ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Direiso. To jest dopiero ciekawy temat. 3 Kiedy prywatny odrzutowiec zawrócił w kierunku domu, samochody eskorty jak zabawki przepłynęły pod jego prawym skrzydłem. Na betonie, w miejscu gdzie stał samolot, było widać kolorową plamę kwiatów, jeszcze więcej bukietów i wieńców. Teraz otaczały skupisko czarnych dachów samochodów. A więc pan Geigi nie odjechał, gdy zamknęły się drzwi samolotu ani nawet podczas długiego czekania, kiedy samolot kołował do odległego pasa startowego biegnącego ze wschodu na zachód. Geigi zaczekał, by zobaczyć go w powietrzu. Jeszcze teraz obok samochodów stało kilku atevich obserwujących samolot - przesadny gest ze strony jednego z panów Patronatu, w polityce, w której wszystkie takie gesty miały znaczenie. W języku atevich Ragi nie było żadnego słowa określającego miłość, żadnego słowa określającego przyjaciela czy choćby znajomego. Wobec ironicznych aspektów tego języka, czy też atewskiego umysłu, atevie w sytuacji pana Geigiego bardzo trudno było jasno wyrazić swoją osobistą pozycję, skoro istniały logiczne powody podejrzewania jego związków - ponieważ związki zabarwiały wszystko, żądały wszystkiego i wszystko naginały. Bren stwierdził, że - mówiąc po ludzku - jest dość wzruszony tym widokiem; nie wątpił w robotników z zakładu ani zwykłych mieszkańców białego miasteczka, które właśnie wchodziło w pole jego widzenia. To oni przynieśli te kwiaty. Lecz z perspektywy takiej wysokości i odległości Bren nie był już ślepo ufny. Nawet względem pana Geigiego, poza tym, że znane i nie znane związki Geigiego ciążyły obecnie ku temu samemu politycznemu ośrodkowi co związki Brena: ku Tabiniemu, aijiemu Patronatu Zachodniego, Tabiniemu, który miał ten samolot, ochroniarzy oraz lojalność panów i gminu na całym kontynencie. Man’chi. Lojalność instynktowna, a nie świadomie wybrana. Identyczne man’chi tworzyło sprzymierzeńców. Nie było innego mechanizmu. Do podziału przepływającego poniżej ziemi nie dawało się też zastosować ludzkiego słowa „granica”. Na atewskiej mapie nie było właściwie granic. Było za to coś w rodzaju własności ziemi. Istniały okręgi miejskie, ale miały nieostre krawędzie. Mówiło się „prowincja” i było to zbliżone do linii na mapie oraz zdecydowanie miało odniesienie geograficzne, ale nie oznaczało tego, co miał na myśli twardogłowy ludzki urzędnik, usiłujący wepchnąć kontynentalne kategorie do mospheirskich szufladek. Zatem nic, czego doświadczał tam na dole, nie miało krawędzi, tak jak ziemia nie miała krawędzi i jak nie miały krawędzi zachodzące na siebie patronaty. Taka myśl, jeśli ją zanalizować, mogła zbudzić u samotnego człowieka pragnienie, by choć jedna rzecz, której dotknął, oznaczała coś ludzkiego, zwykłego i odwzajemniła mu dotyk, by zaspokoiła uczucia budzące się w ludzkim sercu pod wpływem dobrych działań. Lecz gdyby coś takiego się stało, to czy byłoby to prawdziwe? Czy uczucie było prawdziwe, skoro czuła je jedna strona, a druga zawsze czuła coś innego? Klaskanie jedną dłonią. Czy tak właśnie było? Samolot wyrównał lot, biorąc kurs na północny wschód. Za oknem leżały teraz wzgórza południowego Półwyspu, prowincja Talidi - jednostka geograficzna, znów bez ostrych krawędzi. Za tym zamglonym łańcuchem wzgórz na południowym wybrzeżu leżały Marid Tasigin, gdzie pan Saigimi miał największe wpływy. Teraz pewnie panuje w nich zamęt po rozniesieniu się wieści o zabójstwie ich pana. Z drugiego okna, leżącego po przeciwnej stronie kabiny tego skromnego odrzutowca, było widać tylko błękitne niebo. Bren wiedział, co zobaczy, jeśli wstanie i wyjrzy: to samo lśniące, pomarszczone przez fale morze, które widział z balkonu Geigiego, i tę samą mgiełkę na horyzoncie, która była południowym wybrzeżem Mospheiry. Tego popołudnia nie chciał wstawać i patrzeć w tamtym kierunku. Rano patrzył i myślał tak dużo, że, nie zdając sobie z tego sprawy, rozognił zakamarek w swoich uczuciach, który już praktycznie uważał za nieczuły. Budząc wspomnienia, zaczął jak jakiś głupiec myśleć o Barb, o swojej matce i bracie, o tym, jaką mają pogodę, i czy brat, ignorując na kilka godzin groźby śmierci, znów zaczął dłubać przy łodzi, tak jak zawsze to robił wieczorami wiosną. Tę część swojego życia po prostu musi zamknąć. Dać jej spokój, przestać rozdrapywać strup. Po prostu znalazł się zbyt blisko Mospheiry mógł ją zobaczyć wyraźnie z okna samolotu, a przedtem siedział na balkonie u Geigiego, mając zbyt dużo czasu na myślenie