Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
Koło niej i tam, gdzie służba płaszcze i okrycia zdejmowała, noszc się z nimi pod ścianami, ścisk był nie mniejszy jak w ulicy. Lecz tu lokaje najemni i pańscy więcej już z widowiskami podobnymi obyci, nie okazywali ani tak wrzawliwej ciekawości, ani takiej uciechy z masek przybywajcych. Znaczniejsza ich część, służb znużona, cisnć na ramionach płaszcze i futerka, szukała sobie wygodnego miejsca do spoczynku. Niektórzy, mimo wrzawy i dochodzcej tu muzyki, popychania i kułaków, pod ścianami już drzemać próbowali. Żwawsi między sob, dla zabicia czasu, zabierali się do gry kartami zatłuszczonymi. Reduty pana Marwaniego, tak jak heca, *9 nie należały do zabaw wielkiego świata i tonu. Towarzystwo tu zbierało się najróżnorodniejsze i nie najlepsze, lecz ci, co się bawili wówczas nieustannie, tak pospolitymi zabawami znudzeni byli, tak one im spowszedniały, iż chętnie po kryjomu zabłkać się byli radzi w najbrudniejszy kt, aby w nim znaleźć rozrywkę. Ciekawość ta chorobliwa służyła wielu za wymówkę i tłumaczenie, gdy ni jak intrygę pokryć było potrzeba. Na takiej więc reducie łatwo pod mask spotkać było można najświetniejsze imiona i osobistości głośne, jakich by się tu spodziewać nie godziło. Jaśnie pan Marwani, człowiek pochodzenia zagadkowego, mówicy po polsku z cudzoziemska, mały, czarny, z włosem drobniuchno pokręconym na głowie, szeplenicy dla zbytniego pośpiechu, bo ledwie gęb i sob starczyć mógł na wszystko, ukazywał się u kasy, któr trzymała otyła i wystrojona kobieta, krzyczca jak przekupka, we drzwiach sali, po różnych ktach sieni. Niknł czasem w jakichś przejściach i drzwiach, dla niego tylko się otwierajcych, ale na najmniejszy hałas, nad skalę wrzawy powszedniej wyrastajcy, zjawiał się natychmiast zaperzony. Miał biedaczysko co robić i pomimo chłodu jesiennego pot musiał cigle ocierać z czoła. Reduta obiecywała się nadzwyczaj świetn, gdyż szczęściem dla niej, dnia tego mniej niż zwykle zagrażała jej konkurencja pałaców i teatru. Około kasy biletów nie można było nastarczyć; jejmość odbierajca pienidze dwakroć już grube pończochy, przygotowane na zsypanie ich, pod swoje krzesło składała. Napływ nie ustawał. Wprawdzie maski były niezbyt wykwintne, postacie dosyć pospolite, domina *10 proste i lada jakie płaszczyki przeważały, lecz między tym tłumem oko wprawne kasjerki wyróżniało wcale piękne stroje, rczki białe w pierścieniach i mankietki koronkowe. Pan Marwani znał dobrze świat ówczesny, z którym miał do czynienia, wiedział, że elegancja ani przyborem świeżym nie może walczyć z panami wielkimi, że u niego nie szło o przepych, ale o bezgraniczn swobodę. Nie starał się więc ani o sprzęt nowy, ani o oświetlenie inne nad rurkowe łojówki, ani o bardzo przedni muzykę. Sale były obszerne, otoczone ławami wybitymi tryp *11 wytart i krzesłami nie pierwszej świeżości; muzyka na podwyższeniu, złożona z kilkunastu samouczków, podpita, rznęła od ucha, raźno, nie troszczc się zbyt o czystość tonów. Miała ona jednak w sobie coś dzikiego, rozkiełznanego, upojonego jak sami muzykanci i wlewajcego szał w słuchaczów. Chociaż basy monotonnie, jakby drzemic, mruczały, skrzypce za to, flet, klarnet, zele *12 i bęben dokazywały okrutnie. Najbardziej skostniałym nogom tańcować się chciało. Zachodzc z boku orkiestry tej, można było dostrzec wypróżnione piwa butelki, które ożywienie jej tłumaczyły