ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Milo czekał z tyłu za nimi. Światło słoneczne nabrało teraz silniejszej czerwonej barwy, wciąż gorące ponad zrywającym się ze wschodu wiatrem. Zapadał zmierzch. Sammy skinął głową. Wraz ze Steviem skierowali się po cichu w górę podjazdu, w stronę kamiennych schodków przy bocznych drzwiach domku. Schodki wiodły do wąziutkiego przesmyku pomiędzy domkiem a garażem ojca Bonnie i kończyły się naprzeciw mety. Przykucnęli u dołu schodków nasłuchując. Powyżej dwie pary trampek stąpały po asfalcie. – Raz, dwa, trzy, ja! Raz, dwa, trzy, ja! – Flora i Bonnie zaklepały się równocześnie. Ale gdzie była Angie? Sammy podkradł się do połowy schodków i wyjrzał. – Widzisz ją? – spytał Milo. Sammy wyciągnął rękę i pociągnął go za kołnierzyk koszulki, a następnie przytrzymał go tak, że ostatni schodek wgniótł mu się w brzuch. – A ty ją widzisz, Milo? Co? Jest tam? – Sammy zarżał, kiedy Milo próbował złapać oddech i ześlizgnął się w dół, lądując na Steviem, który go odepchnął. – Raz, dwa, trzy, Rhonda. – Na dźwięk głosu Angie, Sammy natychmiast schował głowę. – Cholera! – krzyknęła Rhonda. – Nie przeklinaj! Bo powiem! – Zamknij się, ty też tak mówisz, a zresztą komu powiesz? – Twojej mamie! – Ona też tak mówi, tralalala. – Bluzgara! Milo znów podczołgał się bliżej Steviego. Gdyby tylko udało mu się ujść przed Angie do czasu, jak zaświecą się latarnie uliczne, wszystko byłoby w porządku. – Jest tam jeszcze? – zapytał. Stevie podczołgał się na schodki i wyjrzał. Po paru sekundach skinął na Sammy’ego. – Idziemy. Milo podniósł się. – Sammy? Sammy zatrzymał się i odwrócił, postawił jeden ze swoich kedsów na piersiach Mila i pchnął go. Milo odskoczył w tył, stracił równowagę i upadł boleśnie na brudną ziemię. Sammy uśmiechnął się do niego, jak gdyby była to część sztuczki, którą próbowali na wszystkich innych. Upewniwszy się, że Milo nie spróbuje podnieść się, odwrócił się i ruszył wzdłuż przejścia. Milo usłyszał jak równocześnie ze Steviem zaklepują się na mecie. Przymknął oczy. Powietrze stawało się głębsze, chłodniejsze, czystsze. Dźwięki rozchodziły się teraz lepiej. Ktoś wypowiedział życzenie do pierwszej gwiazdki na niebie. – To samolot, głupku! – Nieprawda, to pierwsza gwiazdka! A potem dał się słyszeć głos Angie, zupełnie nie wybity z rytmu, jak gdyby wyczekiwała po cichu, aż Milo wyjdzie z kryjówki za Sammym: – Gdzie Milo? Poderwał się i rzucił biegiem. Sammy na pewno powie, gdzie się schował, a ona zaraz zjawi się tu po niego. Pognał przez Middle Street w kierunku Middle St. Lane, pomiędzy domem pielęgniarki a bliźniakiem, gdzie obłąkany mąż tłukł swoją żonę w każdy czwartek. Potem w dół do Czwartej Ulicy i w górę do miejsca, gdzie stykała się z Middle, przecznicę od mostu na Piątej Ulicy. Wołali go. Słyszał, jak wykrzykującego imię, próbując nabrać go, że zabawa skończona, ale on ukrył się za domem na rogu. Dwóch chłopców przejechało na rowerach, pedałując niespiesznie. Milo odczekał, aż znajdą się na drugim końcu ulicy, zanim pognał przez nieasfaltowany parking rozpościerający się naprzeciw domu, przed którym najgrubsza kobieta w mieście siadała każdego popołudnia na ganku i wypijała litr coca-coli prosto z butelki. Obok bloku stał śmietnik. Wydział zdrowia odkrył w nim kiedyś szczury, które przychodziły tu z zanieczyszczonej rzeki, płynącej pod mostem. Milo przykucnął za śmietnikiem i bacznie lustrował alejkę. Biegali w tę i z powrotem, nasłuchując brzęczenia jego kluczy. – Był tam z tyłu, razem z nami! Rozproszcie się, znajdziemy go! – Może czmychnął do domu. – Nie, na pewno nie. – Niech każdy go szuka! – Wszyscy rozbiegli się, prócz Kathy; znudzona oddawała się leniwie grze w klasy pod latarnią, która jeszcze się nie zaświeciła. Pod wpływem impulsu Milo otworzył drzwiczki śmietnika jednym szarpnięciem i wcisnął się pomiędzy dwa przepełnione pojemniki. Drzwi same się zamknęły, a on znalazł się wewnątrz pośród dojrzałego odoru śmieci i zawodzenia much. Stał całkowicie nieruchomo z zaciśniętymi mocno oczami i rękoma skrzyżowanymi na piersiach. Nigdy nie przyjdzie im do głowy, że tu jest. Poza tym będą bać się szczurów. Donośne kroki zbliżyły się i zatrzymały. Milo poczuł czyjąś obecność niemal przed samym śmietnikiem. Nieco delikatniejsze kroki nadeszły z przeciwnego kierunku i dało się słyszeć odgłos gumy trącej o piasek, jak gdy ktoś chodził niecierpliwie w kółko. – Musi gdzieś tu, być – Sammy. – Nie wierzę, że ten mały zasraniec potrafi tak szybko biegać. – Milo poczuł jak poruszająca się głowa Sammy’ego wprawia w drganie powietrze. Muchy zagrały głośniej. – Dopadniemy go. Będzie krył w następnej kolejce. – Zawołaj: „Pomylone garki,” Stevie. – Nie. Wtedy nie musiałby kryć. – Zawołaj: „Pomylone garki” i powiedz, że ta kolejka się nie liczy. – Poszukajmy jeszcze. Jak go nie znajdziemy, to wtedy zawołamy. – To maminsiusiek. Odeszli. Kiedy kroki ucichły, Milo wyszedł ostrożnie, pokasłując od śmietnikowego smrodu