Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
Ja też podążam w tym kierunku, by zgłębić tajemnicę tego skarbu... - A więc musisz nam, pani, towarzyszyć na Korsykę! - rzekła Eliza z niezwykłym podnieceniem. - Nasza wyspa znajduje się w połowie drogi do punktu twojego przeznaczenia! W drodze masz zapewnioną opiekę mojego brata, a na miejscu schronienia udzieli ci nasza rodzina. Mireille przyszło na myśl, że dziewczyna ma rację. Jednocześnie uświadomiła sobie, że Korsyka - formalnie należąca do Francji - pozwoli jej się wyrwać z pazurów Marata, który zapewne w tej chwili poluje na nią na ulicach Paryża. Lecz to nie wszystko. Gdy przyglądała się, jak cienka świeczka, skwiercząc, roztapia się w kałużę gorącego wosku, poczuła, że gdzieś w jej wnętrzu rozpala się ciemny płomień. I usłyszała słowa Talleyranda, które wypowiedział, gdy siedzieli oboje w zmiętoszonej pościeli - gdy trzymała w ręku rozszalałego ogiera z szachów z Montglane: ...A potem pojawił się inny koń, czerwonorudy... i mocą obdarzon został ten, który zasiadł tam, by zniszczyć pokój na ziemi, aby ludzie zabijali się nawzajem... i dan mu był ogromny miecz... - A imię tego miecza jest Zemsta - powiedziała głośno Mireille. - Miecza? - spytał Napoleon. - O jakim mieczu mówisz, pani? - O czerwonym mieczu odwetu - odparła. W gęstniejącym mroku Mireille zobaczyła znów te same litery, które jawiły się przed jej oczami dzień po dniu, przez wszystkie lata jej dzieciństwa, wyryte na kamiennym łuku wieńczącym portal opactwa Montglane: Przeklęty będzie ten, co głazy te rozburzy, Króla - prócz Wszechmocnego - nikt nie utrzyma w szachu. - Być może fakt wydobycia tego skarbu z murów opactwa Montglane miał swoje konsekwencje - powiedziała w zamyśleniu. Mimo iż wieczór był gorący, poczuła chłód w sercu, jakby dotknęły go czyjeś lodowate palce. - Być może obudziłyśmy przy tym jakąś pradawną klątwę. Korsyka październik 1792 O Korsyce, podobnie jak o Krecie, można powiedzieć słowami poety, że jest położona jak klejnot w sercu morza ciemnego jak wino. Choć znajdowali się w odległości dwudziestu mil od wybrzeża i choć był to niemal początek zimy, Mireille czuła silny zapach makii, tych zarośli szałwii, janowca, rozmarynu, kopru, lawendy i owych ciernistych krzewów, gęsto porastających całą wyspę. Dziób małej łodzi rozcinał lekko wzburzone morze, a Mireille, stojąc na jej pokładzie, ogarniała wzrokiem gęste mgły otulające wysokie szczyty poszarpanych gór, zdradliwe, kręte drogi, ledwo stąd widoczne, wachlarzowate wodospady pokrywające cieniutką koronką powierzchnię skał. Welon mgieł był tak gęsty, że z ogromnym trudem można było wypatrzeć linię, gdzie kończyła się woda, a zaczynał brzeg wyspy. Mireille, owinięta w grube, wełniane szaty, wpatrywała się w majaczącą w oddali wyspę, wdychając ostre, rześkie powietrze. Była chora, poważnie chora, i to bynajmniej nie z powodu wzburzonego morza. Odkąd wyjechali z Lyonu, nawiedzały ją gwałtowne ataki mdłości. Eliza stała obok niej i trzymała ją pod rękę, a przewoźnicy dwoili się i troili, ustawiając żagle. Napoleon zszedł pod pokład, by zabrać bagaże przed przybiciem do brzegu. Może to przez wodę w Lyonie, pomyślała Mireille. Albo tę ciężką podróż doliną Rodanu, gdzie wrogie armie toczyły nieustające