ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Nie weszli do samego statku, gdyż mogła czekać tam na nich jakaś zasadzka, lecz zajęli miejsca za niewielkimi głazami otaczającymi większe skały i stamtąd obserwowali teren. Czekanie i obserwowanie sprzyjało kontemplacji, więc Faree znowu wpadł w sidła własnych myśli. Ciągle powracał do wywołanego snem wspomnienia o Lantim. Zastanawiał się, kim jest i jak znalazł się w rękach tego nikczemnego, pozbawionego czci i wiary kosmonauty? Gdy tak spoglądał wstecz, wydało mu się oczywiste, że ten Land musiał mieć jakieś powody do trzymania się z dala od innych, przybywających na Obrzeża w poszukiwaniu rozrywki. Chłopiec intensywnie starał się skupić myśli na jakimś epizodzie z dalszej przeszłości, przed starciem Lantiego z tym dużym mężczyzną, i przypomnieć sobie lepiej ten błyszczący odłamek czegoś, co kazało tamtemu odszukać Lantiego i jego więźnia. Był bowiem pewien, że on, Faree, nie pozostawał z Lantim z własnej woli. Kiedy usiłował sobie to przypomnieć, zawsze dochodził w myślach do ciemnego muru. Co było za nim, nie potrafił powiedzieć. Może i lepiej, że tego nie wiedział. Jednak choć powtarzał to sobie wiele razy, zawsze znalazły się argumenty za grzebaniem w pamięci. Aż do chwili, gdy jego uwagę zaprzątnęło coś innego. Z miejsca za skałą, które wybrał na swój punkt obserwacyjny, widział lady Maelen i skulonego za nią Bojora, który rytmicznie poruszał szczękami, jakby coś przeżuwał. Faree poczuł ciepły podmuch pochodzący jednak nie od nich, lecz z powietrza pustyni. Z nieba opuszczał się latający obiekt o szerokich skrzydłach. Schodził spiralnie w dół i tylko kilka machnięć skrzydłami wystarczyło mu, by trzymać się kursu. Istota nim kierująca była czarna, lecz światło odbijało się tęczowymi barwami od gładkiego futra na tułowiu i wzdłuż skrzydeł, przez co sprawiała wrażenie pokrytej skórą i włosami, a nie piórami. Stworzenie wylądowało na skale, za którą ukryła się lady. Faree zauważył, że zamiast dzioba ów stwór posiada spiczasty pysk z szeregiem zębów, wskazujących na wytrawnego myśliwego. Było to zwierzę bardzo duże, może nawet wyższe od Faree, gdyby stanęli obok siebie. Druga para jego kończyn, przylegająca mocno do górnej części tułowia, rozprostowała się i wyciągnęła obnażone pazury, jakby chcąc nastraszyć napotkaną kobietę. Rozległ się ostry, skrzeczący dźwięk i skrzydła załopotały tak głośno, jakby stworzenie chciało odlecieć, a było zmuszane do pozostania wbrew woli. Dłonie Maelen poruszały się równocześnie z ptasimi pazurami. Nie podeszła do ptaka, lecz wykonywała swego rodzaju gesty skradania się i wycofywania, jakby w okrutny sposób bawiła się ofiarą. Był kontakt myślowy... ale według takiego wzoru, jakiego Faree nie rozumiał. Ptak zaczął dreptać, co wraz z uderzeniami skrzydeł pozwoliło mu wznieść się trochę ponad skałę, ale tylko po to, by ponownie na nią opaść. Ogromne oczy błyszczały jaskrawą zielenią, a wielkie uszy poruszały się w przód i w tył. W końcu któryś z tych skoków wyniósł biedne stworzenie w powietrze i poszybowało ono w górę. Ptaszysko zawisło jednak nad skałą, na której dopiero co siedziało, i dziko trzepotało skrzydłami. Prawa ręka lady Maelen zakreśliła pół okręgu i stworzenie odleciało, kołując wcześniej nad cichą