ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Zmienił już trzeciego konia, oglądał pozycje bateryj, okopy, gdzie oddziały piechoty jak krety wkopywały się w czarnoziem, galopował w step do placówek, pędził do nadjeżdżających i wyładowywanych taborów z amunicją, machnięciem nahajki wzywał dowódców i przechylając się do nich z siodła, zgorączkowany i straszny, ze wściekłymi oczami, odbierał raporty. Jak dyrygent gigantycznej orkiestry naciągał struny muzyki zaczynającej się bitwy. Zostawił przy dworcu ciężko dyszącego konia, wbiegł na stację telegraficzną, odepchnął nogą leżącego na progu trupa w epoletach, z rozpłataną czaszką, i czytając biegnącą z aparatu taśmę czuł wściekłe, upajające podniecenie: od południa opuściwszy stację Dińską, spiesznie zbliżały się wojska Drozdowskiego i Kazanowicza - aby przyjąć bitwę. Drozdowcy zostali wysłani na wozach - cały dzień w tumanach gorącego kurzu pędziły po stepie setki podwód. Markowowcy generała Kazanowicza, załadowani razem z artylerią na pociągi, wyprzedzili ich o świcie szesnastego i prosto z wagonów rzucili się do natarcia na Korieniowską. Generał Kazanowicz stał przy studni koło budki kolejowej i spokojnie obserwował umiejętnie posuwające się tyraliery oficerskie, idące bez wystrzału. Jego delikatna piękna twarz ze szpakowatymi długimi wąsami i podstrzyżoną brodą (jaką nosił cesarz) była drwiąco-skupiona, ładne oczy" uśmiechały się chłodno z kobiecą namiętnością. Był tak pewny wyniku" bitwy, że ani chwili nie chciał czekać na dywizję Drozdowskiego. Rywalizował w pogoni za sławą z Drozdowskim, chorobliwie ambitnym, ostrożnym i często ze szkodą dla sprawy marudnym. Lubił wojnę za jej wspaniałym rozmach, za muzykę bitwy, za głośną sławę zwycięstw. Ogromna kula słoneczna wytoczyła się zza dalekich kurhanów - miała w sobie lipcową ostrość; oślepiające światło uderzyło bolszewików w oczy. Zastukały karabiny maszynowe, upalną ciszę rozdarły salwy. Widać było, jak z okopów podniosły się gęste tyraliery przeciwnika. Markowowcy biegli naprzód, ani jeden nie kłaniał się kulom. Na ich spotkanie pełzło tysiące figurek. Kazanowicz podniósł lornetkę do oczu: dziwne! - Szrapnelami trzy serie na towarzyszy! - rozkazał siedzącemu przy studni telefoniście. Dwie baterie ukryte za nasypem otworzyły ogień. Nisko nad tyralierami przeciwnika rozerwały się szrapnelowe kłębki waty. Figurki zmieszały się. wyprostowały linie i znów ruszyły do natarcia. Teraz całe pole huczało od wystrzałów. Ryknęły wreszcie baterie bolszewickie. Kazanowicz uśmiechnął się ze zdumieniem, jego wąska ręka z lornetką zadrżała: markowowcy padali okopując się spiesznie. Twarz pobladła mu pod opalenizną. Zeskoczył ze studni, przykucnął nad aparatem telegraficznym i wywołał generała Timanowskiego. - Tyraliery kładą się - krzyknął w telefon. - Za wszelką cenę zniszcz lewe skrzydło... Droga jest każda sekunda... Natychmiast zza toru kolejowego zsuwając się pod nasyp pobiegli markowowcy - odwody Timanowskiego. Tyraliera za tyralierą, zdecydowani i podnieceni, znikali w wysokiej, już osypującej się pszenicy. Timanowski, młody, rumiany, zawsze z uśmiechem na ustach, w przekrzywionej papasze, w brudnej, płóciennej bluzie z czarnymi epoletami generalskimi, dobywszy szabli - pobiegł za tyralierami. Działo się coś niepojętego: bolszewików jakby kto odmienił - wszystkie momenty, w których niechybnie powinni byli się załamać, minęły. Teraz cały step pokrywał się ich nacierającymi figurkami. Wściekle stukały karabiny maszynowe ochotników - nowe fale przeciwników zastępowały tych, co upadli. Teraz, gdzie kończyło się pole pszenicy, biegły z nastawionymi bagnetami kompanie Timanowskiego - jedna, druga... Kazanowicz przy studni wyprężył się jak struna. W wąskim polu lornetki widział wściekłe głowy markowowców. Co za naprężenie! Padają, padają! Kierował lornetkę za biegnącymi - i nagle zobaczył otwarte usta, szerokie twarze, czapeczki marynarskie, nagie, brązowe piersi... Bolszewiccy marynarze... Natychmiast wszystko się zmieszało, skłębiło - starcie na bagnety. Chorobliwy uśmiech zastygł na pięknie wykrojonych ustach Kazanowicza... Markowowcy nie wytrzymali. Resztki pierwszej kompanii uciekały w pszenicę, padały. Druga kompania cofnęła się, padła. Wówczas zeskoczył ze studni i lekko pobiegł po polu. Zauważono go. Udało mu się podnieść tyraliery okrzykiem: "Panowie, panowie, wstyd"! Rzucił je do ataku na bagnety, ale ogień był tak silny, ludzie padali tak gęsto, że tyraliery znowu padały... Czyżby to miała być przegrana bitwa? O dziesiątej rano, od zachodu, odezwały się armaty Drozdowskiego. Jak szary żółw, kołysząc się wjechał na step samochód pancerny. Drozdowcy metodycznie i bez pośpiechu rozpoczęli natarcie. Tyraliery Kazanowicza podniosły się po raz trzeci