Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
- Miły panie - obstawał Klaus przy swoim. - Tu nie mogło być żadnej pomyłki. Wielki, czerwony okręt Blooda, Arabella", nikomu się nie pomyli z innym. - Jeśli opowiadali, że ścigała ich Arabella", tym bardziej nie można im wierzyć. Albowiem, jak znowu mi wiadomo z wiarygodnego źródła, Arabella" jest na Tortudze, przechylona do czyszczenia i remontu kadłuba. - Sporo panu wiadomo - zgryźliwie zauważył Holender. - Dochodzą mnie wiadomości - padła szczera i grzeczna odpowiedź. - Ma to swoje dobre strony. - Owszem, jeśli wiadomości są prawdziwe. Tym razem to jakaś wierutna bzdura. Proszę mi wierzyć, mój panie, że kapitan Blood bawi teraz gdzieś w tej okolicy. Kapitan Blood uśmiechnął się. - W to uwierzę bez trudu. Tylko nie pojmuję, na czym pan opiera swoje przypuszczenia. Holender wyrżnął wielką pięścią w stół. - Czyż nie mówiłem, że opodal Puerto Rico nadwerężył sobie fokmaszt w walce z Hiszpanami? Potrzebny lepszy powód? Będzie musiał przybić do którejś z tutejszych wysp, żeby go naprawić. To pewne. - Co jest o wiele pewniejsze, to że pańscy Hiszpanie ze strachu przed kapitanem Bloodem widzą Arabellę" w każdym napotkanym żaglu na horyzoncie. Podano im wino i chyba tylko dlatego Holender jakoś ścierpiał ten upór przy oczywistym braku racji. Pociągnąwszy łyk, skierował rozmowę na srebrne galeony. Mało, że rzuciły kotwicę u brzegów Puerto Rico dla dokonania napraw, to po ostatniej przeprawie w ogóle nie zamierzały ponownie wyjść z tak cennym ładunkiem w morze do przybycia eskorty. Akurat ta sprawa tak bardzo zainteresowała kapitana Blooda, że stracił chęć do dalszego sporu zarówno o bestialstwa przypisywane mu w Cartagenie, jak o drugie kłamstwo, dotyczące starcia Arabelli" ze srebrnymi galeonami. Tegoż wieczoru w kabinie Andaluzyjskiej Dziewki", pośród przepychu adamaszków i aksamitów, rzeźbionych i złoconych ścian, kryształów i sreber świadczących o bogactwie hiszpańskiego admirała, jej niedawnego pana i władcy, kapitan Blood zwołał wojenną naradę. W naradzie udział wzięli jednooki olbrzym Wolverstone, Nathaniel Hagthorpe, ów do przesady uprzejmy szlachcic z Kornwalii oraz mały wzrostem nawigator Chaffinch - wszyscy zesłani z Bloodem za udział w rebelii Monmoutha. W wyniku ich obrad Andaluzyjska Dziewka" jeszcze tej nocy podniosła kotwicę i niepostrzeżenie wyszła z Santa Cruz, żeby dwa dni później zjawić się pod San Juan de Puerto Rico. Powiewając czerwono-złotą flagą Hiszpanii pod jabłkiem grotmasztu, legła w dryf na redzie, oddała salut wystrzałem armatnim i spuściła szalupę. Blood oglądał port przez lunetę, wypatrując czegoś na potwierdzenie opowieści Holendra. Wśród pomniejszych jednostek wyraźnie dostrzegał dwa wysokie, żółte, trzydziestodziałowe galeony, których kasztele nosiły ślady rozległych uszkodzeń, obecnie naprawianych. Jak dotąd wyglądało więc na to, że Klaus Mynheer mówił prawdę. I tylko ta część jego historii się liczyła. Ale trzeba było postępować ostrożnie. Portu broniła duża twierdza, której garnizon bez wątpienia miał się bardziej niż zwykle na baczności w związku z pobytem srebrnych galeonów, a ponadto Blood z nie więcej niż