ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Lecz te oczy, te oczy... Zdawało mi się, że tej nocy usnąć bym nie potrafił... Z każdą chwilą byliśmy coraz więcej zdumieni; nie wiedzieliśmy, kim jest ta kobieta - pewnie nieszczęśliwa chora, lecz po cóż w takim razie idą tutaj, na to wzgórze, które jest cmentarzem wprawdzie, ale tylko dla zdrowych trupów? Dokąd idą i po co? Zdumienie nasze było jeszcze większe, kiedyśmy spostrzegli, że ta dziwna para zmierza do jednego z najhałaśłiwszych z montmartrowskich przybytków; u drzwi stał już widziany przez nas niedawno automobil i lokaj zgięty w ukłonie. Tutaj? Weszliśmy za nimi po chwili. Blada kobieta siedziała przy stoliku i patrzyła na rozigraną salę swymi przerażonymi oczyma; przy niej siedział jej towarzysz. Światła zdawały się przygasać, tak obłąkanie wył wytworny tłum w tej sali od czasu do czasu, chcąc okazać swoją radość; na środku tańczyły, przeraźliwe wykonując ruchy, dwa zdyszane dziewczątka, ledwo rozkwitłe; orkiestra w haniebnie czerwonych frakach odchodziła od przytomności, zalewając się potopem swojej muzyki; pijacki wrzask rósł z każdą chwilą, coraz bardziej podniecony sam sobą. Ona siedziała obojętna na wszystko, wiecznie blada i tak samo dziwnie patrząca; postawiono przed nimi butelkę szampańskiego wina, którego żadne z nich nie tknęło. Nikt tu na nich nie zwracał uwagi; czasem tylko człowiek jakiś podniecony, starający się z trudem przedostać z jednego rogu sali w drugi, głośniej ryczący - przechodząc obok nich, przystawał na chwilę, zdumiony; potem, jak by czarne widmo ujrzał, otrząsał się i szedł dalej; czasem kokota, benzyną zalatująca, przyjrzała się ciekawie i szepnęła coś złośliwie do zasypiającego indywiduum, które resztką świadomości czuwało nad portfelem. Patrzyliśmy na tę bladą kobietę już nie z litością, ale i rozczuleniem; widziałem jak po towarzyszu moim od czasu do czasu przebiegł dreszcz. Nie odrywał od niej wzroku. Rzekł wreszcie: - Pijmy! Piliśmy chciwie, jak by nas trawiła gorączka; żaden z nas nie widział nic, tylko ją jedną, to pyszne, śmiertelne widmo, zastygłe w nieludzkim przerażeniu. - Ja wiem, po co ona tu przychodzi - szepnął mi malarz - ja wiem... Ona się boi nocy i siebie. - Nocy i siebie? - Tak... W jej oczach jest wieczysty strach, więc musi widzieć zawsze światło, aby się z mroku nie wyprzędło to, co ją trwoży... Musi widzieć ludzi i światło... Ta kobieta widziała śmierć i czuła na twarzy jej oddech... Albo jeszcze coś okropniejszego... - Co jest okropniejsze nad śmierć? - spytałem cicho. - Nad śmierć? - Wszystko! Ona się chyba śmierci nie boi; człowiek, który by się bał śmierci, a w oczach miał to przerażenie, które ona ma, zabiłby się dawno... Nie zniósłby tego lęku, mając furtkę otwartą... A ona się nie zabije, bo zdaje się, że już nie ma w sobie nic żywego. W tej chwili miałem wrażenie, żeśmy stanęli nad trupem i mówimy o śmierci. - Och! - wstrząsnął się malarz. Piliśmy coraz więcej, nie wiem, z żalu nad tą bladą, cudną kobietą, czy też jakiś nieokreślony niepokój suszył nam wargi. Wrzawa oszołomiła nas do reszty; nie wiedział z nas żaden, co się dzieje poza ścianami; tam pewnie świt złoty spływał ze wzgórz lesistych ku Sekwanie i mącił jej żółte wody, płynące ku morzu i nadaremnie zwalniające biegu w obrębie straszliwego miasta, jak by jak najdłużej płynąć przez nie chciały; pewnie już usnęło święte wzgórze, zmęczone rozkoszą wiosenną, znużone piosenką i marzeniem, albo już zbudziwszy się z krótkiego snu, śpiewa najmilsza montmartrowska czereda, chór obłoconego złotem swym Paryża. Oddech zaparłem w piersi... Spotkałem jej dziwne oczy... Po raz pierwszy obejrzała się po sali, zatrzymując się wzrokiem tu i ówdzie. Spotkała oczy nasze i drgnęła tak samo, jak my. A myśmy, widząc wreszcie na wprost siebie te źrenice tajemne, wpiliśmy się w nie obłąkanym pragnieniem dobycia z nich tego, co w nich było. Uczułem zawrót głowy... Teraz dojrzę... Patrzy w moje oczy bez drgnienia... Na Boga! Nie widzę jej ani jej twarzy śmiertelnie bladej: widzę tylko ogromne, przeogromne oczy, rozgorzałe strachem, zalęknione, jak by zmartwiałe w przerażeniu; zdaje mi się przez chwilę, że nie ma nic naokół, że jest ciemno i strasznie, a wszystką przestrzeń przede mną wypełniły te oczy... te oczy... Wpiłem palce w ramię siedzącego przy mnie malarza i ściskałem je kurczowo... Czułem, że on drży na całym ciele... Ja się bałem... - Te oczy... Te straszne oczy... Zdawało mi się, że za ich szkliwem, które darłem wzrokiem ostrym jak nóż, mieszka strach..