Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
- Tak, na początku tygodnia mogłabym wrócić. - Jeżeli brakuj e pani pieniędzy, mógłbym dać zaliczkę. - Nie... mogę przecież sięgnąć do moich oszczędności. Teraz nie ma już żadnego powodu, by ich nie ruszać. - Wydawało się, że ciągle jeszcze nie przetrawiła do końca dobrej wiadomości. -Niewiarygodne, że jestem bogata, że jestem spadkobierczynią majątku. - A jednak tak jest. Proszę skontaktować się ze mną, kiedy pani wróci. Moglibyśmy pój ść razem do restauracji. Umówimy się na przyszły tydzień? - Tak,chętnie,ale... Nie pozwolił jej dokończyć: - Pięknie, a więc jesteśmy umówieni. - Podchodził do tego w staromodnym stylu. - Cieszę się - przytaknęła z uśmiechem, świadczącym zarówno o radości, jak i obawie, że coś mogłoby to popsuć. Lane zastanawiał się, jak często Dean coś jej obiecywał, a potem nie dotrzymywał słowa. Smuciło go, że Rachel stale była nastawiona na rozczarowania. Przyrzekł sobie, że to zmieni. 10 68 igłos kroków Abbie na schodach zakłócił ciszę panującą w domu. Kiedy Dean był nieobecny, zawsze miała tu uczucie pustki. Teraz zapanuj e ono na zawsze. Przeszła przez przedsionek i odsunęła drzwi do biblioteki. W ubiegłym tygodniu zebrała siły i opróżniła jego biurka zarówno tu, jak i w budynkach gospodarczych po drugiej stronie. Kilka ważnych pism wysłała do Lane'a Canfielda. Listów, zdjęć lub wspomnień o kochance ojca i jej dziecku nie mogła znaleźć. Jeżeli takie istniały, to prawdopodobnie przechowywał je w swoim biurze, w królestwie Mary Jo Anderson. W ciągu tygodnia musiała załatwić wiele spraw, którymi nie mogła zająć się matka: dokumenty potrzebne do uregulowania spraw majątkowych trzeba było wysłać do Lane'a, następnie należało przejrzeć szafy ojca, a jego garderobę przekazać organizacjom dobroczynnym. Z jego rzeczy nic już nie zostało, a jednak ciągle jeszcze jego duch panował w domu. Odnosiło się wrażenie, że Dean Lawson w każdej chwili może zjawić się w drzwiach. Jednak nie pojawi się... ani teraz, ani nigdy więcej. Abbie szybko się odwróciła i przez przedsionek przeszła do salonu. Obcasy długich butów do jazdy konnej głośno stukały na parkiecie, jak gdyby ich odgłosem chciała odstraszyć czające się uczucie niepokoju. Z kanapy w wykuszu spojrzała na niąmatka, która siedziała nad listami kondolencyjnymi i pisała podziękowania. - Czy coś się stało, Abbie? - zapytała Babs ze zmarszczonym czołem. Abbie powstrzymała chęć udzielenia twierdzącej odpowiedzi. Jak mogłaby powiedzieć matce, że bardzo się martwiła o spadek, chociaż Rachel nie była wymieniona w testamencie? Powiedział jej o tym Lane. Dean zatroszczył się o Rachel oddzielnie. Jest więc mało prawdopodobne, by zaskarżyła testament. Dopóki jednak wszystko nie zostanie ostatecznie uregulowane, taka możliwość będzie istniała. - Nie, nic sienie stało - skłamała odważnie Abbie. - Chciałam ci tylko powiedzieć, że wychodzę, by popracować z River Breeze. - Nie zapomnij, że o siódmej przychodzą na kolację Richardso- nowie. - Będę o tym pamiętała. Abbie odwróciła się i wyszła. Na dworze słońce zbliżało się już do horyzontu i dęby