ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Czarodziej podrapał się z namysłem po nosie. - Wiem, że tego rodzaju informacji nie udzielacie zbyt chętnie, ale kto przesłał te wiadomości? Hremarg wahał się przez chwilę. - Dundin Krzywousty - powiedział w końcu. - Znam go, oczywiście. - Arivald zaniepokoił się, bo Dundin był osobą szanowaną i zawsze dobrze poinformowaną. Jeżeli twierdził, że Arivalda poszukiwano, można było mieć pewność, że tak jest w rzeczywistości. Dundin był właścicielem kilku sklepów jubilerskich, zajmował się też na dużą skalę przemytem, ale patrzono na to przez palce, bo często okazywał się pomocny i użyteczny. Arivald znał go od dawna i szanował. - Dostaliście rozkaz czy tylko ostrzeżenie? - Dundin nie ma władzy, by nam rozkazywać - mruknął Ostrogłów. Czarodziej potarł niepewnie brodę. Cóż mogło się stać, że Bractwo tak pilnie go poszukuje? Arivald, chociaż uważany był za bardzo niezależnego i nieco szalonego, zawsze informował Harbula-rera o swych podróżach, zawsze też oznaczał termin powrotu. Co prawda często się spóźniał, ale nie w tym przypadku! Teraz miał jeszcze prawie dwa miesiące, aby powrócić do Silmaniony w umówionym terminie. Inna sprawa, że nie zawsze zwierzał się z tego, w jakim celu podróżuje. A w wypadku tego akurat kontraktu takie zwierzenie spowodowałoby niechybnie areszt domowy. - A co na to Wyrknuh? - spytał. - Ty decyduj, powiedział. - Łatwo powiedzieć: decyduj - żachnął się Arivald i naprawdę był w kropce. Wielki Mistrz wzywał, a więc wypadałoby rzucić wszystko i jechać. Ale czy kiedyś, później, zdarzy się podobna okazja wejścia do Ghorlargu? Sprawa musiała być jednak poważna, skoro nawet zainteresowane materialnie krasnoludy nie namawiały go do pozostania. List od Dundina napędził im stracha. Arivald wierzył wprawdzie, iż jubiler z Silmaniony nie ma prawa wydawać rozkazów Wyrknuhowi, ale hierarchia wśród krasnoludów była tak dalece skomplikowana (i wysoce utajniona), że czasem one same z trudem orientowały się, kto ma prawo podejmowania decyzji. Dlatego były bardzo ostrożne zarówno w rozkazywaniu, jak i w słuchaniu rozkazów. A teraz wszystko spadło na barki Arivalda. To on miał podjąć decyzję. I w razie czego ponieść konsekwencje. - Muszę pomyśleć - powiedział w końcu niechętnie i sięgnął po fajkę. Palił rzadko, ale kiedy był zdenerwowany, nic tak nie uspokajało jak ziele przywiezione z Nowego Świata (i sprzedawane na wagę złota), palone w dobrej wrzoścowej fajce. Arivald był niechętny nowinkom i modom, lecz tytoń naprawdę miał swój urok. A poza tym mówiono, że oczyszcza oddech i przeciwdziała przeziębieniom, co zresztą było wierutną bzdurą. Ale na pewno uspokajał i pomagał skupić myśli. Hremarg skinął głową i przykucnął obok Arivalda. Wyjął z zanadrza własną fajkę i powoli, statecznie ją nabił. Palili w milczeniu, a Arivald posyłał nad głowę kółka dymu, raz mniejsze, raz większe. Pomyślał, że życie w ciągłych rozterkach i ciągłym niepokoju jest jednak męczące. Ale z drugiej strony nie wyobrażał sobie, jak mógłby nie uczestniczyć w ważnych wydarzeniach. Tyle ciekawych rzeczy działo się przecież na świecie! Jak można dobrowolnie zrezygnować z współuczestnictwa w kształtowaniu tegoż świata (jakkolwiek pompatycznie miałoby to brzmieć)? Zamknąć się w pilnie strzeżonym domu i czas spędzać na czytaniu ksiąg i dysputach z innymi czarodziejami? O nie! To z pewnością nie było życie dla Arivalda. Ale z drugiej strony czarodziej nie był kra-snoludzkim berserkerem i nie zamierzał ryzykować głowy, do której zdążył się już bardzo przywiązać. To, że był znany w połowie świata (głównie z ballad, pieśni i poematów), mile łechtało jego próżność, lecz wcale nie chciał, aby szybko powstał poemat o jego bohaterskiej śmierci. W Ghorlargu czyhało jakieś namacalne niebezpieczeństwo. Coś obudziło się w tych starożytnych kopalniach i zaczęło zbierać haracz z krasnoludzkiej krwi. Oczywiście inna rzecz, że do kopalń weszli nie uzbrojeni po zęby, doświadczeni krasnoludzcy wojownicy, tylko grupka górników, nie przygotowanych na atak. Gdyby byli tu jego starzy przyjaciele z armii Wszobrodego, Arivald nie wahałby się nawet przez chwilę. Ale teraz mógł liczyć tylko na Parharasa Razelmonta, wyrzutka, odstępcę i człowieka niegodnego zaufania. - Pójdę - rzekł w końcu ciężko, bolejąc nad własną głupotą. - No to pójdziemy razem - mruknął Hremarg bez emocji w głosie, puszczając z ust jeszcze jedno kółeczko dymu. - Nie musisz tego robić - powiedział zdziwiony Arivald. - Jestem wnukiem Kordana Siwej Burzy, czarodzieju - rzekł dumnie Hremarg. - Nie wiesz, że mój dziad zginął w walce z koboldami? - Nie sądzę, abyśmy natknęli się tu na jakiegoś - mag lekko wzruszył ramionami - ale twoja pomoc będzie dla mnie łaską losu - dodał uprzejmie i rzeczywiście był zadowolony