walki o Sabaudię stanowiącą część królestwa Sardynii. Gdy znaleźli się nieopodal Givors, Napoleon sprzedał żołnierzom z Piątego Regimentu dzianeta Mireille, który do tej pory podróżował przywiązany za uzdę do karety pocztowej. Oddział ten stracił w ogniu walki więcej koni niż ludzi, więc Mireille otrzymała zań sowitą zapłatę, wystarczającą na pokrycie kosztów podróży i znacznie więcej. Tymczasem stan Mireille poważnie się pogorszył. Eliza regularnie karmiła tę mademoiselle i na każdym postoju przykładała jej do czoła zimne kompresy, lecz jej twarz przybierała wyraz coraz większego zafrasowania. Żadna zupa nie zagościła na długo w żołądku mademoiselle, która zaczęła się poważnie martwić, zanim jeszcze ich łódź wyrwała się wreszcie z portu w Tulonie i ruszyła przez wzburzone morza w kierunku Korsyki. Gdy spojrzała w wypukłe szkło na pokładzie, zamiast pogrubionego odbicia ujrzała siebie bladą, wymizerowaną, chudszą o co najmniej dziesięć funtów. Starała się jak najdłużej przebywać na pokładzie, lecz nawet zimne, słone powietrze nie było w stanie przywrócić jej tego zdrowia i wigoru, które dotychczas uważała za coś normalnego. Teraz, gdy Eliza ściskała jej dłoń i stały przytulone na niewielkim pokładzie, Mireille potrząsnęła głową, by zebrać myśli i powstrzymać kolejną falę mdłości. Nie mogła sobie pozwolić na słabość. I jakby niebiosa wysłuchały ich próśb, przez ciężkie mgły, które uniosły się nieznacznie, przebiły się promienie słońca, tworząc świetliste kałuże na powierzchni wzburzonego morza. Te plamy światła, niczym złote płyty, wyściełały drogę prowadzącą łódź do portu Ajaccio. W momencie, gdy burta łodzi dotknęła kamiennego mola, Napoleon, wyczekujący już na pokładzie, skoczył na brzeg, by pomóc zarzucić cumy. W porcie panował ożywiony ruch. Tuż przy nabrzeżu kołysało się wiele okrętów wojennych. Mireille i Eliza z zadziwieniem przyglądały się francuskim żołnierzom, którzy wspinali się po linach i biegali po pokładach. Rząd Francji nakazał Korsyce zaatakować jej sąsiadkę Sardynię. Wyładowując zapasy z pokładu, Mireille słyszała, jak żołnierze francuscy i członkowie Korsykańskiej Gwardii Narodowej kłócą się o sensowność tego ataku - do którego zresztą mogło dojść w każdej chwili. Nagle Mireille usłyszała krzyk. Spojrzawszy w dół, ujrzała Napoleona, który przeciskał się przez ciżbę w kierunku niskiej, szczupłej kobiety trzymającej za rękę dwoje dzieci. Gdy Napoleon rzucił się jej w ramiona, Mireille dostrzegła jej rudokasztanowe włosy i białe dłonie głaszczące jego szyję oraz dwie główki kołyszące się obok splecionych w uścisku matki i syna. - T o nasza matka, Letycja - szepnęła Eliza, spoglądając z uśmiechem na Mireille. - Obok niej stoi moja siostra Maria Karolina, która ma dziesięć lat, i mały Hieronim, który był jeszcze niemowlęciem, gdy wyjeżdżałam do Saint-Cyr. Jednak beniaminkiem matki był zawsze Napoleon. Pójdź, pani, przedstawię cię. - I zeszły do zatłoczonego portu. Letycja Ramolino Buonaparte jest naprawdę malutka, pomyślała Mireille. Mimo iż chuda jak trzcina, sprawiała wrażenie kogoś znacznie większego. Już z daleka obserwowała Mireille i Elizę, patrząc na nie oczyma niebieskimi i przezroczystymi jak lód, z twarzą spokojną jak kwiat unoszący się na nieruchomej powierzchni stawu