przed domem rzucały długi cień na trawnik. Abbie zatrzymała się na szerokiej werandzie, by wystawić twarz na powiew bryzy poru-szającej koronami drzew. Chłód działał uspokajająco. Przed stajnią stał rozklekotany, stary wóz dostawczy. Abbie natychmiast go rozpoznała. W całej okolicy nie było drugiego tak nędznego. Wóz 69 należał do Dobiego Hiksa, właściciela sąsiedniej posiadłości. Dobie był powszechnie znany ze skąpstwa i wszyscy z niego pokpiwali. Jeżeli kupił jakąś nową rzecz, chował jąi nie używał, aż się zestarzała. Nie miał żadnego znaczenia fakt, że przypuszczalnie mógłby sobie pozwolić na dziesięć nowych samochodów dostawczych, ponieważ uprawiał tysiąc pięćset akrów ziemi własnej i dzierżawionej. Była ciekawa, co go sprowadziło do River Bend. Dobie dostarczał im siano dla koni, ale stodoła była przecież jeszcze pełna. Kiedy zbliżała się zadaszonym przejściem prowadzącym do stajni, zobaczyła Bena, rozmawiającego z Dobiem. - Panie Hix, jestem pewien, że pańskie zmartwienia sąbezpodsta-wne. - Tak myślałem. - Dobie z ulgą skinął głową. - Zawsze wiedziałem, że Lawson j est wart swoich pieniędzy. Tylko... - W tym momencie zauważył Abbie i przerwał w środku zdania. - Cześć, Abbie. - Dobie pospiesznie zdjął kapelusz i z zażenowaniem gładził dłoniąjasnorude włosy. - Cześć, Dobie. - Abbie spojrzała na jego rozjaśnione słońcem kosmyki, które nadawały mu młodzieńczy wygląd, mimo że musiał mieć już około trzydziestu pięciu lat. - Jakieś problemy? - Nie - odparł z uśmiechem. - Przynajmniej nic takiego, czym musiałabyś sobie łamać piękną główkę. - Szybko wciągnął głowę w ramiona, j akby pożałował, że odważył się na ten komplement. Od swego rozwodu Abbie stale miała wrażenie, że wystarczyłaby nawet najmniejsza zachęta zjej strony, by Dobie znowu zacząłjąadorować j ak wtedy, w ostatniej klasie szkoły średniej. Z tego powodu niemiłym wspomnieniem pozostało dla niej zorganizowane na zakończenie szkoły przez rodziców przyjęcie, na którym - zapominając o swoim skąpstwie - wykupił wszystkie losy, za które sprzedawała swoje pocałunki. Musiała znosić nie tylko jego czułości, lecz także nie pozostawiające wątpliwości aluzje na temat sąsiadujących posiadłości i zalet ich połączenia. Potem niemal za każdym razem spotykała go podczas konnych przejażdżek nad rzeką, przy ogrodzeniu, na drodze. Miała wrażenie, że ciągle na nią czatował. Nigdy jednak się go nie obawiała ani nie złościła z powodu jego zachowania. Dobie nie rezygnował do chwili, gdy ogłosiła swoje zaręczyny z Christophe-remAtwellem. Trzymał kapelusz tak kurczowo, że zagiął jego rondo. - Widziałem cię na pogrzebie i już wtedy chciałem ci... powinnaś wiedzieć, jak mi przykro z powodu twego ojca. Był wspaniałym człowiekiem. - Dziękuję, Dobie. - Gdybyś czegoś potrzebowała, wszystko jedno czego, to pamiętaj, że do mnie nie masz daleko. 70 - To miło z twojej strony, ale w tej chwili, jak sądzę, ze wszystkim dobrze dajemy sobie z Benem radę. - Z pewnością. - Dobie spojrzał na Bena, potem znowu na Abbie. -Przy następnej przejażdżce mogłabyś do mnie wstąpić. - Nie czekał na odpowiedź. -No, to już sobie pojadę