał, podciągnąłbym to pod sabotaż. - Jaki tam sabotaż! - Bronek nagle poczuł, jak odpływa od niego fala depresji i zmęczenia, ustępując miejsca przypływowi optymizmu i energii. - Odrobimy to w trymiga, Kuźniak! Sam stanę do kielni! Kuźniak puścił to mimo uszu, spojrzał na Bronka uważnie i widać było, że nagle coś sobie przypomniał. - Kto ciebie wtedy pobił? - spytał. - Kiedy? - Wiesz, kiedy. Kiedy zgłosiłeś ten rekord. - Nikt. Kuźniak westchnął i ciężko padł na fotel pod portretami Engelsa i Marksa. - Bo to mogłoby wiele wyjaśnić - powiedział. - I pomóc. Tobie pomóc. Bo nie jest dobrze, Bronek... Rozumiemy się? No więc? Kto chciał cię wtedy utrącić? Bronek stanął przy oknie, zagapił się ponad dachy Mokotowskiej, za którymi wędrowały na tle nieba ramiona budowlanych dźwigów. I może by i wyjawił w końcu, kto mu wtedy rozkwasił gębę drewniakiem, ale naszła go fala wstydu, że w ogóle dał się zaskoczyć i że w ogóle znalazł się ktoś, kto lepiej bił się od niego. - Podaj nazwiska... - Kuźniak, widząc wahanie Bronka, obiecująco zawiesił ołówek nad kartką notesu. - Przewróciłem się. A co do tej ściany, to w trzy noce wyrównam szkody. - Nic nie rozumiesz! - krzyknął wściekle Kuźniak. - Tu nie chodzi o straty finansowe. Ile wart jest taki dom? Milion? Dwa? To bez znaczenia wobec strat politycznych, któreś narobił - potrząsnął płachtą "Trybuny Ludu". - W Bizonii odradza się hitleryzm. Wehrmacht ręce zaciera na wieść, że w Warszawie walą się domy. - Wehrmacht ręce zaciera? - Bronek patrzył osłupiałym wzrokiem. - Co ty, Kuźniak, pierdzielisz? Przewodniczący westchnął z ubolewaniem. - Każde twoje słowo, niestety, świadczy, że nie dorosłeś - wyrwał arkusz czystego papieru z koło bloku i podsunął wraz z piórem Bronkowi. - Pisz podanie o zwolnienie. - Jakie zwolnienie? - Z zajmowanego stanowiska. Motywujesz swoją decyzję tym, że zamierzasz się uczyć. - Ja?! - Ty. - A tobie kto to powiedział? - Bronek wciąż jeszcze nic nie rozumiał. - Ja ci to mówię - spokojnie oświadczył Kuźniak i siłą wcisnął wieczne pióro pomiędzy sękate paluchy Bronka. - Pisz. Musimy jakoś obaj wydostać się z tego szamba. Pisz, co ci mówię! - Kiedyś mówiłeś: nie matura, lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera. - To było kiedyś. Teraz nam trzeba ludzi wykształconych. Właśnie to zrozumiałeś i prosisz organizację, żeby ci w tym pomogła. - Ja proszę? - Ty. Pisz! Wyślemy cię na szkołę. Bronek, który nadal nie pojmował, do czego to wszystko zmierza, jedno zrozumiał na pewno: trzeba będzie opuścić Warszawę. - Nigdzie stąd nie wyjadę! Kuźniak po ojcowsku poklepał go po ramieniu. - To twoja jedyna szansa. - Żeby mnie nie zamknęli? - Żebyś był kimś. Machnął lekceważąco ręką: temu Kuźniakowi najwyraźniej pomyliły się teksty, mówił przecież do kogoś, kto już od dawna był kimś. Przodownikiem, rekordzistą, kawalerem Srebrnego Krzyża Zasługi, kierownikiem. Ruszył ku drzwiom. Lecz zanim zdążył położyć dłoń na klamce, dogonił go głos Kuźniaka. - Dokąd? - Na budowę. Już dobrze po ósmej. - Ty już tam nie pracujesz. Tym razem ponowny przyjazd Leszka do Warszawy zaanonsowany był depeszą matki. Na wszelki wypadek powiadomiła