Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
- Usiądź, proszę - rzekł do żony, gdy drzwi biblioteki zamknęły się za nimi. Służbie powiedział wcześniej, że nie będzie jej już potrzebował. - Wolę stać - odparła, podchodząc do okna. Podbródek miała uniesiony do góry, twarz bladą i ściągniętą. Podziwiał jej odwagę. Tego popołudnia zrozumiała, kogo w isto cie poślubiła, i musiało to być dla niej odkrycie co najmniej prze rażające. Nie okazywała tego, a nawet gotowa była stawić czoło wyzwaniu. Lecz przyprowadził ją tu tylko po to, by uporządko wać pewne sprawy. - Proszę, usiądź - rzekł spokojniejszym tonem. Wahała się przez chwilę. Wreszcie podeszła do krzesła przy kominku i usiadła na nim, sztywno wyprostowana. Spojrzała na męża. - W naszym życiu są pewne rzeczy, Kasandro - zaczął - któ rych żadne z nas już nie zmieni, nie można bowiem cofnąć cza su ani o jeden dzień, żeby to uczynić. Poróżniłem się niegdyś z twoim ojcem i udało mu się odnieść nade mną niemałe zwy cięstwo, choć do mnie należało ostatnie słowo. Kedleston jest mój. Ty zaś zostałaś moją żoną. Poślubiłaś człowieka, któremu 175 przypadło w udziale to ostatnie słowo. Człowieka skazanego nie gdyś na zesłanie za przestępstwo i ukaranego tak okrutnie, że ślady po tej karze nie znikną aż do jego śmierci. Tak wygląda rzeczywistość. - Owszem - przytaknęła - ale do rzeczywistości należy rów nież to, że masz żonę, która będzie cię nienawidzić i tobą pogar dzać, milordzie. - Nasze małżeństwo musi trwać, Kasandro, niezależnie od twoich uczuć względem mnie. W ostatnich tygodniach dowie dliśmy, że dobrze współpracujemy jako wspólnicy w interesach i że w obecności innych osób możemy zachowywać się wobec siebie przyzwoicie, a nawet bardziej niż przyzwoicie. Okazało się też - podczas naszej nocy poślubnej, a także dzisiejszego po południa - że dobrze się nam też wiedzie w bardziej osobistych sprawach. - To było tylko pożądanie. - Kasandra się zaczerwieniła. - Jest ono w końcu naturalne w małżeństwie. I zdrowe. Przy nosi dwojgu ludziom fizyczne zadowolenie. Pozwala też spło dzić dzieci. Nie odpowiedziała, tylko uniosła podbródek jeszcze wyżej i spojrzała mężowi w oczy. - Od tej nocy będziemy dzielić łoże - rzekł. Na jej wargach pojawił się pogardliwy uśmieszek. - I pomyśleć, iż spodziewałam się po tobie honorowego za chowania w tym względzie. Przyrzekłeś, że nie zbliżysz się do mnie bez przyzwolenia. Byłam na tyle niemądra, by udzielić go dzisiejszego popołudnia. Teraz już bym tego nie zrobiła. Nie ma to jednak znaczenia, prawda? Pan rozkazuje i trzeba go słuchać. Przypomniał sobie roześmianą, szczęśliwą młodą kobietę, która zaprosiła go na bal i ofiarowała mu nocleg. Zmieniłem ją, pomy ślał, patrząc na jej zgorzkniałą, pełną pogardy twarz. - Przyrzekłem uszanować prywatność twoich pokojów, mila dy. I dotrzymam przyrzeczenia. Nie obiecywałem jednak nicze go względem prywatności czysto cielesnej natury. Twoje ciało należy do mnie, a moje do ciebie. Wyegzekwujmy wzajemnie nasze prawa w moim łóżku. - Zamierzam pozostać w moich pokojach przez resztę życia. Czy mogę teraz oddalić się do własnej garderoby i tam przygo tować się na przyjęcie męża? Pozwolisz mi wyjść? - Tak - odparł. Uniosła brwi ze zdziwieniem, więc dodał: - Wi dzę, że się mnie boisz, Kasandro. Boisz się tego, co mógłbym zrobić, gdybyś nie wyszła. 176 - Czemu miałabym się ciebie bać? - roześmiała się wzgardli wie. - Z powodu blizn na moim ciele, które będą ci nieustannie przypominać, z jakiego powodu powstały. Przypominać o tym, że przeżyłem mimo nieludzkiego traktowania i wielokrotnie po nawianej przemocy. Podejrzewasz bowiem, iż chłostano mnie, bo sam byłem zatwardziałym złoczyńcą uciekającym się do prze mocy. Sądzisz, że podobne doświadczenia zabiły we mnie wszel kie ludzkie uczucia i że pozwolą mi one przywołać do porządku krnąbrną żonę. Dojrzał w jej oczach strach, który - jak wiedział - ukrywała podczas wieczornej zabawy. Trwało to jednak tylko chwilę. Kasandra raz jeszcze okazała, iż jest kobietą odważną i silną. - W jaki sposób zdołałeś przeżyć? - spytała. - Byłem zbyt uparty, żeby umrzeć. Miałem też pewne za danie do wypełnienia po powrocie i myśl o tym dodawała mi sił. Wciąż patrzyła mu w oczy, a w jej spojrzeniu nie było już stra chu. Podszedł do niej i wyciągnął rękę. - Chodź. Nie podała mu dłoni. - Nie pójdę, tylko dlatego że ty mi rozkazujesz - powiedzia ła. - Nie chcę, żebyś mnie bił czy w jakiś inny sposób przywoły wał do porządku. Wolałabym, żebyś nie trzymał mnie w uległo ści strachem. Ach, więc domyśliła się, że tylko ją straszy. Nie miał teraz wy boru, mógł tylko zawlec ją wbrew jej woli do własnych pokojów. Nie chciał jednak brać jej przemocą. - Pójdę z tobą - rzekła - bo w tym, co mówiłeś, było sporo ra cji. Wzdragam się na myśl, kogo właściwie poślubiłam