ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Miasto spało i księgarnia zdawała się szalupą dryfującą po oceanie spokoju i cienia. Fermin podał mi dymiącą filiżankę i uśmiechnął się z niejakim zakłopotaniem. Coś chodziło mu po głowie. — Czy mogę panu zadać pytanie natury osobistej, panie Danielu? — Ależ oczywiście! — Bardzo proszę o szczerą odpowiedź — powiedział i odchrząknął. — Czy sądzi pan, że mógłbym być jeszcze ojcem? Widocznie musiał dostrzec zdziwienie w mojej twarzy, bo szybko pospieszył z wyjaśnieniami: — Nie mam na myśli ojca biologicznego, bo i owszem, postury jestem raczej podłej, ale, Bogu dzięki, opatrzność raczyła obdarzyć mnie potencją i męską furią byka rozpłodowca. Mówię o innym rodzaju ojca. Takim dobrym ojcu, rozumie mnie pan. — Dobrym ojcu? — Tak. Takim jak pański. O mężczyźnie z głową, sercem i duszą. Mężczyźnie, który umie słuchać, prowadzić i szanować dziecko, a nie topić w nim własne wady. O kimś, kogo syn będzie kochać nie tylko dlatego, że to ojciec, ale i podziwiać będzie ze względu na to, jaką jest osobą, o kimś, do kogo będzie chciał być podobny. — A dlaczego mnie pan o to pyta? Wydawało mi się, że nie wierzy pan w małżeństwo i w rodzinę. Jarzmo i tak dalej, pamięta pan? Fermin przytaknął. — Panie Danielu, zwykły dyletantyzm. Małżeństwo i rodzina są tylko i wyłącznie tym, co sami z nich czynimy. Bo inaczej stają się szopką hipokryzji. Rupieciarnią i gołosłowiem. Ale jeśli jest w tym prawdziwa miłość, o której się nie gada i nie rozgłasza na wszystkie strony świata, którą czuć i którą się okazuje… — Nie poznaję pana, jakby był pan innym człowiekiem. — Bo właśnie nim jestem. I to Bernardy zasługa, że pragnę być kimś lepszym, niż jestem. — A dlaczego? — Żeby na nią zasłużyć. Pan, Danielu, jest młody, więc tego teraz pan nie rozumie, ale z czasem zobaczy pan, jak ważną rzeczą jest nie to, co się daje, ale to, z czego się ustępuje. Rozmawialiśmy z Bernardą. To urodzona matka, dobrze pan o tym wie. Nie mówi o tym, ale wydaje mi się, że największym szczęściem, jakie mogłoby ją spotkać za życia, byłoby macierzyństwo. A ja do tej kobiety słabość mam większą niż do gruszek w syropie. Dość powiedzieć, że gotów jestem stanąć przed ołtarzem po trzydziestu dwu latach całkowitej abstynencji religijnej i wyśpiewać psalmy świętego Serafina lub zrobić dla niej każdą rzecz. — Widzę właśnie, że jest pan gotów na wszystko, ale przecież poznał ją pan niedawno… — Panie Danielu, w moim wieku człowiek albo wie, jak ma zagrać, albo ma już przejebane. To życie warto przeżyć dla trzech, może czterech rzeczy, reszta może posłużyć za nawóz na pole. Ja już zdążyłem narobić wiele głupstw, a teraz wiem, że zależy mi tylko na tym, żeby Bernarda była szczęśliwa i żebym mógł doczekać dnia, w którym wydam ostatnie tchnienie w jej ramionach. Chcę znowu być szanowanym człowiekiem, rozumie to pan, Danielu. I wcale nie ze względu na swoją osobę, bo jeśli o mnie chodzi, to szacunek tego całego chóru parafialnego, zwanego ludzkością, mam w głębokim poważaniu, ale ze względu na nią. Bo Bernarda w to wszystko wierzy, w radionowele, w księży proboszczów, w szacunek i w Matkę Boską z Lourdes. Już taka jest, a ja kocham ją właśnie taką, i niech tylko ktoś mi spróbuje uszczknąć tych kilka włosków, które jej rosną na bródce. I dlatego chcę być kimś, z kogo ona będzie mogła być dumna. Chcę, żeby myślała: mój Fermin to kawał chłopa, jak Cary Grant, Hemingway albo Manolete. Założyłem ręce, usiłując zmierzyć się z problemem. — I o tym wszystkim rozmawiał pan z Bernardą? O tym, że chce pan z nią mieć dziecko? — Ależ skądże, na miłość boską. Za kogo mnie pan bierze? Naprawdę wierzy pan, że włóczę się po całym świecie i oświadczam babom, że mam ochotę zostawić je brzemiennymi? Jeśli o mnie chodzi, to proszę bardzo, pierwszy chętny, bo tej głupiej gąsce Merceditas mógłbym w tej chwili zmajstrować trojaczki i mieć jak u pana Boga za piecem, ale… — Ale Bernarda zwierzyła się panu, że chce założyć rodzinę? — Panie Danielu, tego się nie mówi. Po oczach to widać. * Przytaknąłem. — W takim razie i o ile moje zdanie cośkolwiek może w tej sytuacji znaczyć, będzie pan wspaniałym ojcem i cudownym mężem. Nawet jeśli pan w to wszystko nie wierzy i nigdy to nie będzie dla pana oczywiste. Twarz mu się rozpromieniła. — Naprawdę? — Ależ oczywiście