wieżą statku kosmicznego raz, dwa, trzy razy. Po chwili było już tylko małym punkcikiem na niebie, plamką kierującą się w stronę odległych ruin, o ile Faree dobrze ocenił kierunek. Garbus pomyślał, że w ten sposób ich misja zwiadowcza została zasilona dodatkową parą oczu. Było gorąco, a w miarę wstawania słońca robiło się coraz upalniej. Tereny wokół były nieurodzajne, nawet lachy wysuszonej trawy wyglądały na martwe przy korzeniach i ustępowały piaskowi, żwirowi i skałom. Toggor już wcześniej dał wyraz swojej opinii o tym przedsięwzięciu, cofając się za koszulę Faree, wciągając swoje oczy i najwidoczniej układając się do snu. Garbus również poczuł, że monotonne obserwowanie terenu, na którym nic się nie dzieje, wywołuje senność. Od odlotu skrzydlatej istoty poza skałami Thassów nic się nie poruszyło. Tak więc niemal z ulgą chłopiec przyjął pojawienie się plamki na niebie. Czy to stworzenie wysłane przez lady Maelen? Nie... tego dźwięku nie da się nie rozpoznać. To ślizgacz. Statek kosmiczny musiał zwrócić na siebie uwagę. Zbliżający się obiekt mógł należeć do Gildii albo do kogoś innego, choćby strażników tej planety. Faree wiedział o Yiktor bardzo mało, tylko tyle, ile dowiedział się od Thassów, którzy stanowili zaledwie garstkę i trzymali się swoich dzikich terenów. Ślizgacz nie zbliżył się bezpośrednio do statku, lecz krążył nad nim. Faree zauważył, że pojazd cały czas trzyma się z dala od skał. - C 2,3,3: odpowiedz. Masz kłopoty? Nie było to wyraźne myślowe wezwanie Thassów, lecz głos z powietrza ponad głową. Chyba oddział Gildii nie zbliżałby się w ten sposób! Ten ślizgacz musi należeć do lokalnych przedstawicieli prawa. Faree spojrzał pytająco na lady Maelen. Nie poruszyła się. Kiedy ostrożnie odwrócił głowę, nie zauważył też, by ciało lorda Kripa drgnęło. Kimkolwiek byli owi przybysze, Thassowie nie chcieli nawiązać z nimi kontaktu. - C 2,3,3. Tu zawiadowca portu. Masz kłopoty? Przybysze, będący już dość nisko nad ziemią, z pewnością zauważyli, że rampy statku są wysunięte. - To jest planeta typu 4. C 2,3,3, lądowanie jest dozwolone tylko w porcie kontrolnym. Z czym macie problemy? Ślizgacz był już bardzo blisko statku. Przygotowywał się do lądowania. Faree zauważył przed sobą poruszenie. Jakieś małe stworzenie przeskakiwało zza jednej kępki traw czy stojącego głazu do innej kryjówki, zbliżając się w ten sposób do pustego statku i pojazdu przybyszów. Za małe jak na Yazza... a poza tym Yazz nie mógłby tak skutecznie posuwać się naprzód nie zauważony. To musi być jakieś inne zwierzę, kierowane przez lady Maelen. Wreszcie przykucnęło niedaleko platformy statku, a gdy się nie ruszało, tak zlewało się z tłem, że Faree nie potrafił go odróżnić. Samolot wylądował i wyszła z niego jakaś postać, trzymając w ręku ogłuszacz, na co wskazywała długość kolby. - Wchodzimy. Tu kontrola Portu Centralnego. Ten głos zadźwięczał głośno. Chłopiec pomyślał, że dobiegł on raczej z pojazdu niż z ust mężczyzny i został wzmocniony jakimś przyrządem na pokładzie. Już było ich na zewnątrz dwóch. Nie podchodzili do pomostu razem, lecz rozdzielili się. Każdy z nich posiadał broń. Jeden pozostał u podnóża rampy wejściowej, a drugi wspiął się do środka. Nastał czas oczekiwania. Widocznie intruz dokładnie sprawdzał statek