Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
Sprawiało jej to ból, kolejny ból w jej życiu. Słony wiatr zrzucił jej kaptur z głowy, wystawiając twarz na działanie żywiołów oraz na ludzkie spojrzenia i rozwiewając jej włosy. Nieważne. Ludzie na pokładzie wiedzą, kim jest. Potrzeba najwyższej ostrożności ustała, gdy statek podniósł kotwicę i wraz z odpływem o świcie poniósł ją daleko od jej tronu, ludu, życia. Czy istnieje droga powrotu? Szlak żeglowny między skałami gwałtownej rebelii w domu i rafami na wschodzie, gdzie prawie na pewno jest przygotowywana zbrojna inwazja na Rhodias? A jeśli taki szlak istnieje, jeśli da się go znaleźć w świecie boga, to czy ona jest dość mądra, by tego dokonać? I czy będzie jej dane żyć tak długo? Usłyszała za sobą kroki na pokładzie. Jej obie kobiety znajdowały się na dole, przeżywając katusze morskiej choroby. Miała ze sobą sześciu własnych strażników. Tylko sześciu na tak daleką podróż, i nie było wśród nich Pharosa, milczącego mężczyzny, którego tak bardzo pragnęła mieć u swego boku ale on zawsze był u jej boku i gdyby nie został w pałacu, podstęp by się nie udał. Nie zbliżał się teraz do niej żaden ze strażników ani kapitan statku, który okazywał uprzejmość i szacunek we właściwych proporcjach. To był ten drugi człowiek, ten, którego wezwała do pałacu, by pomógł zorganizować tę ucieczkę, ten, który wyjaśnił, dlaczego Pharos będzie musiał zostać w Varenie. Pamiętała, że wtedy się rozpłakała. Odwróciła głowę i spojrzała na niego. Średni wzrost, długie szarosiwe włosy i broda, wyraziste rysy twarzy i głęboko osadzone niebieskie oczy, jesionowy kostur. Był poganinem. Musiał nim być, pomyślała, by zajmować się tym, czy się zajmuje. Słyszałem, że wiatr nam sprzyja odezwał się alchemik Zoticus. Miał głęboki głos i mówił powoli. Szybko zaniesie nas do Megarium, pani moja. I tam mnie opuścisz? Bez ogródek, ale niewielki miała wybór. Ma potrzeby, rozpaczliwe potrzeby; nie może teraz toczyć podróżniczej rozmowy. Z wszystkiego, z każdego, kto mógłby stać się narzędziem, trzeba takie narzędzie zrobić, jeśli tylko jej się to uda. Alchemik podszedł do relingu, zatrzymując się nieśmiało w pewnej odległości od królowej. Zadrżał i owinął się płaszczem, a potem skinął głową. Przykro mi, pani moja. Od razu powiedziałem, że mam coś do zrobienia w Sauradii. Jestem wdzięczny za tę podróż. Chyba że wzmoże się wiatr i wtedy moją wdzięczność przytłumi żołądek. Uśmiechnął się do niej. Nie odpowiedziała mu tym samym. Mogła kazać swoim żołnierzom go związać i nie pozwolić mu odejść w Megarium; wątpiła, by żeglarze cesarza się wtrącali. Jaki jednak byłby sens takiego postępowania? Mogła związać tego człowieka linami, ale nie mogła nimi przywiązać do siebie jego serca i umysłu, a tego od niego potrzebowała. Potrzebowała tego od kogoś. Nie tak wdzięczny, by zostać przy swojej królowej, która cię potrzebuje? Nie kryła wyrzutu. Kiedyś się dowiedziała, że w młodości nie stronił od kobiet. Zastanawiała się, czy potrafi coś wymyślić, by go zatrzymać. Czy taką pokusą byłoby jej dziewictwo? Pomyślała z goryczą, że być może sypiał z dziewicami, ale na pewno nie z królową. Widok szarej linii brzegowej stapiającej się już z szarym morzem sprawiał jej ból. W domu, w sanktuarium, w blasku świec i lamp już się pewnie zaczynają obrzędy ku czci jej ojca. Alchemik nie odwrócił wzroku, choć jej spojrzenie było lodowate. Czy to pierwsza część ceny, jaką płaci i będzie jeszcze płacić, zapytała samą siebie Gisel... Królowa unoszona na statku innego władcy, która opuściła tron, by zagarnęli go inni, a ze sobą ma tylko garstkę żołnierzy, nie potrafi już wymusić odpowiedniego szacunku czy posługi? A może to wina tego mężczyzny? Szczerze mówiąc, nie przejawiał braku szacunku, a jedynie uczciwą bezpośredniość. Usłużyłem ci, Wasza Wysokość, na wszelkie dostępne mi sposoby. Jestem starym człowiekiem, a Sarancjum leży bardzo daleko. Nie mam żadnych zdolności, które by ci tam pomogły. Masz mądrość, znasz tajemne sztuki i jesteś lojalny... w co wciąż wierzę. I słusznie. Podobnie jak ty, pani moja, nie pragnę oglądać Bachiary znów pogrążonej w wojnie. Odgarnęła trzepoczący kosmyk włosów. Wiatr siekł ją po twarzy, ale nie zwracała na to uwagi. Rozumiesz, że dlatego tu jestem? Że to nie moja ucieczka? To nie jest... ucieczka. Rozumiem odparł Zoticus. To nie jest tylko kwestia tego, kto sprawuje rządy w Varenie wśród nas, tu chodzi o Sarancjum. Nikt w pałacu tego nie rozumie. Wiem odparł Zoticus Zniszczą się nawzajem i będą bezbronni wobec Wschodu. Zawahał się. Mogę spytać, co masz nadzieję osiągnąć w Sarancjum? Mówiłaś o powrocie do domu... jak chcesz to zrobić bez armii? Trudne pytanie. Nie znała na nie odpowiedzi. Są armie... i armie odpowiedziała. Są różne poziomy zależności. Wiesz, czym jest teraz Rhodias. Wiesz, co... z nim zrobiliśmy po podboju. Mogłabym tak zadziałać, by Varena i reszta półwyspu nie została zrujnowana w ten sam sposób. Zawahała się. Mogłabym nawet powstrzymać ich przed przybyciem. Jakoś bym tego dokonała. Nie uśmiechnął się ani nie zbył tego milczeniem. Powiedział tylko: Jakoś. Ale wtedy ty też byś nie wróciła, prawda? Nad tym też się zastanawiała. Być może. Chyba zapłaciłabym tę cenę. Gdybym znała wszystkie ścieżki do przyszłości, nie prosiłabym cię o radę, alchemiku. Zostań przy mnie. Wiesz, co staram się uratować. Skłonił się, lecz nie odpowiedział na prośbę