ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

- Winien ci jestem podziękowanie i składam je ochoczo. Jeśli mogę cokolwiek dla ciebie zrobić... - Powiedz mi, jak się nazywasz. To właśnie. - Jestem Roland z Gilead. Rewolwerowiec. Miałem broń, siostro Jenno. Widziałaś ją? - Nie widziałam żadnej broni palnej - powiedziała i odwróciła wzrok. Jej policzki znów okryły się rumieńcem. Mogła być doskonałą i prawą pielęgniarką, jednak kłamać nie potrafiła. To go ucieszyło. O biegłych łgarzy zawsze łatwo, o ludzi uczciwych wprost przeciwnie. Darujmy sobie na razie tę nieścisłość, powiedział w duchu. To chyba ze strachu. - Jenno! - dobiegło z cienia na drugim końcu szpitala, a rewolwerowcowi zdało się, że to bardzo daleko. Siostra Jenna podskoczyła, jakby przyłapano ją na czymś niestosownym. - Wychodź! Dość się już nagadałaś. Na cały pluton by starczyło. Daj mu spać! - Tak jest! - odkrzyknęła i spojrzała na Rolanda. - Nie zdradź mnie, że pokazałam ci doktorów. - Słowo, będę milczał, Jenno. Zawahała się, zagryzła wargę i nagle zsunęła kornet. Z cichym głosem dzwoneczków zatrzymał się jej na szyi. Uwolnione włosy opadły miłym cieniem na policzki. - Jestem piękna? Jestem? Powiedz prawdę, Rolandzie z Gilead, nie oszukuj mnie. Takie oszustwo nie starcza na dłużej niż świeca. - Jesteś piękna jak letnia noc. Jednak to wyraz twarzy Rolanda musiał uradować ją najbardziej, bo spojrzała na niego i uśmiechnęła się promiennie. Nałożyła ponownie kornet i upchnęła pod nim luźne kosmyki. - Wyglądam już obyczajnie? - spytała. - Obyczajnie, jak trza - odparł, unosząc ostrożnie rękę i wskazując na jej czoło. - Jeszcze tylko jeden kosmyk... tutaj. - Zawsze mi się po czarciemu wymyka. - Skrzywiła się komicznie i zrobiła z nim porządek. Rewolwerowiec nade wszystko pragnąłby pocałować te rumiane policzki... a do kompletu może i różane usteczka. - Teraz już wszystko w porządku - powiedział. - Jenno! - rozległo się mocno już niecierpliwe wołanie. - Medytacje! - Już idę! - odezwała się dziewczyna i zebrała suknie, by ruszyć truchtem. Odwróciła się jednak i spojrzała poważnie na Rolanda. - Jeszcze jedno - szepnęła prawie i rozejrzała się szybko. - Ten złoty medalion, który nosisz... nosisz go, bo jest twój. Rozumiesz, Jamesie? - Tak. - Roland przekręcił nieco głowę, żeby spojrzeć na śpiącego chłopca. - A to jest mój brat. - Gdyby pytali, to tak. Jeśli powiesz co innego, Jenna wpadnie w tarapaty. Nie spytał, jak poważne mogą być te kłopoty, ona zaś odpłynęła między rzędami pustych łóżek, podtrzymując jedną ręką suknię. Rumieniec zniknął z jej poszarzałych policzków. Roland przypomniał sobie chciwe spojrzenia pozostałych sióstr, gdy otoczyły go ciasnym wianuszkiem... i to, jak falowały im twarze. Sześć kobiet. Pięć starych i jedna młoda. Doktorzy, którzy śpiewają i odmaszerowują zwartą formacją po podłodze przepłoszeni dzwonieniem dzwonków. I ta niesamowita sala szpitalna na jakieś sto miejsc. Sala z jedwabnym dachem i takimiż ścianami... ...i tylko trzema zajętymi łóżkami. Roland nie pojmował, dlaczego Jenna wyjęła mu medalion umarlaka z kieszeni i zawiesiła na szyi, kojarzył jednak, że gdyby sprawa się wydała, siostrzyczki z Elurii mogłyby ją zabić. Zamknął oczy, a łagodne śpiewy owadzich doktorów znów ukołysały go do snu. IV. Miska zupy. Chłopiec na sąsiednim łóżku. Nocna zmiana. Śniło mu się, że bardzo wielki żuk - pewnie doktor - latał mu dokoła głowy i uderzał nieustannie w nos, co było nie tyle bolesne, ile irytujące. Roland odganiał go nieustannie, lecz brakowało mu normalnej zwinności i wciąż chybiał. Za każdym razem żuk chichotał. To dlatego, że zachorowałem, pomyślał. Nie, to nie choroba, tylko zasadzka. Powalili go zdegenerowani mutanci, a uratowały siostrzyczki z Elurii. Roland ujrzał nagle ludzki cień wyrastający z mroku za przewróconym wozem. Usłyszał chrapliwe, chciwe i mrożące krew w żyłach "Buu!" Obudził się nagle i szarpnął w uprzęży, aż pasy jęknęły, a stojąca obok kobieta, która chichotała i stukała się po nosie drewnianą łyżką, odsunęła się tak gwałtownie, że upuściła trzymaną w drugiej ręce miskę. Roland błyskawicznie wyciągnął dłonie. Refleks miał nie gorszy niż zwykle - frustrujące go nieudolne próby pochwycenia żuczka to był tylko sen. Złapał miskę, nim zdążyło się wylać więcej niż kilka kropel. Kobieta - siostra Coquina - spojrzała na niego okrągłymi oczami. Całe plecy zabolały go od gwałtownego poruszenia, ale z pewnością nie był to ból tak ostry jak wcześniej, nie poczuł też, by coś ruszało mu się na skórze. Może "doktorzy" tylko spali, najpewniej jednak już sobie poszli. Wyciągnął rękę po łyżkę, którą Coquina musiała go chyba drażnić (jakoś nie był zdumiony faktem, że jedna z sióstr dokucza choremu i śpiącemu; co innego, gdyby była to Jenna), ta zaś podała ją mu, wciąż ogromnie zdumiona. - Ależ ty jesteś szybki! - powiedziała. - To jak sztuczka magika! A ty dopiero się rozbudzasz! - I lepiej to sobie zapamiętaj, sai - oznajmił, po czym spróbował zupy. Pływały w niej drobne kawałeczki kurzego mięsa. W innych okolicznościach uznałby, że jest nazbyt wodnista, teraz jednak smakowała jak ambrozja. Zaczął jeść łapczywie. - Co chcesz przez to powiedzieć? - spytała. Przez pomarańczoworóżowe płaty materii sączyło się słabe światło zachodzącego słońca. W tak nikłym blasku Coquina wydawała się nawet młoda i ładna... ale to był tylko pozór. Roland był pewien, że patrzy na czarodziejski rodzaj makijażu