Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
- Tak... ale... Skąd znasz tę planetę? Z niej właśnie pochodzę! - Niemożliwe - staruszek popatrzył na mnie uważnie. - Z Ziemi? Przecież jesteś zupełnie biały! - Tam, na Ziemi, jest bardzo wielu białych. Poza tym są czarni, żółci... - A zielonych - dużo was? - Zielonych? Nie, zielonych w ogóle nie ma! - Hm... A ja myślałem, że... Tubylec urwał nagle i zamyślił się na chwilę. - Czyżbym coś pomylił? Starość, pamięć już nie najlepsza. Ale głowę bym dał, że to właśnie od was, z Ziemi, nasza sonda kosmiczna przyniosła tę... no, jak ją tam... eu... euglenę? Dobrze mówię? Euglena, gromada Euglenodina, zwana też klejnotką... Owszem - powiedziałem - żyje u nas taki pierwotniak. - No widzisz! A już myślałem, że tracę pamięć. Więc mówisz, że u was na Ziemi nie wyciągnięto żadnych wniosków z istnienia eugleny? - Wniosków? Nie, chyba nie... O ile pamiętam, w zoologii, a także w botanice, służy ona za przykład organizmu z pogranicza flory i fauny... - Tylko tyle... - staruszek znowu się zamyślił. Milczał długo, bawiąc się miniaturkami orderów, które na Kelorii nosi się zawieszone u pasa. - Może to i lepiej. Ale na mnie już czas. Żegnaj, przybyszu. Życzę przyjemnego pobytu! Wstał i oddalił się śpiesznie, niknąc w tłumie przechodniów. Żałowałem, że nie zapytałem go wprost o to; co interesowało mnie najbardziej, ale z doświadczenia wiem, jak ostrożnie należy zadawać pytania na obcych planetach. Siedząc wciąż na ławce zauważyłem po chwili, że z okazałego gmachu naprzeciwko wysypał się tłumek, złożony głównie z zielonych, wśród których z rzadka tylko błyskała biała twarz. Rozeszli się w różnych kierunkach, widocznie skończyli pracę. Jeden z nich, bardzo zielony, przechodząc koło mnie przystanął na chwilę, rozejrzał się; jakby był tu z kimś umówiony, popatrzył na zegar wiszący nad ulicą i przysiadł na skraju ławki. Po kilku minutach zjawił się drugi, też zielony. Przywitali się rozmawiając przez chwilę we własnej mowie, której nie rozumiałem. Przybyły później wydobył z torby małą paczuszkę (zapomniałem wyjaśnić, że Kelorianie mają torby uformowane z fałdu skóry na plecach, nie noszą więc ze sobą żadnych teczek ani torebek) i podał drugiemu, który schował ją natychmiast rozglądając się wokoło jakby trochę spłoszony. Załatwiali widocznie jakieś niezbyt legalne interesy. Siedzieli na ławce rozmawiając żywo i zerkając w moją stronę. Postanowiłem zaryzykować. - Czy moglibyście mi wyjaśnić jako przybyszowi z obcej planety, dlaczego różnicie się od innych zabarwieniem skóry? - zapytałem możliwie najgrzeczniej. Odwrócili się obaj w moją stronę, ukazując piękną zieleń twarzy i torsów. - Oczywiście! Miło nam udzielić informacji gościowi, to nawet nasz obowiązek - powiedział pierwszy, a drugi dodał: - To przecież nasza duma ten piękny, zielony kolor. Przyszłość należy do zieleni. - Czy wy, zieleni, stanowicie jakąś odrębną rasę? Czy jesteście uprzywilejowani - a może... odwrotnie? - Skądże znowu! Jesteśmy społeczeństwem cywilizowanym. O żadnym rasizmie nie ma mowy. Wszyscy jesteśmy w jednakowej sytuacji, mamy te same prawa. W przyszłości wszyscy będą tak samo zieleni jak my dwaj. Poprosiłem o bliższe wyjaśnienia i wówczas dowiedziałem się wreszcie w czym rzecz. Otóż planeta przed niedawnymi laty borykała się z poważnymi trudnościami gospodarczymi. Chodziło głównie o to, że rozwijająca się cywilizacja techniczna i urbanizacja w poważnym stopniu zniszczyły środowisko naturalne i zasoby przyrodnicze. Wyginęło wiele gatunków roślin, które są dla Kelorian podstawą wyżywienia. Powołano specjalne instytucje, które miały przedstawić plan ratowania cywilizacji zagrożonej głodem. Prace naukowe przeciągały się, mieszkańcy planety marnieli z niedożywienia - i nikt nie był w stanie zaproponować radykalnego rozwiązania tej ponurej sytuacji. Wtedy właśnie pewien mało znany ogółowi uczony, docent Onoo, wystąpił z rewelacyjnym odkryciem: badając próbki przyniesione przez sondę kosmiczną z odległej planety, znalazł w nich kilka egzemplarzy prymitywnego organizmu żywego, łączącego w sobie cechy zwierzęcia i rośliny. Jednokomórkowiec ten posiadał zdolność fotosyntezy dzięki ciałkom zieleni zawierającym chlorofil. A zatem oprócz właściwego organizmom zwierzęcym sposobu odżywiania cudzożywnego, pierwotniak ów mógł w razie potrzeby - odżywiać się samożywnie, do czego potrzebne mu były jedynie proste substancje nieorganiczne - dwutlenek węgla, woda, sole mineralne oraz energia świetlna! Tego wszystkiego na Kelorii nie brakowało i wszystko to razem wzięte nasunęło docentowi Onoo ów fantastyczny pomysł: a gdyby tak wyposażyć organizmy Kelorian we właściwy roślinom system tworzenia substancji odżywczych w drodze fotosyntezy? Onoo wraz z grupą kilku zapaleńców - młodych asystentów - przystąpił do długich i żmudnych doświadczeń. Trud genialnego uczonego nie poszedł na marne. Wynikiem jego jest chlorogen - substancja, która zażywana regularnie przez okres około roku powoduje wytworzenie w skórze Kelorianina ciałek zieleni. Wiąże się to, oczywiście, z pozielenieniem zewnętrznym, ale nie wpływa zupełnie na stan reszty organizmu. Tubylcy opowiadali mi o tym z entuzjazmem tak wielkim, że sam popadłem w zachwyt i podziw dla wielkiego uczonego. - Czy zamierzacie wszyscy stać się zieleni? - spytałem. - Jest to nasz perspektywiczny cel. Jednakże metoda wymaga ulepszeń. Chlorogen nie na wszystkich działa jednakowo. Wielu próbowało go zażywać bezskutecznie. Ale, jak widzisz, obcoplanetniku, są wśród nas tacy, którym udało się uniezależnić od gotowego pożywienia