Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
Teraz przyszła kolej na filigranową West. Wyciągnęła Kapitana Wow. Uśmiechnęła się widząc, kogo wyznaczył jej los. - Nawet go lubię - powiedziała. - Fajnie się z nim walczy. Jest taki łagodny i przymilny w moim umyśle. - Diabła tam, przymilny - wtrącił Woodley. - Ja też byłem w jego umyśle. To najbardziej lubieżny umysł na statku; nikt mu nie dorówna. - Wstręciuch - parsknęła dziewczyna. Powiedziała to deklaratywnie, bez wyrzutu. Patrząc na nią Underhill wzdrygnął się. Nie rozumiał, jak ta dziewczyna może z takim spokojem wybierać Kapitana Wow, który faktycznie miał niestabilny umysł. Kiedy podniecił się w czasie bitwy, w umyśle człowieka zaczynały się kotłować przemieszane ze sobą obrazy Smoków, śmiercionośnych Szczurów, wygrzanych miłością łóżek, woni ryb i szoku Kosmosu, a on i Kapitan Wow, ich świadomości złączone za pośrednictwem sprzęgu, stawały się fantastyczną wspólnotą istoty ludzkiej i perskiego kota. To jest właśnie ujemna strona pracy z kotami, pomyślał Underhill. Szkoda, że żadne stworzenia poza nimi nie nadają się na Partnera. Po ustanowieniu z nimi kontaktu telepatycznego koty były niezawodne; dostatecznie bystre na to, żeby sprostać wymogom walki, ale motywacje i pragnienia miały z pewnością odmienne od ludzkich. Koty były dość komunikatywne, dopóki przesyłało się im drogą myślową konkretne obrazy, ale ich umysły zamykały się po prostu i zasypiały, kiedy cytowało się im Szekspira czy Colegrove'a, albo usiłowało opowiadać, czym jest Kosmos. Było coś niesamowitego w tym, że Partnerzy, tak zawzięci i dojrzali tu, w Kosmosie, znalazłszy się z powrotem na Ziemi stawali się tymi samymi wdzięcznymi, małymi zwierzątkami, które ludzie od tysięcy lat zwykli traktować jako swoje maskotki. Nieraz już podczas swych pobytów na Ziemi zrobił z siebie durnia salutując służbiście zwykłym kotom nie obdarzonym zmysłem telepatii, bo zapomniał na chwilę, że to nie Partnerzy. Podniósł kubek i wytrząsnął z niego swoją kość. Miał szczęście - wylosował Lady May. Nie spotkał partnera rozważniejszego niż Lady May. W jej przypadku precyzyjnie wyselekcjonowany, rasowy umysł perskiego kota osiągnął jeden z najwyższych szczytów rozwoju. Była bardziej nieodgadniona niż jakakolwiek kobieta, ale ta nieodgadnioność wynikała całkowicie z emocji, wspomnień, nadziei i wybranego doświadczenia życiowego - doświadczenia klasyfikowanego bez pomocy słów. Kiedy po raz pierwszy wszedł w kontakt z jej umysłem, był zdumiony jego wyrazistością. Wraz z nią wspominał jej dzieciństwo. Wspominał każdy akt płciowy, jaki kiedykolwiek przeżyła. Oglądał na wpół rozpoznawalną galerię wszystkich innych światłostrzelców, w parze z którymi walczyła. I zobaczył siebie, promieniejącego, pogodnego i podziwianego. Wydawało mu się nawet, że uchwycił cień pożądania... Bardzo schlebiającą i pełną tęsknoty myśl: "Jaka szkoda, że on nie jest kotem". Ostatnia kość przypadła Woodleyowi. Wylosował to, na co zasłużył ponurego, wystraszonego, starego kocura, nie wykazującego ani śladu werwy Kapitana Wow. Partner Woodleya był najbardziej zwierzęcym ze wszystkich kotów na statku, pospolitym, okrutnym stworem o przytępionej inteligencji. Nawet telepatia nie uszlachetniła jego charakteru. Uszy miał postrzępione od pierwszych bijatyk, w jakie się wdawał za młodu. Był tylko dobrym wojownikiem, niczym więcej. Woodley chrząknął. Underhill zerknął nań dziwnie. Czy Woodley potrafi tylko chrząkać? Ojciec Moontree spojrzał na pozostałych. No, teraz możecie już wziąć swoich Partnerów. Zawiadomię Skanera, że jesteśmy gotowi do wyjścia Tam-Na-Zewnątrz. Rozdanie Underhill przekręcił zamek szyfrowy w drzwiczkach klatki Lady May. Obudził ją delikatnie i wziął na ręce. Wygięła zmysłowo grzbiet, wysunęła pazurki, zaczęła mruczeć, zmieniła zdanie i zamiast tego polizała go po nadgarstku. Nie nałożył jeszcze sprzęgu, toteż ich umysły były przed sobą zamknięte, ale z kąta nastroszenia jej wąsów i z ruchu jej uszu wychwycił coś na kształt zadowolenia z faktu, że to on jest jej Partnerem. Przemówił do niej po ludzku, chociaż przy wyłączonym sprzęgu ludzka mowa była dla kotów całkowicie niezrozumiała. - To cholerny wstyd wysyłać takie słodkie małe stworzonko, aby wirując w kółko w chłodnej pustce polowało na Szczury, które są większe i niebezpieczniejsze niż my wszyscy razem wzięci. Nie prosiłaś się do tej walki, prawda? W odpowiedzi polizała jego dłoń, zamruczała, połaskotała go po policzku swoim długim, puszystym ogonem, odwróciła się i spojrzała nań złotymi, błyszczącymi ślepiami. Przez chwilę patrzyli na siebie, człowiek przykucnięty, kotka stojąc na tylnych łapkach i wbijając pazurki przednich w jego kolano. Oczy człowieka i ślepia kota spoglądały poprzez bezmiar, którego nie sposób opisać słowami, ale który uczucie przemierzało w jedno mgnienie oka. - Czas wchodzić - powiedział. Podeszła posłusznie do swojego kulistego pojazdu. Wdrapała się do środka. Dopilnował, aby jej miniaturowy sprzęg spoczął pewnie i wygodnie na podstawie jej czaszki. Upewnił się, czy pazurki ma osłonięte ochraniaczami, żeby nie rozszarpała siebie samej w ferworze bitwy. - Gotowa? - spytał łagodnie. W odpowiedzi wyprężyła grzbiet, na ile pozwalała jej na to uprząż i za= mruczała cichutko w ciasnocie otaczającej ją kabiny. Zatrzasnął wieko i obserwował, jak szczeliwo rozpływa się po spojeniu