Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!
— I wszystko uschnięte ręce? — Trochę niedowładów też. Ale w ogóle mnóstwo przedziwnych wypadków. Jakie¶ nagłe paraliże, apopleksje, paskudne egzemy, a przede wszystkim mnóstwo dolegliwo¶ci trawiennych. Przeważnie w jaki¶ nieswoistych, trudnych do zdiagnozowania formach. Nie jest to oczywi¶cie epidemia w znaczeniu medycznym, po prostu jakby wszyscy zawzięli się chorować jednocze¶nie. — Pozwól, że zgadnę. Najmniej było w¶ród nich ludzi, którzy się uczciwie utrzymuj± z własnej pracy? Co ja gadam najmniej, w ogóle. Trafiłem? — Wiesz, u nas, na pogotowiu, zawsze przywoż± mnóstwo nurów i menelstwa. Je¶li cokolwiek było ostatnio odmiennego, to wiek. Pacjenci w większo¶ci młodzi, a zazwyczaj mamy mnóstwo emerytów. — Zgadza się. Emeryci przecież pobieraj± ¶wiadczenia uczciwie, wpłacali na nie składki przez całe aktywne zawodowo życie. Więc na pewno nie s± złodziejami. Raczej okradzionymi, bo w stosunku do tego, co zapłacili, dzisiaj dostaj± grosze. — A co tu ma do rzeczy złodziejstwo? — zdziwił się. — Zreszt± mówię ci, że na Wołoskiej i w Aninie mieli jeszcze gorzej, a sam wiesz, że tam wstęp ma tylko erka, posłowie, ministrowie, wyżsi funkcjonariusze administracji... — Zbyniu — ziewn±łem. — Powoli zaczynam jarzyć, o co w tym wszystkim chodzi, ale daj mi jeszcze trochę czasu. Obiecuję, że jak do czego¶ dojdę, będziesz pierwsz± osob±, z któr± się podzielę swoimi odkryciami. Rozmowa, tak czy owak, trwała zdecydowanie zbyt długo, żeby przyłożywszy głowę do poduszki, mieć jeszcze nadzieję na dogonienie uciekaj±cych snów. A jeżeli nie spać, to należało się budzić. Nie wiem, jak kogo, ale mnie nic nie budzi skuteczniej niż ¶niadanie. Wła¶ciwie nic uznaję innych sposobów. Od biedy mogę nie zje¶ć obiadu ani kolacji, ale ¶niadanie, zaraz po wstaniu z łóżka, muszę i żaden diabelski pomiot nie zdoła mi w jego spożywaniu przeszkodzić. Akwizytor chyba zdawał sobie z tego sprawę, bo odczekał, aż wepchn±łem do paszczy i pogryzłem ostatni kęs. Znany już, rozmigotany kwadrat pojawił się na moim stole dopiero w chwili, gdy zabierałem się do sprz±tania talerzy. Usiadłem wygodnie, podparłem się łokciem i cierpliwie czekałem na pojawienie się Rudej. Spotkało mnie rozczarowanie. Zamiast urodziwej wiedĽmy w rozgwieżdżonym oknie pojawił się facet — w trudnym do okre¶lenia wieku i z gęb± jak kobyła Raskolnikowa. Staranna fryzura i dobrze dobrane oprawki grubych okularów nie były w stanie osłabić wrażenia, jakie robiły jego szerokie czoło i cofnięta, wygolona na stalowy kolor szczęka. — Dzień dobry, panie Aleksandrowicz — u¶miechn±ł się cał± swoj± końsk± fizjonomi±. — Jestem z firmy „Sprawiedliwa Magia” i chciałbym z panem przez chwilę porozmawiać. Czy nie będę teraz przeszkadzał? — W porz±dku, już zjadłem. ¦wietlisty kwadrat zblakł i zgasł tak samo jak poprzednio. Tym razem już nie próbowałem obw±chiwać stolika. Nie upłynęło więcej niż trzy sekundy, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Oczywi¶cie stał za nimi jegomo¶ć o końskiej twarzy. Teraz dopiero było widać, że nosi garnitur z najdroższej pracowni w Warszawie; ostatni raz widziałem taki u Leppera, kiedy SLD robiło go marszałkiem Sejmu. Ale ten dużo lepiej leżał. — No, to proszę — starałem się nie okazać podenerwowania. — Pan wybaczy nie porz±dek, ale... — Ależ, panie redaktorze! — nie pozwolił mi dokończyć. — To ja muszę pana gor±co przeprosić. Po pierwsze za to, że pojawiam się tak póĽno. Niestety, nie docenili¶my popytu na nasze usługi. Od kilku dni harujemy wszyscy ponad 24 godziny na dobę. Naprawdę, zainteresowanie przerosło nasze naj¶mielsze oczekiwania. — Uhm. Wiem co¶ o tym. Proszę — wprowadziłem Akwizytora do go¶cinnego pokoju i wskazałem mu fotel. — Powiedziałbym nawet, że efektów waszej działalno¶ci trudno było w ostatnich dniach nie zauważyć. — Wie pan, jak to jest, kiedy wprowadza się na rynek co¶ zupełnie nowego; trudno z góry ocenić potrzeby. Dosłownie zostali¶my zasypani zamówieniami, i to nie tylko od osób prywatnych, także instytucji... Ale zanim o tym, jest ważniejsza sprawa, za któr± muszę pana, panie redaktorze, przeprosić. Otóż przez karygodne niedopatrzenie mój personel nie poznał się, z kim ma do czynienia. Potraktowano pana jak zupełnie przeciętnego klienta, a przecież... — A przecież co? — rozsiadłem się naprzeciwko. — A przecież pan jest kim¶ szczególnym — kobyla twarz rozja¶niła się u¶miechem. — Szczególnie cennym. Wiem, skromno¶ć każe panu zaprotestować, ale proszę się powstrzymać. Prawdę mówi±c, nawet mi do głowy nie przyszło, żeby protestować. — Wie pan sam, jakie mamy czasy. Kryzys. Zwłaszcza kryzys osobowo¶ci