ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Niech będzie, co ma być, nie chcę żadnej protekcji, żadnych intryg. Jestem uczciwym człowiekiem, to dla mnie najważniejsze. Życie mija, nie mam już żadnych ambicji. Mam jedno marzenie - dobra, wyznam ci -starzeć się spokojnie i bodaj czasem widywać starzejącą się Weronikę. Właściwie to marzenie o marzeniu, nikt mi tego nie odbierze. No, na mnie już czas. Pozwól, że ciebie uściskam. Uściskali się. Pachniał potem i wodą kolońską. Do diabła, to rzeczywiście pożegnanie z pokoleniem rodziców. Wujnowicz ciężko pobiegł do trolejbusu. Nim wsiadł, jeszcze się odwrócił, machnął ręką. Opięty mundur podkreślił nie tylko nadmiar ciała, lecz także jego brak w postaci sporego wgłębienia pod łopatką. Do diabła, chyba mi powiedział bardzo dużo. Zdaje się, że powiedział to, o czym nie mam odwagi myśleć. Okazało się, że „pożegnanie z pokoleniem rodziców" jeszcze się nie skończyło. Tamtego dnia Borysa oczekiwała jeszcze jedna niespodzianka. Czytelnik się pewnie ze mną zgodzi, że tak bywa nie tylko w powieściach. Mijają dnie za dniami, a każdy wypełniony jest rutyną, tylko zdrowy rozsądek (lub jego brak), same powszednie sprawy, liczenie pieniędzy (albo długów), nagle następuje jakieś przyspieszenie- Borys porównuje to do motocykla; zaczynają się piętrzyć wydarzenia, jakby czekały na stosowny dzień, żeby się zjawić jednocześnie. Być może, czytelnik powie, że nie można porównywać rzeczywistości i fikcji literackiej, życie jest chaotyczne, powieścią rządzi autor. Autor rzeczywiście kreuje świat fikcji, ale niekiedy, znalazłszy się w sidłach powieści, uświadamia sobie, że jest jakby kronikarzem wydarzeń wynikających nie z jego woli, lecz w jakiejś mierze określonych przez postacie bohaterów. Takie to są zawiłe tóry powieści, w której każdy gra na swoją nutę. Podobno niektórzy autorzy, pragnąc uporządkować ten dom wariatów, zakładają kartoteki swoich bohaterów, w których z góry opisują, a więc i starannie wyważa- 212 ją ich postępowanie, my zaś jeszcze dziesięć stron wstecz nie przeczuwaliśmy, że za chwilę w naszej opowieści pojawi się znowu Tasia Pyżykowa. Borys z plecakiem, w którym leżały przerobione już podręczniki, w jednym ręku i teczką Wujnowicza w drugim, wszedł do westybulu w swoim domu i ujrzał schludną, prowincjonalną paniusię siedzącą na krześle stale nieobecnej win-dziarki. O tym, że pani jest z prowincji, świadczył przede wszystkim wyraz zagubienia na twarzy z jaskrawo wymalowanymi ustami, a w następnej kolejności wcięty żakiecik z jakimiś bufkami na ramionach. Na widok chłopaka wchodzącego z zalanej słońcem ulicy w półmrok klatki schodowej paniusia zerwała się z krzesła, niczym petentka na widok powiedzmy ministra, kiedy szanowny towarzysz wychodzi z gabinetu do sekretariatu. Borys spojrzał na nią ze zdziwieniem i jak przystało na dobrze ułożonego przez babcię młodzieńca, nawet kiwnął głową, dzień dobry szanowna pani, dopiero później nacisnął kontakt windy. Winda zjechała już na dół, kiedy usłyszał trochę zdenerwowany głos nieznajomej: - Czy może towarzysz jest Borysem Nikiticzem Grado-wem? Odwrócił się do niej i przekonał, że ze