ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Kto cię tak skrzywdził, Shelley Wilde? myślał. Kto zburzył w tobie wiarę w siebie i zaufanie do mężczyzn? Nie powiedział tego na głos. Czuł, że osiągnął na razie wszystko, na co jest skłonna pozwolić. Gdyby nalegał na więcej, Shelley uśmiechnęłaby się z profesjonalną uprzejmością i wymknęła z jego rąk niczym promień słońca, pozostawiając po sobie jedynie mrok. Podszedł za nią do oszklonych drzwi sklepu, który przypominał raczej galerię sztuki. Shelley wsunęła klucz i zaczęła mocować się z upartym zamkiem. - Powinienem pomyśleć o tym wcześniej - zauważył Cain. -O czym? „44_ - O przejrzeniu ogłoszeń w „Architectural Digest". Los Angeles wywarłoby wtedy na mnie znacznie lepsze wrażenie. Shelley skoncentrowała się na zamku. Cain odwrócił wzrok od jej smukłych palców i przyjrzał się systemowi przeciwwłamaniowemu, stanowiącemu ochronę sklepu. Okna, otoczone prawie niedostrzegalną siecią cienkich jak włos przewodów, były ze szkła tak grubego, że wytrzymałoby potężne ciosy młota. Nazwę firmy wypisano eleganckimi, smukłymi literami. Poniżej widniało dyskretne ostrzeżenie: „Wyłącznie na zamówienie". Zamek poddał się wreszcie z cichym, lecz wyraźnym szczękiem. Cain wpatrzony w łagodne kołysanie bioder Shelley przestąpił próg „Pozłacanej Lilii". Całe wnętrze zajmowały obrazy, rzeźby i okazy sztuki dekoracyjnej rozmieszczone w sposób charakterystyczny raczej dla prywatnej rezydencji niż sklepu. Także meble ustawiono jak w domu mieszkalnym. Tworzyły niewielkie, luźne zgrupowania, skłaniające do swobodnej konwersacji i wypoczynku. Kiedy Shelley odwróciła się do Caina chcąc mu coś powiedzieć, zobaczyła, że przygląda się wnętrzu sklepu z takim samym skupieniem jak jej domowi. W milczeniu przechodził od jednego obiektu do drugiego; zatrzymał się dłużej przy steatytowych posążkach ptaków z Ziemi Baffina i satelitarnym zdjęciu Sahary. Fotografia ukazywała samą istotę pustyni: czystość linii i kontrast światła i cienia graniczyły niemal z surrealizmem. Cain wpatrywał się w zdjęcie przez dłuższy czas. Inne dzieła sztuki obrzucił zaledwie przelotnym spojrzeniem. Prace minimalistów nie wzbudziły w nim zainteresowania. Podobnie było z awangardowymi eksperymentami w rodzaju łączenia ze sobą różnych technik lub gryzących się kolorów. Tego rodzaju dziełom poświęcał najwyżej jedno chłodne spojrzenie. Shelley doszła już do wniosku, że nie lubi sztuki abstrakcyjnej, gdy zatrzymał się przed dużą drewnianą rzeźbą. Powierzchnia jej była niezwykle gładka. Miała miękki atłasowy połysk zamiast twardej skorupy lakieru. Włókna drzewne wyraźnie rysowały się w szeregu długich, ciemnawych skrętów. Rzeźba miała kształt zdecydowanie abstrakcyjny - nie przypominała niczego, co istniało w realnym świecie. A j e d n a k jej płynne krzywizny o j e d w a b i -stej teksturze aż kusiły, by ich dotknąć. Przez kilka chwil przebiegał koniuszkami palców z jednej krzywizny na drugą. W końcu obiema dłońmi przeciągnął po atłasowych bokach rzeźby. Jawna zmysłowość jego reakcji sprawiła, że Shelley zaparło dech. Widziała j u ż wiele osób gładzących posąg. Teraz j e d n a k po raz pierwszy pozazdrościła gładkiemu drewnu. Przesunąwszy raz jeszcze leniwie dłońmi po powierzchni drewna, Cain zerknął na umieszczoną pod spodem tabliczkę z nazwą: Ja też cię