Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
Jeżeli pan sobie życzy już teraz zarezerwować miejsce Nie ma co, proszę pana: to będzie wspaniały interes. Zacząłbym od razu z może trzydziestoma wozami i sześcioma autobusami dla przewozów grupowych. Do utworzenia przedsiębiorstwa brak mi tylko tych wozów, które będą się poruszały w czasie. Ale to już ktoś wynajdzie. Przecież jak nie dziś, to jutro stanie się to dla naszego świata koniecznością! (1936) PIERWSZY GOŚĆ mówi się niby o życiu towarzyskim, ale ja panu coś powiem: tu ciągle brak dobrej organizacji. Człowiek może sobie wypożyczyć frak albo smoking, może sobie zamówić kelnerów, pianistów, no i te, jak to się mówi, pokojóweczki jak malowanie, i to nawet w fartuszkach, może sobie kazać przysłać do domu całą kolację dla gości aż do ostatniej bułeczki, z półmiskami i Bóg wie czym jeszcze. Nawet się już dużo zrobiło dla ożywienia życia towarzyskiego, ale ciągle jeszcze są luki, proszę pana. Szczerze mówiąc, dotkliwe luki. Więc na przykład jest pan gdzieś zaproszony na herbatę, na przyjęcie lub coś w tym stylu. Zadzwoni pan do drzwi w cudownym nastroju, a w przedpokoju nagle pan zobaczy, że nie wisi tam jeszcze żaden płaszcz i kapelusz. Straszne uczucie, proszę pana. Człowiek by najchętniej uciekł albo powiedział, że zapomniał zabrać chusteczkę, że za chwilę wróci, ale już nie ma odwrotu. Żeby nie robić wrażenia zdetonowanego, dziwi się pan głośno: To ja jestem pierwszy? A ta dziewczyna w białym fartuszku dyga z chichotem: Tak, proszę pana. I już koniec, już pan wpada w ręce gospodarzy i mamrocze zakłopotany, że zapewne przyszedł pan trochę za wcześnie, że zegarek się panu spieszy, albo coś takiego, podczas gdy oni pocieszają pana gorliwie, że są bardzo radzi i że ktoś musi być pierwszy. To oczywiście prawda. Ale to jeszcze nie znaczy, że to musi być właśnie pan, czyż nie mam racji? Trudno i darmo, pierwszy gość zawsze czuje się trochę głupio i niezręcznie: zupełnie jakby to zaproszenie uważał za wielki honor, jakby się zbyt wyraźnie narzucał jest to po prostu sytuacja niehonorowa. I w dodatku jak na złość mija bardzo długa chwila, zanim pojawi się drugi gość. Ci dalsi, dranie, to już ciągną strumieniami. Więc przestępuje pan przed gospodarzami z nogi na nogę, nie wie pan, co powiedzieć (oni są zdenerwowani czekaniem) i najchętniej by się pan widział zupełnie gdzie indziej. Krótko mówiąc czuje się pan jak poparzony i tego dnia już w żaden sposób nie odzyska pan zachwianego szacunku dla samego siebie. A teraz niech pan sobie wyobrazi, ile takich herbatek, kolacji i w ogóle spotkań towarzyskich odbywa się w sezonie i za każdym razem jakiś niczemu niewinien pechowiec musi odgrywać żałosną rolą pierwszego gościa. Tego się nawet nie da policzyć, proszę pana, ilu ludzi to w sezonie spotyka. Więc przyszło mi do głowy, że trzeba temu jakoś położyć kres. Urządziłbym na przykład wypożyczalnię zawodowych pierwszych gości. Wystarczyłoby zatelefonować, a ja bym posłał na miejsce akcji na kwadrans przed rozpoczęciem swojego człowieka, żeby tam był pierwszym gościem. Dostałby za to dwadzieścia koron i wyżywienie. Musiałby być naturalnie przyzwoicie ubrany, wykształcony i fachowo przeszkolony. Za dwadzieścia koron byłby to zwykły student lub stary, cichy i wytworny rencista. Sportowiec byłby oczywiście droższy, powiedzmy za pięćdziesiąt koron. Dystyngowany cudzoziemiec albo rosyjski książę kosztowałby pewnie sześćdziesiątkę. Mój zawodowy pierwszy gość byłby na miejscu wcześniej niż ewentualny inny pierwszy gość, stałby z gospodarzami, dopóki by nie przyszedł następny gość, potem zjadłby jakąś kanapkę i zniknął dyskretnie. Powiadam panu, niektórzy by w tym widzieli szczęście. Mogliby przecież poznać lepszych ludzi, a wie pan, kiedy ludzie znają kogoś z towarzystwa Krótko mówiąc, sprawa ma również aspekt społeczny, proszę pana. Można to załatwić bez wielkich inwestycji wystarczyłaby mała kancelaria i telefon (1936) PROPOZYCJA Sławetne Ministerstwo Finansów! Przed dwoma laty przeszedłem na emeryturę po trzydziestu pięciu łatach wiernej i sumiennej pracy na stanowisku poborcy podatkowego. Przez te łata zgromadziłem wiele, doświadczeń i mogę powiedzieć, że opanowałem swój zawód lepiej niż większość specjalistów finansjery. Przede wszystkim zauważyłem, że niemal wszyscy ludzie, których poznałem, płacą swoje podatki niechętnie, z ociąganiem, nawet z wyraźnym niesmakiem, co dają dość wyraźnie do zrozumienia zarówno organom podatkowym jak i między sobą (na przykład w prywatnej rozmowie, w gospodzie, w pertraktacjach z klientami itd.). Często słyszałem, jak mówili, że człowiek płaci jak głupi i nie wie, na co, lub w stylu na co idą nasze pieniądze, ale na to, żeby w naszym powiecie naprawić drogi, to pieniędzy nie ma, i temu podobne. Sądzę zatem, że jedną z przyczyn niechęci do płacenia podatków przez zwykłego podatnika jest to, że nie potrafi on sobie wyobrazić, na co sławetny skarb państwa zużywa jego ciężko zarobione grosze