ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Mniejsze Zwierzę poruszało się na tylnych nogach, tłukło w boki potrójnym ogonem, potrząsało łbem o skręconych baranich rogach i chichotało głosem smoka. Jego skudlona sierść miała barwę zaśniedziałego mosiądzu. Większa Istota natychmiast zauważyła Gabriela i obróciła ku niemu mrugający, martwy łeb. Archanioł Objawień uniósł się w strzemionach. — Natychmiast opuśćcie mury miasta, Bestie! — krzyknął. — Dlaczego? — zadudnił basowo martwy łeb, chociaż głos odezwał się tylko w głowie anioła. — Siejecie zamęt! — Zamęt, smród, zgliszcza — zawyło mniejsze Zwierzę, pokracznie podskakując na łapach i obnażając do połowy zęby w upiornym uśmiechu. — Biada, biada, smród! Gabriel poczuł ogarniającą go falę złości. — Natychmiast wracajcie, gdzie wasze miejsce! — Dlaczego? — Nieżywa głowa łypnęła wielkim okiem. — Bo nakazuje wam to regent Królestwa, bydlaki! — No to co? — Regent! Regent! Zgliszcza, smród! — ucieszyło się małe Zwierzę. Gabriel się wściekł. — Podlegacie władzy Jasności, którą teraz reprezentuję, robicie rozróbę w moim mieście, więc wynocha, zanim usunę was siłą! — Królestwo to także nasz dom. — Tak, ale gdyby Pan chciał, żebyście w nim mieszkały, zarządziłby to! Siedem głów wielkiej Bestii zamknęło powieki. — Przybyliśmy ostatni raz spojrzeć na dom. Było nam to dane, a zatem możemy odejść. — Zaraz — syknął Gabriel. — Co to znaczy: ostatni raz? — Albowiem nadchodzi koooniec! — pisnęło przejmująco małe Zwierzę. — Ach, jasne!!! — ryknął archanioł. — Koniec nadchodzi? Co za nowina! Doskonale, Bestie. Wreszcie chwila spokoju. Miła, aksamitna nicość. Mam rację? — Nie wiemy — sapnęła duża Istota. — Nasz umysł nie sięga krańca. — A mój tak — jęknął Gabriel do siebie. — I wręcz go łaknie. Wyniesiecie się czy nie? — dodał głośno. — Odejdziemy z obrazem domu pod powiekami. — Niech wam pójdzie na zdrowie — mruknął archanioł, ocierając dłonią czoło. W mgnieniu oka oba Zwierzęta rozsypały się w słup złotawego kurzu i znikły. Pobladły Michał podjechał do Gabriela. — Co za numer — szepnął. — Myślisz, że wiedzą, co mówią? I skąd, u diabła, Pistis zdobyła o nich informację? Pan Objawień obrócił na niego zmęczone oczy. — Nie pytaj, Michasiu. Poszukaj sobie lepszej rozrywki. — Mogą przyjść inne, Dżibril. Cała cholerna reszta. Co wtedy zrobimy? Gabriel wzruszył ramionami. — Nie wiem. Poczęstujemy je obiadem. Ja mam dość, Michaelu. Jadę do domu. Rany, jak mnie boli głowa. Postaraj się dowiedzieć czegoś o Księdze i tak dalej. I zaraz mnie zawiadom. Pochylił się nad końskim karkiem. — Jedziemy do domu, Obłok. — Trzymaj się, Dżibril — powiedział Michał z troską. Archanioł się zaśmiał. — Czego? Snów o końcu świata? — Poradzimy sobie — wymamrotał Michael. — Jak zawsze. Adieu! Skierował konia ku wylotowi placu. Tłum już rzedniał. Grupki aniołów stały gdzieniegdzie, szepcząc i gestykulując. Żandarmi ucichli, ochrypli od wrzasku. Michał z niepokojem spoglądał na oddalającą się sylwetkę Gabriela. Przeczesał palcami szafranową czuprynę i poprawił się w siodle. — Dobra, Klinga — powiedział do konia. — Jedziemy. Robota czeka. Rozdział III Dym snuł się po ziemi, ciężki i cuchnący. Prawie nie było wiatru, więc gęsty opar czołgał się jak chory smok, szorując brzuchem 30 trawie. Płomienie niechętnie lizały ściany budynków. Krzyki niemal już ucichły, dawały się słyszeć tylko pojedyncze, ochrypłe zawodzenia. Kamienny kasztelik sterczał pośród dogasających zgliszcz jakoś bezwstydnie nagi i smutny zarazem. Nie spełnił zadania, nie zdołał obronić mieszkańców przed śmiercią, zadaną ostrzami mieczy i toporów. Herb, dumnie wykuty nad bramą, wyglądał teraz jak szyderczy emblemat niespełnionej świetności. Asmodeusz ściągnął nieco ozdobne zielone wodze, zmuszając smoka do obrotu w miejscu. Płynny, elegancki ruch zwierzęcia sprawił mu przyjemność. Był bardzo zadowolony ze swego nowego wierzchowca. Smok miał małą, suchą głowę, drobny kościec, wysoko osadzone skrzydła i nieskazitelną sylwetkę. Lekki, niewielki, ze wszystkimi cechami szlachetnej krwi, niósł jak wicher, odznaczał się zwinnością, wytrzymałością i posłuszeństwem, a przy tym wszystkim był ulubionej maści Asmodeusza — zielono-złoty. Nie ogarniało go też nadmierne podniecenie, gdy poczuł zapach krwi, co było doskonałą cechą u bojowego smoka. Asmodeusz obrzucił obojętnym wzrokiem płonący kasztel i żołnierzy w barwach Głębi, zajętych, jak zwykle po skończeniu akcji, plądrowaniem i dobijaniem rannych. Obrócił głowę ku Lucyferowi, siedzącemu obok w siodle ogromnego, srebrzystego smoka ciężkiej jazdy. W odróżnieniu od Asmodeusza, Lampka lubił potężne wierzchowce. — Uważasz, że przesadziliśmy? Lucyfer wzruszył ramionami. Władca Głębi był wysoki i barczysty. Włosy w kolorze piasku nosił ostrzyżone krótko, co uwydatniało podobieństwo jego twarzy do granitowej rzeźby. Wrażenie potęgowały chłodne, szare oczy. — Nie sądzę — odpowiedział. — Ale wciąż masz wątpliwości — zaśmiał się Asmodeusz, zwany przez licznych wrogów Zgniłym Chłopcem. Może krył się w tym określeniu cień prawdy, chociaż Głębianin, mimo swego młodzieńczego wyglądu, starannych fryzur i drogich szat, nie był zniewieściały. Otaczała go zasłużona sława świetnego szermierza, a w bitwie odznaczał się często jakąś buńczuczną, niekiedy histeryczną odwagą. Fiołkowe oczy patrzyły jednak bystro i potrafiły zimno oceniać sytuację, a umysł doskonale nadawał się do beznamiętnych kalkulacji, co pozwoliło Asmodeuszowi w krótkim czasie osiągnąć kontrolę nad wszystkimi kasynami, burdelami i całością przemysłu rozrywkowego w Głębi i Limbo. Poza tym wszystkim był złośliwy, inteligentny i zepsuty do szpiku kości. — Luciu, tu chodzi o prestiż — dodał. — Zrozum wreszcie