Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
Potem zabrawszy swój koszyk wyruszyła w dalszą drogę piechotą, by dotrzeć do rozległej, porośniętej wrzosem wyżyny odgradzającej ten obszar od nisko położonych łąk dalszej doliny, gdzie znajdowała się farma mleczarska, cel i kres jej całodniowej wędrówki. Tessa nigdy dotąd nie była w tej części kraju, mimo to krajobraz wydał jej się znajomy. Niedaleko, po lewej ręce, spostrzegła ciemną plamę; jak przypuszczała i przypuszczenia te jej później potwierdzono były to drzewa otaczające Kingsbere, gdzie w parafialnym kościele spoczywały kości jej przodków jej niepotrzebnych przodków. Nie czuła teraz dla nich podziwu, raczej nienawidziła ich za to, co z ich przyczyny wycierpiała. Ze wszystkiego, co niegdyś posiadali, zostały jej tylko pieczęć i stara łyżka. Ha, cóż powiedziała mam w sobie tyleż z matki co z ojca. To po matce odziedziczyłam urodę, choć była tylko zwykłą dziewczyną folwarczną." Droga poprzez wzgórza i doliny Egdonu, aczkolwiek ciągnęła się zaledwie przez kilka mil, okazała się bardziej uciążliwa, niż można było przypuszczać. Dopiero w dwie godziny później, zmyliwszy kilka razy drogę, znalazła się na wzgórzu wznoszącym się nad tak długo poszukiwaną doliną Wielkich Mleczarni, doliną tak obfitującą w mleko i masło, że w braku zbytu jełczało; produkowano tu nabiału znacznie więcej, choć w gorszym gatunku, niż w jej stronach rodzinnych była to zielona dolina, obficie nawodniona przez rzekę Var, inaczej zwaną Froom. Dolina ta różniła się całkowicie od doliny Małych Mleczarni, czyli doliny Blackmoor, jedynej, jaką znała dotychczas, nie biorąc pod uwagę jej nieszczęśliwego pobytu w Trantridge. Tutaj wszystko było stworzone na większą skalę. Pola zamiast dziesięciu obejmowały pięćdziesiąt akrów, zabudowania folwarczne były rozleglejsze, bydło, które tam łączyło się w niewielkie gromady, tutaj tworzyło ogromne stada jednej rasy. To niezliczone mnóstwo krów Tessa dostrzegała wszędzie, od dalekiego wschodu po daleki zachód; było ich tu więcej, niż dziewczyna kiedykolwiek widziała zgromadzone razem. Zielone wygony były nimi kropkowane nie mniej gęsto jak płótna Van Alsloota czy Sallaerta punkcikami mieszczan. Jaskrawoczerwona lub ciemnobrunatna barwa sierści krowiej wchłaniała światło zachodzącego słońca, które odbijając się od sierści białych krów biło w oczy niemal oślepiającym blaskiem, nawet na tej odległej wyżynie, gdzie stała Tessa. Krajobraz ten oglądany z lotu ptaka był może nie tak bujny i piękny jak tamten, tak dobrze jej znany, był natomiast weselszy. Brakowało mu tego nasyconego mocno błękitem powietrza rywalizującej doliny, brakowało tłustej gleby i jej woni; powietrze było bardziej czyste, lekkie i krzepiące. Nawet rzeka, zasilająca wodą trawy i bydło w tych powszechnie znanych gospodarstwach mlecznych, płynęła inaczej niż potoki w Blackmoor. Tamte ciche, leniwe, często zmącone, płynęły korytem mulistym i ktoś nieostrożny chcąc przez nie przejść na drugi brzeg mógłby się zapaść w muł i niepostrzeżenie zniknąć. Wody Froom były przezrocze jak czysta Rzeka Życia ukazana ewangeliście, wartkie jak cień obłoku, a ich dźwięczny bełkot, gdy płynęły po płytkim dnie usłanym kamykami, dzwonił pod niebem przez cały dzień. Tam kwiatem wodnym był nenufar, tutaj jaskier. Bądź skutkiem zmiany powietrza na lżejsze, bądź dlatego, że znalazła się w nowym otoczeniu, z dala od nieżyczliwych spojrzeń, nastrój Tessy poprawił się zadziwiająco. Gdy tak biegła pod delikatnym tchnieniem południowego wiatru, nadzieje jej opromieniały ją wespół z blaskami słońca otaczając atmosferą niemal idealną. W każdym podmuchu ciepłego wiatru słyszała jakieś czarujące głosy, każdy tryl ptaka zdawał się rozbrzmiewać radością. W ostatnich czasach twarz jej, zależnie od przelotnych nastrojów, zmieniała się ustawicznie, wahając się między pięknością i wyglądem zwyczajnym. Czasem bywała różowa i spokojna, kiedy indziej blada i tragiczna. Gdy miała na twarzy rumieńce, reagowała na wszystko z mniejszą wrażliwością niż wtedy, gdy była blada. Jej uroda stawała się bardziej doskonała wtedy, gdy była w nastroju mniej wzniosłym; natomiast nastrój większego skupienia czynił ją mniej piękną. W danej chwili, gdy poddawała się pieszczocie południowego wiatru, twarz jej jaśniała pięknością niemal doskonałą. Nieodparte, powszechne, odruchowe dążenie do szczęścia, wspólne wszystkim żyjącym istotom od najpośledniejszych do najwyższych, owładnęło wreszcie i Tessą. Była przecież jeszcze i teraz młodą, dwudziestoletnią kobietą, która pod względem uczuciowym i umysłowym nie przestała się rozwijać, toteż nic nie mogło wywrzeć na niej takiego wrażenia, jakiego czas nie zdołałby zatrzeć. Dlatego humor jej, wdzięczność i nadzieje wzrastały z każdą chwilą. Próbowała zaśpiewać kilka ballad, lecz wszystkie wydały się jej nieodpowiednie, wreszcie przyszedł jej na myśl psałterz, tak często przez nią przeglądany w niedzielne ranki, zanim zakosztowała owocu z drzewa wiadomości złego i dobrego, i zaczęła śpiewać: O, słońce... o, miesiącu... i wy, gwiazdy... o, zieleni, która otulasz ziemię.... o, ptaki powietrzne... zwierzęta i trzody... o, dzieci człowiecze..