ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Od tamtej pory wciąż nasłuchuję, czy aby nie doleci mnie ta melodia; czasem mi się zdaje, że ją słyszę, ale zaraz się okazuje, że to niezupełnie to samo. Franny pokpiwa, że był to pewnie szlagier „Do nieba tylko jeden grzech”. No i właściwie pasowałaby tu ta piosenka; prawie każdy numer w tym stylu by się nadał. No więc był ten strzęp piosenki, gwiazdkowe dekoracje, zima, ból we wstydliwych narządach - i ogromna ulga, że nareszcie jestem wolny i mogę żyć własnym życiem. I właśnie wtedy przemknął obok mnie ten zanadto rozpędzony samochód. Kiedy ruszyłem przez jezdnię na drugą stronę Siódmej Alei, bo rozejrzałem się i stwierdziłem, że już można, podniosłem głowę i zobaczyłem parę idącą w moim kierunku. Ci dwoje szli wzdłuż Central Park South z zachodu na wschód, w stronę hotelu „Plaża”. Potem doszedłem do wniosku, że nasze spotkanie pośrodku Siódmej Alei akurat w tę noc, kiedy Franny i ja odzyskaliśmy wolność, było nieuniknione. Tamci wydali mi się podpici - w każdym razie dziewczyna musiała wypić co nieco, bo opierała się o mężczyznę, tak że on też szedł trochę zygzakiem. Była młodsza od niego; przynajmniej w sześćdziesiątym czwartym roku powiedziałoby się o niej właśnie „dziewczyna”, a nie „kobieta”. Śmiała się, uwieszona na ramieniu chłopaka, który wyglądał jak mój rówieśnik, ale był starszy. Tamtej nocy w sześćdziesiątym czwartym dobiegał trzydziestki. Ostry śmiech dziewczyny roztrzaskiwał w kawałki lodowate powietrze; brzmiało to tak, jakby cieniutkie sople spadały z okapów domu zakutego w zimowy pancerz. Byłem oczywiście w świetnym humorze, więc chociaż drażnił mnie zimny śmiech nieznajomej, jak na mój gust trochę przeintelektualizowany, trochę za mało płynący z trzewi, i chociaż bolały mnie jaja i piekł kutas, spojrzałem na tę przystojną parę i uśmiechnąłem się. Rozpoznaliśmy się bez trudu, ten facet i ja. Nigdy bym przecież nie zapomniał tak typowej twarzy rozgry- wającego, chociaż nie widziałem go od tamtej nocy Wszystkich Świętych, kiedy spotkaliśmy się na ścieżce, którą chadzali piłkarze - i którą należałoby im oddać w wyłączne użytkowanie. Podnosząc ciężary słyszałem czasem jego głos: - Ty, młody. Twoja siostra ma najładniejszą dupę w całej szkole. Czy ona komuś daje? - Owszem, mnie - mógłbym mu odpowiedzieć wtedy w nocy na Siódmej Alei. Ale się nie odezwałem, tylko stanąłem przed nim i stałem tak, póki nie nabrałem pewności, że wie, kim jestem. Nie zmienił się od tamtej pory; na moje oko wyglądał tak samo jak zawsze. Ja sam chyba się zmieniłem (tak mi się wydawało, bo wiedziałem, że od podnoszenia ciężarów zmieniło się przynajmniej moje ciało), ale przypuszczałem, że dzięki listom, którymi zasypywała go Franny, nasza rodzina musi trwać jak żywa w pamięci (choć niekoniecznie w sercu) Chippera Dove. Chipper Dove też przystanął pośrodku Siódmej Alei. Po paru sekundach rzekł półgłosem: - No, no, kogo my widzimy. Wszystko jest baśnią. Spojrzałem na dziewczynę Chippera Dove i powiedziałem: - Uważaj, bo jeszcze cię zgwałci. Dziewczyna wybuchła tym swoim nerwowym, wymuszonym śmiechem o dźwięku pękającego lodu, trzaska- jących sopelków. Dove też trochę się pośmiał. Staliśmy we trójkę pośrodku Siódmej Alei; taksówka jadąca do śródmieścia skręciła z Central Park South i o mało nas nie zabiła, ale tylko dziewczyna się wzdrygnęła - Chipper Dove i ja staliśmy nieporuszeni. - Stoimy na środku jezdni - powiedziała dziewczyna. Zauważyłem, że jest wyraźnie młodsza od Dove’a. Przebiegła na wschodnią stronę Siódmej Alei i tam czekała, ale my ani drgnęliśmy. - Miło, że Franny do mnie pisze - rzekł Dove. - Dlaczego ani razu nie odpisałeś? - spytałem. - Hej! - krzyknęła dziewczyna. Kolejna taksówka skręcająca w stronę śródmieścia wyminęła nas, trąbiąc głośno. - Franny też jest w Nowym Jorku? - zapytał Chipper Dove. W baśniach tak już bywa, że nie wiadomo, czego ludzie chcą. Z upływem lat wszystko się zmieniło. Nie wiedziałem, czy Franny chce się zobaczyć z Chipperem Dove. Nie miałem pojęcia, co mu pisze w listach. - Owszem, jest tutaj - powiedziałem ostrożnie, myśląc sobie, że Nowy Jork to wielkie miasto, więc niczym nie ryzykuję. - Powiedz, że chętnie bym się z nią spotkał - rzekł Dove i zrobił krok, żeby mnie ominąć. - Muszę lecieć, dziewczyna czeka - szepnął tonem spiskowca i nawet mrugnął porozumiewawczo. Chwyciłem go pod pachy i zwyczajnie podniosłem; jak na rozgrywającego ważył niewiele. Nie stawiał oporu, ale szczerze się zdziwił, że z taką łatwością go dźwignąłem. Nie bardzo wiedziałem, co z nim dalej robić; zastanawiałem się przez jakąś minutę (przynajmniej dla niego musiała to być minuta), a potem go odstawiłem na ziemię. Po prostu go postawiłem przed sobą, pośrodku jezdni. - Zwariowaliście? - zawołała jego dziewczyna. Dwie taksówki, które chyba się ścigały, minęły nas - jedna z lewej, druga z prawej; kierowcy długo nie zdejmowali dłoni z klaksonów, pędząc w stronę śródmieścia. - Mów, po co chciałbyś się zobaczyć z moją siostrą - powiedziałem. - Po drodze chyba trochę pomachałeś hantlami - odparł Chipper Dove. - Trochę - przytaknąłem. - Po co chcesz się widzieć z moją siostrą? - No, żeby ją przeprosić, między innymi - wymamrotał; komu jak komu, ale jemu nigdy bym nie uwierzył; w lodowatobłękitnych oczach miał ten swój lodowatobłękitny uśmiech. Moje mięśnie chyba tylko trochę go onieśmielały; było w nim tyle arogancji, ile nie pomieściłoby serce ani umysł normalnego człowieka. - Mogłeś przynajmniej raz odpisać - powiedziałem. - Mogłeś przeprosić w liście, w każdej chwili. - No... - odparł, przestępując z nogi na nogę, jak rozgrywający, kiedy się ustawia, szykując się do przyjęcia piłki. - Wiesz, to tak trudno powiedzieć - rzekł, a ja o mało go na miejscu nie zabiłem; mogłem ścierpieć od niego prawie wszystko, tylko nie prawdomówność; kiedy się tak szczerze odezwał, ledwo to zniosłem. Poczułem, że chętnie bym go uściskał jeszcze mocniej niż Arbeitera, ale na szczęście dla nas obu zmienił ton. Widocznie zacząłem go niecierpliwić. - Słuchaj - powiedział