Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
Chociaż miał do przemyślenia wiele spraw, jego umysł sprzeciwił się temu. Dość zmartwień na jeden dzień, czas wypocząć: O trzeciej nad ranem obudził go odgłos drapania. Nasłuchiwał zaintrygowany. Uznał, że to nie zwierzę: dźwięk był zbyt regularny. Myszy skrobią z przerwami. Co to jest? Skąd dochodzi? Uniósł się na łokciu, żeby lepiej słyszeć. Drapanie zamieniło się w delikatne stukanie. Dochodziło od strony drzwi. Avedissian wstał po cichu i odszukał marynarkę. W kieszeni jednak nie znalazł rewolweru. Przypomniał sobie, że dał broń Kathleen. Nie miał pojęcia, gdzie ją położyła. Odgłos znów się zmienił i wtedy go rozpoznał. Ktoś wyciął kawałek szyby w okienku obok drzwi! Avedissian rzucił się w tamtą stronę, chwytają, c po drodze szczypczyki chirurgiczne, bo tylko to miał pod ręką. W otworze ukazała się dłoń i sięgnęła do zamka. Avedissian bez namysłu wbił w nią narzędzie. Intruz jęknął z bólu i zaklął bez amerykańskiego akcentu. Avedissian chwycił go mocno za dwa palce i rozciągnął je, żeby przynajmniej jeden złamać. Wiedział, że przy takim bólu obcy powinien zemdleć. Usłyszał za sobą kroki Kathleen i krzyknął: " - Rewolwer! Na litość boską, daj mi rewolwer! Przeciwnik nie czekał. Wolną ręką wybił resztę szyby. Na twarz Avedissiana posypało się szkło. Puścił palce mężczyzny i zacisnął powieki. Krew z rozciętego czoła oślepiła go na chwilę. Otwierające się z impetem drzwi uderzyły go. Przeleciał przez pokój i upadł. Napastnik zatrzasnął drzwi i zapalił światło. Avedissian wytarł oczy, po czym otworzył je. Zobaczył nad sobą zwalistego mężczyznę z wycelowanym pistoletem. Obcy wysysał krew z dłoni i patrzył na niego wściekle. Avedissian wziął go za człowieka z NORAIDu. - Nic nie rozumiecie. Chłopiec nie jest tym, za kogo go bierzecie. To był podstęp. - Pieprzę go! - warknął intruz. - Gdzie są taśmy? Avedissian na moment zaniemówił ze zdumienia. Mężczyzna mówił z irlandzkim akcentem! - Kim jesteś, do cholery? - wychrypiał po chwili. - Trzeci raz nie będę powtarzał - ostrzegł obcy, ignorując pytanie. -Gdzie są taśmy? Avedissian liczył teraz tylko na Kathleen. Była w sypialni i miała broń. Domyślał się, że słucha i czeka na okazję. Musiał grać na zwłokę. - Jakie taśmy? Kopnięcie w żołądek zaparło mu dech. Zwinął się z bólu. - Nie wciskaj mi kitu, koleś - wycedził osiłek. - Kathleen! Wyłaź stamtąd! - zawołał. Avedissian nie pojmował, co się dzieje. Dlaczego ten facet woła Kathleen po imieniu?! Stanęła w drzwiach sypialni i powiedziała ze złością do Irlandczyka: - Przecież ci mówiłam, że je zdobędę! Po co tu przylazłeś? - Zamknij się i dawaj kasety! - parsknął obcy. - Nie wiem, gdzie są - odparła Kathleen. Podeszła do Avedissiana i uklękła przy nim. Spuściła oczy pod jego oskarżycielskim spojrzeniem. - Przepraszam - szepnęła. - Nawet nie wiesz, jak bardzo mi przykro, ale lepiej mu powiedz. Avedissian patrzył na nie długo i twardo, w końcu powiedział z rezygnacją. - Kasety są w sypialni, w szafce przy łóżku. - Przynieś je! - rozkazał mężczyzna. Kathleen wstała i wyszła. Irlandczyk znów wycelował broń w Avedissiana. - Ja wygrałem, ty przegrałeś. Ale nie mogę powiedzieć, żeby to było nie przyjemne. Avedissian zamknął oczy i czekał na swój koniec. Nagle usłyszał dwa stłumione wystrzały i... nic się nie stało. Uniósł powieki. Mężczyzna zwalił się na podłogę, po czym znieruchomiał. Kathleen stała w drzwiach z rewolwerem i patrzyła na zwłoki. - Kto to był? - zapytał cicho Avedissian. - Jeden z ludzi Kella. Nazywał się Reagan. Avedissian pokręcił głową. - Dlaczego? Dlaczego to zrobiłaś? - Okłamałam cię. Mój brat żyje - odrzekła Kathleen. - Kell go uwięził, a mnie podstawił Brytyjczykom, bo podejrzewał, że coś knują. Początkowo miałam tylko potwierdzić, że to Bryant zorganizował porwanie dziecka, i dowiedzieć się możliwie jak najwięcej o tej operacji