ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Spał krótko i śniło mu się to samo, co ostatnim razem: pole kukurydzy, zapach ciepłych, rosnących roślin, wrażenie, że coś lub ktoś dobry był bardzo blisko. Wrażenie domu. I nagle ogarnęła go dławiąca zgroza, gdy uświadomił sobie, że coś było w kukurydzy i obserwowało go. Pomyślał: “Mamo, łasica zakradła się do kurnika!” i obudził się w blasku poranka, zlany potem. Zaparzył kawę i poszedł sprawdzić jak czuli się więźniowie. Mikę Childress płakał. Z tyłu, za nim hamburger wciąż tkwił przyklejony do ściany w brei zaschniętych dodatków. - Cieszysz się? Ja też już jestem chory. Czy nie tego chciałeś? Czy nie tak miała wyglądać twoja zemsta? Posłuchaj mojego głosu, brzmi jak ryk pieprzonego pociągu towarowego wspinającego się pod górę. Nicka zmartwił jednak stan Billy’ego Warnera, leżącego jakby w śpiączce na pryczy. Szyję miał obrzmiałą i czarną, jego pierś unosiła się i opadała przy wtórze głośnego świstu, którego Nick jedynie się domyślał. Wrócił pędem do biura, spojrzał na telefon i w przypływie gniewu i frustracji strącił go z biurka na podłogę, gdzie spoczął, zapomniany, rozciągając na całą długość kręcony przewód. Wyłączył kuchenkę i wybiegł na ulicę, podążając do domu Bakerów. Wydawało mu się, że nadusza dzwonek dobrą godzinę, zanim Jane zeszła na dół, otulona w szlafrok. Jej twarz znów lśniła z gorączki. Kobieta była rozpalona. Nie majaczyła, ale mówiła wolno i bełkotliwie, a wargi miała okropnie spierzchnięte i popękane. - Nick. Wejdź. Co się stało? “V. Hogan zmarł wczorajszej nocy. Warner chyba umiera. Jest bardzo chory. Widziałaś doktora Soamesa?” Pokręciła głową, zadrżała w lekkim przeciągu, kichnęła i zakołysała się. Nick objął ją ramieniem i podprowadził do krzesła. “Możesz zadzwonić za mnie do jego gabinetu?” - napisał. - Tak. Oczywiście. Przynieś mi telefon, Nick. Chyba znów mnie wzięło. Przyniósł telefon, a ona wybrała numer doktora Soamesa. Gdy trzymała słuchawkę przy uchu przez blisko pół minuty, Andros zrozumiał, że nie doczeka się połączenia. Zadzwoniła do doktora do domu, a potem do mieszkania pielęgniarki, którą zatrudniał. Nikt nie odebrał. - Spróbuję skontaktować się z policjantami z patrolu stanowego - rzekła, ale już po wykręceniu pierwszej cyfry odłożyła słuchawkę na widełki. - Międzymiastowa chyba wciąż jest wyłączona. Od razu gdy wykręcam jedynkę rozlega się sygnał “zajęte”. - Uśmiechnęła się niepewnie i łzy pociekły po jej policzkach. - Nieszczęsny Nick - powiedziała. - I ja nieszczęsna. Wszyscyśmy nieszczęśni. Pomożesz mi wejść na górę? Czuję się tak słaba, że nie mogę złapać tchu. Chyba już niedługo połączę się z Johnem. Spojrzał na nią, żałując, że nie może nic powiedzieć. - Jeżeli mi pomożesz, to położę się i trochę odpocznę. Pomógł jej wejść na pięterko i napisał: “Wrócę”. - Dziękuję, Nick. Jesteś dobrym chłopcem... Po chwili już spała. Nick wyszedł z domu i stanął na chodniku, zastanawiając się co czynić dalej. Gdyby umiał prowadzić, mógłby coś zrobić. Ale... Ujrzał dziecięcy rower leżący na chodniku przed domem po drugiej stronie ulicy. Podszedł do niego, spojrzał na dom, w oknach którego zaciągnięto żaluzje (wyglądał jak dom z jego koszmarnego snu) stanął przy drzwiach i głośno zastukał. Choć zapukał kilkakrotnie, nikt mu nie odpowiedział. Wrócił do roweru. Był nieduży, ale nie tak mały, by nie mógł na nim pojechać, ryzykując co najwyżej poobijanie sobie kolan o kierownicę. Naturalnie będzie na nim wyglądać komicznie, był jednak pewien, że w Shoyo nie zostało już wiele osób, które mogłyby go zobaczyć... a gdyby nawet, nie sądził, by komukolwiek przyszło do głowy go wyśmiewać. Wsiadł na rower i popedałował leniwie wzdłuż Main Street, minął więzienie i ruszył na wschód szosą numer 63, do miejsca gdzie Joe Rackman widział żołnierzy przebranych za robotników drogowych. Jeżeli wciąż tam byli i jeśli rzeczywiście byli żołnierzami, Nick poprosi ich, by zajęli się Billy Warnerem i Mike’em Childressem. To znaczy jeżeli Billy jeszcze żył. Skoro ci ludzie objęli Shoyo kwarantanną, to z całą pewnością brali na siebie odpowiedzialność za chorych mieszkańców miasteczka. Wyjazd na autostradę zajął mu godzinę, rowerek jechał zakosami wzdłuż linii środkowej, chłopak zaś regularnie uderzał kolanami w kierownicę. Kiedy jednak dotarł na miejsce, po żołnierzach czy robotnikach zniknął wszelki ślad. Spośród kilku lamp jedna wciąż się paliła. Stały też pomalowane na pomarańczowo drewniane kozły. Szosa była mocno rozryta, ale Nick uznał, że przejezdna, choć samochód mógł stracić podczas tej operacji resory. Kątem oka dostrzegł mignięcie czegoś czarnego i w tej samej chwili zerwał się wiatr, przynosząc do jego nozdrzy mdlący, słodka-wy smród rozkładu. Czarna poruszająca się chmura była rojem much, który na przemian to zbijał się w ciasną gromadę, to znowu rozpraszał. Nick podszedł z rowerem do rowu po drugiej stronie drogi. Obok nowej, lśniącej karbowanej rury przepustu spoczywały w nim ciała czterech mężczyzn. Ich szyje i obrzmiałe twarze były czarne. Nick nie wiedział, czy byli żołnierzami, czy też nie i już się do nich bardziej nie zbliżył. Powiedział sobie, że wróci do roweru, bo przecież nie było się czego bać, ci ludzie nie żyli, a umarli nie mogą zrobić nikomu krzywdy. Mimo to zanim oddalił się na dwadzieścia stóp od rowu biegł już co sił w nogach i ogarnięty paniką popedałował z powrotem do Shoyo. Na rogatkach miasta zahaczył o korzeń i wywrócił się wraz z rowerem. Przeleciał ponad kierownicą, uderzając się w głowę i rozkrwawiając obie dłonie. Przez chwilę leżał oszołomiony na środku drogi, a całym jego ciałem wstrząsały niekontrolowane dreszcze. Przez kolejną godzinę i połowę tego ranka, wczorajszego ranka, Nick pukał i dzwonił do drzwi