zdenerwowania brak jej tchu, ręce zacisnęła na piersi, a wymalowane usta drżą. - Tak, to ja - powiedział Borys ze zdziwieniem. - A pani, przepraszam... - Czekam na pana cały dzień - wybąkała. - Pociąg przyjechał o szóstej pięćdziesiąt i zaraz zabraliśmy się tu, co prawda wsiedliśmy do niewłaściwego tramwaju, ale później jakoś... Ale co ja tu mówię... - A dlaczego właściwie - zaczął Borys. Nie słuchała go, pobiegła za windę, w głąb westybulu. - Nikito, gdzie jesteś? - wołała. - Nikituszka, gdzie się podziewasz, moje ty nieszczęście? Jej głos odbijał się echem w klatce schodowej. Słuchając go, patrzyły na nią z góry dwa koty, pomarańczowy i bordo. Tak w każdym razie wyglądały w świetle promienia słońca prze-filtrowanego przez szybki kolorowego witrażu. To wygląda jak sen, pomyślał Borys. Nieznajoma wyszła spoza kolumny, wysokie obcasy bucików, wyraźnie zrobionych na zamówienie, stukały głośno. Dosyć zgrabna. Za rękę prowadziła chłopczyka w wieku sześciu czy siedmiu lat, ubranego w bluzę, krótkie spodenki i podkolanówki. 213 - Spójrz, Nikito, to wujek Borys! - mówiła kobieta. - To jest właśnie wujek Boria. Zaraz się poznacie. Chłopczyk był onieśmielony, patrzył spode łba jasnoszarymi oczkami, stroszyła się ciemnoruda, niezbyt dobrze ostrzyżona czuprynka. Borys nie rozumiał jeszcze, o co chodzi, czuł tylko, że to coś bardzo ważnego dla niego i dla całej rodziny. - Jedźmy na górę - powiedział otwierając windę. - Nikita nigdy jeszcze nie jeździł windą - powiedziała kobieta nie wiadomo dlaczego z dumą. - Mamusiu, nie chcę - odezwał się basem chłopczyk. - Nie bój się - uśmiechnął się do niego Borys. Wyciągnął dłoń i chłopczyk chętnie podał swoją rączkę. W windzie kobieta otarła oczy chusteczką. - Ojej, jaki pan, jaki pan, Borysie Nikiticzu... Otworzył drzwi, puścił gości przodem. - Jak mam panią nazywać? - spytał. - Tasia mam na imię - powiedziała. W jej głosie brzmiała zapowiedź szlochu. - Taisja Iwanowna Pyżykowa. - Proszę tutaj, do jadalni, proszę się rozgościć na kanapie, prawie już zrozumiałem, kim pani jest, ale trudno mi uwierzyć. .. Borys przysunął dla siebie krzesło, stało na nim pudełko ze świecami zapłonowymi. Postawił pudełko na stole, niegdyś wytwornym, ale od dawna zachlapanym i brudnym, i ujrzał na nim skórzane spodnie. - Przepraszam za bałagan- wymamrotał, pomyślał, że mieszkanie szybko marnieje. Koczująca tutaj drużyna motocyklistów i towarzycho z Gorkiego zostawiają po sobie różne rzeczy, szczególnie paskudnie bywa po imprezach, kiedy puszki z resztkami konserw rybnych zaczynają wydawać przykry zapach. No i niedopałki, niech to diabli, powtykane wszędzie, obrzydliwe źródła swądu. No proszę, ktoś przyniósł z łazienki mydelniczkę i napchał do niej niedopałków. Wiera Gorda, która na początku ich romansu z zapałem „czyściła stajnie Borysa", ostatnio z powodu pogłębiających się komplikacji w życiu osobistym straciła ochotę do porządków, zresztą w ogóle rzadziej tu bywała. A mieszkanie, kiedy się nim przestają zajmować, natychmiast przemienia się w śmietnik. - Jaki pan podobny do niego! - powiedziała Taisja Iwanowna. 214 Uspokoiła się, chociaż ciągle zaciskała dłonie na piersiach