kocham. Odrzucił głowę do tyłu i wybuchnął radosnym śmiechem. -45- Śmiech Caina ucieszył Shelley tak samo, jak fakt, że docenił urok figury. Była ona jednym z jej ulubionych dzieł sztuki: stanowiła połączenie zmysło- wości i poczucia humoru. -Czy można ją wypożyczyć? -spytał. Shelley zawahała się; rzeźba była bardzo użyteczna jako sprawdzian re- akcji klientów. Wiele osób pragnęło ją wypożyczyć. Shelley zawsze odma- wiała, podsuwając w zamian inną, również miłą w dotyku. Teraz jednak przy- kro jej byłoby rozczarować Caina. - Zazwyczaj stoi tutaj - wyjaśniła, - Wymaga ciągłych pieszczot. Dzię ki nim jaśnieje takim blaskiem. Kąciki ust Caina uniosły się w leniwym uśmiechu. Kasztanowate włosy, zjaśniałe od słońca, rozbłysły, gdy pochylił się niżej nad kuszącymi, wypole- rowanymi krzywiznami. - Zupełnie jak kobieta - stwierdził, przesuwając znów dłonią po po- wierzchni. - Chcesz powiedzieć, że mężczyźni nie lubią, by ich pieścić? - odcięła się Shelley. - Jesteś kobietą, więc wiesz lepiej. Shelley ugryzła się w język i nie wypowiedziała słów, które ją dławiły. Mój były mąż nie życzył sobie pieszczot. Przynajmniej moich. Z cycatą cizią poderwaną w barze było pewnie całkiem inaczej. Z łatwością wynikającą z długotrwałego nawyku Shelley pokryła bolesne wspomnienia maską obojętności i równie chłodnym tonem. - Zadałeś pytanie niewłaściwej osobie. Już zapomniałeś? Jestem z tych, co nie potrafią zatrzymać przy sobie mężczyzny. Cain gwałtownie podniósł głowę, Wpatrywał się w Shelley z takim na- tężeniem, jakby była zmysłową rzeźbą, oczekującą aprobaty. W tej chwili przypominała raczej posąg z lodu niż żywą kobietę. Jej piwne oczy spoglądały z rezerwą, nieufnie-jak ślepia kota, który zaznał więcej kuksańców niż pieszczot. Nie po raz pierwszy Cain pożałował złośliwej uwagi, którą zranił Shelley, gdy spotkali się w domu JoLynn. Tak się fatalnie złożyło, że cierpliwość jego wystawiono tego dnia na ciężką próbę. I to nie raz. Niech szlag trafi JoLynn! To babsko wyprowadziłoby z równowagi nie jednego świętego, ale wszystkich dwunastu apostołów! - A ja jestem mężczyzną, który nie potrafi zatrzymać przy sobie kobiety, już zapomniałaś? - spytał. - Wątpię, czy ci kiedykolwiek na tym zależało. Shelley odwróciła się. Skończyła z tym tematem. I z nim. Jednym susem Cain przesadził przepaść, którą pomiędzy nimi wykopała. - A tobie? - spytał. - Co mnie? - Czy kiedyś ci zależało na zatrzymaniu przy sobie mężczyzny? -46- - Raz. Kuracja okazała się bardzo skuteczna. - A mianowicie? - Wydoroślałam. Głos Shelley brzmiał ostro; w jej oczach Cain dostrzegł twardy połysk metalu. - Co przez to rozumiesz? Gwałtownie odwróciła się ku niemu. - Jestem teraz panią własnej woli. Urządziłam swój dom i swoje życie tak, jak mi się podoba. - I nie ma w nim miejsca dla kogoś innego, nawet na chwilę? - Zwłaszcza na chwilę. Tymczasowe domy, tymczasowi partnerzy, tym- czasowe życie... To nie dla mnie, panie Remington. Nie jestem do wynajęcia. - A na sprzedaż? - spytał uprzejmym tonem. - Co to ma znaczyć? - Małżeństwo. Uczciwy zakup z gwarancją „póki śmierć nas nie rozłączy". - Chyba że dojdzie przedtem do rozwodu. Oboje dobrze wiemy, że to nieuchronne. Prawda? - Więc to tak! Mąż cię porzucił. - Taktowny do szpiku kości, co? - zauważyła, - Zrobił to? - Co takiego? - Porzucił cię. - Jak ostatniego śmiecia