osiem-dziesięcioma ludźmi na pokładzie Andaluzyjskiej Dziewki" nie posiadał dostatecznej siły do przeprowadzenia desantu, nawet gdyby jego artyleria szczęśliwym trafem uciszyła twierdzę. Widząc, że musi się zdać raczej na spryt niż siłę, kapitan Blood wsiadł do łodzi i śmiało popłynął do brzegu na rekonesans. Było mało prawdopodobne, wręcz niemożliwe, żeby wieść o zdobyciu przez Blooda flagowego okrętu hiszpańskiej eskadry zdążyła już dotrzeć do Puerto Rico, przeto biało-złoty przepych i zdecydowanie hiszpańskie linie Nadobnej Marii" na początek winny piratom w zupełności wystarczyć za przepustkę. Bez zahamowań zaczerpnąwszy z przepastnej garderoby markiza Riconete'a, Blood wystroił się w kaftan i pludry z fioletowej tafty, w liliowe jedwabne pończochy i pendent z najlepszego kurdybanu* w tym samym kolorze i gęsto nabijany srebrem. Na głowie miał czarną perukę i kapelusz o szerokim rondzie z długim bordowym piórem, ocieniający jego ogorzałe, szlachetne oblicze. Wysoki, wyprostowany, szczupły, lecz krzepki, wsparty na długiej lasce ze złotą gałką, stanął przed kapitanem generalnym Puerto Rico, don Sebastianem Mendesem, wyjaśniając mu cel swojej misji w najczystszej kastylijskiej mowie, której się nauczył w jakże ciężkiej szkole. Dosłownie przekładając jego imię i nazwisko, niektórzy Hiszpanie zwali kapitana don Pedro Sangre, inni nie inaczej, jak El Diablo Encarnado. Z humorem połączywszy teraz oba przezwiska, Blood bezczelnie przedstawił się jako don Pedro Encarnado, zastępca admirała wielkiego oceanu, markiza Riconete'a, który nie może przybyć na ląd osobiście ponieważ atak podagry przykuł go do koi. Holenderski statek spotkany na morzu pod Santa Cruz przekazał jego ekscelencji admirałowi wiadomość o ataku tych pirackich łotrów na dwa hiszpańskie galeony z Cartageny, które tutaj w San Juan znalazły schronienie. Markiz zauważył je w porcie, ale życzyłby sobie bliższych informacji. Don Sebastian służył wszelkimi informacjami, nie kryjąc przy tym wielkiego wzburzenia. Był to potężny, choleryczny osobnik o sflaczałym ciele i ziemistej twarzy z wargami grubymi niemal jak u Afrykanina, z czarnym wąsikiem i kilkoma podbródkami sinawymi od brzytwy golibrody. Przyjął fałszywego don Pedra najpierw z całym ceremoniałem należnym zastępcy przedstawiciela katolickiego króla, później z serdecznością stosowną pomiędzy dwoma kastylijskimi szlachcicami przedstawił go swojej delikatnej, nieśmiałej, drobnej, wciąż jeszcze młodej małżonce i zatrzymał na obiedzie, do którego nakryto stół na chłodnym, białym patio, w zielonkawym cieniu oplecionego winoroślą treliażu, gdzie usługiwali im czarni niewolnicy pod okiem sztywnego jakby kij połknął hiszpańskiego majordoma. Wzburzenie don Sebastiana wywołane pytaniami gościa o pirackie gwałty nie minęło przy stole. To prawda - por Dios! - że te srebrne galeony zostały napadnięte przez piratów, tych samych nikczemnych hijos de puta, którzy niedawno uczynili istne piekło z Cartageny. Kapitan generalny sypał przyprawiającymi 0 mdłości szczegółami, bez najmniejszych względów dla uszu doni Leokadii, co i rusz wzdrygającej się i żegnającej znakiem krzyża podczas tej strasznej opowieści