ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Maleńka Niki, „córka pułku", została śliczną, rzewną legendą, o której miło jest wspominać. Gdy tak siedziała przy stole doktora, prosta, bezceremonialna, ze swą piękną, zuchwałą twarzą, w której gorzały kocie oczy, robiła 183 wrażenie jakiejś barbarzyńskiej królowej, która z jednako zimną krwią pokraje szynkę na talerzu i człowieka, mającego czelność przeciwstawić się jej rozkazom; choć dzisiaj uległa perswazjom Połońskiej i włożyła sukienkę. Staruszce chodziło o to, by zaznaczyć, że ta ważna osoba jest pod dobrą opieką. Przed obiadem goście zwiedzili klub, nie szczędząc słów uznania dla organizatora, potem major odbył krótką konferencję z doktorem w cztery oczy i po obiedzie goście wyjechali. Na pożegnanie major wziął w obie dłonie głowę Niki i rzekł poważnie: - No, mała, ucz się, pracuj, rośnij zdrowo na morową kobietkę. Gdyby ci kiedykolwiek było źle, zwróć się do nas. Jesteśmy przecież „ojcami". Pocałował ją w czoło, ale tylko Połoński zauważył dziwny, boleśnie ironiczny uśmieszek, który rozchylił jej usta. Pozostali oficerowie ściskali ją za ręce. Wreszcie auto zniknęło na zakręcie. Doktor spojrzał na Niki. - Smutno ci? - spytał. Ruszyła ramionami i roześmiała się. Potem, gwizdnąwszy na psa, jak szalona skoczyła na drogę i pędem biegła przed siebie. Doktor zrozumiał, że w tej tajemniczej duszy coś kipi, coś wre, ale postanowił nie narzucać się dziewczynie, którą oddano mu pod opiekę. Chwilę jeszcze gonił wzrokiem znikającą sylwetkę, a potem, zapaliwszy fajkę, wolno skierował się do mieszkania, aby pogadać z Kiciunią. Niki tymczasem biegła przed siebie z trudem już chwytając oddech, ale właśnie uczucie zmęczenia podniecało jej upór. „Jeszcze dalej, muszę, muszę, muszę! 184 - myślała, zwierając coraz silniej zęby. - Nie poddam się!" Ale jakiś korzeń czy krzak, czy gałązka wsunęła się podstępnie pod omdlewające stopy dziewczyny i Niki runęła w śnieg jak długa. Zaklęła i usiadła, pocierając rozbity nos. Ale ten bieg bezsprzecznie ulżył jej, nie czuła już chęci mordowania wszystkich, jak w chwili, kiedy tata-Józek i inni wsiadali do auta. Nienawidziła ich za to, że zostawiali ją znów tak na łaskę i niełaskę losu, u obcych ludzi; za to, że mieli już swoje domy, swoje żony i dzieci, a ona, ta ubóstwiana kiedyś „córka pułku", była już tylko wspomnieniem. Rację miał Truś szydząc z miłości, tęsknoty, przywiązania, rację miał Truś ucząc ją, by nigdy przed nikim nie uchylała rąbka swej duszy. Najmniej doskonały stwór to człowiek ze swymi tęsknotami i pragnieniami. „To wszystko śmiech i głupstwo, pamiętaj, Niki!" Tak mówił, a dziewczyna słuchała z natężeniem tej kwintesencji tysiącznych opowiadań, które mroziły jej krew w żyłach. Och! A Truś umiał opowiadać! Ho! Ho! I pokazywać umiał młodym oczom różne rzeczy. - Niki, widzisz tego grubasa w futrze? Patrz, jak mu czapkują, jaki ważny, a wiesz czemu, czemu ważny? Bo ma forsę; w spadku dostał, a przedtem był batiar i łajdus ostatniego rzędu, a teraz wypłynął i głos ma gdzie chce, i ci, co przedtem patrzeć na niego nie chcieli, teraz mu basują, widzisz, Niki? Forsa światem rządzi! Tobie nic nie wolno, boś biedna. Ty musisz zginąć. Niki przytakiwała, ale w jej duszy tliło się już zarzewie buntu. Dziś doznała upokorzenia. Ludzie, dla których w głębi serca kryła i pielęgnowała uczucie, którego nawet Trusowe nauki nie zbrukały, opuścili ją ot 185 tak, jak przelotną znajomą, dlaczego? Czy dlatego, że nie umiała się łasić? Wracała późnym wieczorem z dumnie podniesioną głową. ROZDZIAŁ VI Zima na wsi jest piękna, zwłaszcza jak śniegu nawali tyle, że wkoło nic, tylko biel nieskalana, tylko ogromna, biała pustynia czy mleczne morze na chwilę w bezruchu skamieniałe. Gościńce znaczą się jedynie rzędem na baczność, pod drut telegraficzny wyprężonych słupów. Cisza w krąg taka, że zda się słychać szept płatków śniegu, otulających puszystym futerkiem skostniałe drzewa. Cisza i słodycz dziwna, miękka, przytulna. Ale jeszcze chyba piękniejsza jest wiosna, mimo roztopów, mimo trudnego do przebrnięcia błocka... Jakże jest wspaniała wiosna w swoim krew burzącyfn, tajemnym zapachu, w tych mgłach gęstych, przedwieczornych, dźwięczących jakimś niesamowitym szeptem rozkoszy, jakże uroczna jest w zieleniejącej fali zbóż i traw, w seledynowych koronkach młodziutkich liści! Połoński zawsze tęsknił do wiosny spędzonej z dala od wielkomiejskiego gwaru i w tym roku czekał na nią z takim samym upragnieniem, choć pracował jak wół i nie miał nadziei na żadne dolce far niente w młodym 187 słońcu. Swój klub trzymał żelazną garścią. Młodzież była mu tak oddana, jak tylko mógł marzyć, trzeba więc było nie ustawać w pracy, a podciągać, podciągać, podciągać wciąż w górę i młodszych, i starszych, podniecać ambicje, zachęcać, by snuli nowe projekty, nowe marzenia. Ale że Połoński był szczęściarz, więc mu się wiodło