jednocześnie obu synów. Nigdy nie dowiedziała się od Leszka, jakie spotkało go wówczas przyjęcie na Złotej. Wiedziała tylko, że zdał pomyślnie na SGGW i że został przyjęty. Stary poddał się temu z apatią. Bronek zastał depeszę w baraku, kiedy wrócił po rozmowie z Kuźniakiem, żeby się przespać. Złapał przy Żelaznej taksówkę i kazał się wieźć na Targową. Zdążył w ostatniej chwili: właśnie fala podróżnych wylewała się z peronów na ulicę. Wśród oczekujących dostrzegł Basię i Andrzeja. Stali przy swoim rowerze, wypatrując ponad głowami pasażerów płowej czupryny Leszka. Pierwszy dostrzegł brata Bronek. Nie wysiadając z taksówki zawołał przez uchylone drzwi: - Leszek! Tutaj! Takie samo nawoływanie nadpłynęło od strony kiosku z gazetami, przy którym stali Andrzej z Basią. Leszek ze swoją śmieszną walizeczką, po dawnemu obwiązaną rzemykiem, stał niezdecydowany i trochę zmieszany tym targiem, który się o niego toczył. Zdecydował za niego los. Jakaś wycieczka dzieci, trzymających się parami za rączki, odgrodziła go od Andrzeja. Bronek wciągnął go do taksówki. - Czym będziesz z nimi jechał? Rowerem? - zawołał. - Migiem, bo licznik bije. Samochód skręcił w Świerczewskiego, zmierzając w stronę mostu Śląsko-Dąbrowskiego i Leszek ku swemu przerażeniu, zmieszanemu z zachwytem zobaczył prawdziwe niedźwiedzie baraszkujące tuż za trotuarem. Długo jeszcze oglądał się za nimi. A tak naprawdę to zerkał, czy nie dojrzy pedałującego Andrzeja. - Nie dostałem na razie akademika - przypomniał sobie. - Załatwię. Dla mnie to pestka. Właśnie wjechali w biały tunel Trasy W-Z i Bronek powiedział: - To wszystko ta rączka zrobiła - potrząsnął dłonią. - I ja miałbym tu czegoś nie załatwić? Kiedy pochłaniał ich tunel, Leszek pomyślał, że chyba los trafnie za niego dokonał wyboru. Nie od razu trafili do hotelu robotniczego, w którym mieszkał Bronek. Leszek zdziwiony był, że Niutek nie jest w pracy, ale usłyszał, że w tej pracy on zarządza, kiedy ma pracować i jak długo. Zjedli obiad w restauracji hotelu Polonia. Leszkowi nienawykłemu do wódki, szybko zakręciło się w głowie. Zresztą od początku wszystko go tu oszołomiło: kelnerzy w muszkach, jacyś państwo mówiący przy sąsiednim stoliku nie po polsku, plik setek upchanych w portfelu Bronka. Nawet nie zauważył, kiedy przysiadła się do nich znajoma Bronka o imieniu Iwona. Dopiero pod wieczór wraz z jej koleżanką wylądowali nareszcie w hotelu. Portier spał i nawet nie zareagował, kiedy hałaśliwie wkraczali obładowani butelkami wina. Leszek trochę się zdziwił skromnością umeblowania: prócz dwóch żelaznych i nie zasłanych łóżek, szafki zamkniętej na kłódkę, stołu i dwóch taboretów, nie było w pokoju więcej sprzętów i mebli. Tylko nad łóżkiem Bronka wisiała okładka "Nowej Wsi" z jego podobizną na tle wywrotki pełnej piachu. Przyklejony do wnęki za szafą, grzmiał głośnik radiowy nazywany "kołchoźnikiem". Chór Czejanda śpiewał właśnie dziarską melodię "Wesołego autobusu" i koleżanka Iwony porwała Leszka do tańca. Pojęcia nie miał o tej sztuce, ale odwagi dodawał mu wypity w restauracji alkohol, więc wytrwale starał się naśladować ruchy swojej wymalowanej partnerki