ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

W tym momencie Conan wyszedł na korytarz. Zanim strażnik zdążył skończyć obchód i zawrócić ku wyjściu, młodzieniec przekradł się za jego plecami na drugą stronę korytarza. Cymmerianin powoli, bezszelestnie ruszył obok pogrążonej w stygijskich ciemnościach spiżarni. Wykorzystywał umiejętności nabyte podczas nocnych polowań na pantery i gronostaje w puszczach Cymmerii. Tym razem marzył jednak o znacznie cenniejszej zdobyczy. Olbrzymich skarbach, gromadzonych, jak wiadomo, przez wszystkich możnowładców w tajemnych zakamarkach ich rezydencji. Conan wiedział o tym z legend, w które całkowicie wierzył. Nadzieja na zdobycie chociaż części bajecznego majątku sprawiła, że potulnie znosił niedogodności służby w pałacu. Młody barbarzyńca chciał poza tym znaleźć drogę, pozwalającą w razie potrzeby na szybką i bezpieczną ucieczkę. Nie znalazł jeszcze nawet śladu takiej trasy, chociaż poprzedniej nocy wdrapał się na dach najwyższej wieży pałacu. Podczas pierwszej nocnej wyprawy miał okazję stwierdzić, jak czujnie po zapadnięciu ciemności strzeżona jest twierdza barona. Mimo to nie rezygnował z szukania drogi ucieczki. Conan odnalazł po omacku widziane wcześniej schody i ruszył w górę do nie zbadanej jeszcze części pałacu. Już po pokonaniu paru stopni usłyszał skrzypienie drzwi. U szczytu schodów pojawiła się rozszerzająca się szybko smuga światła. Cymmerianin zniknął jak duch za belą surowego płótna. Źródłem światła okazały się trzy świece ze szkarłatnego wosku, zatknięte w srebrnym kandelabrze. Conan był zmuszony schylić się, by uniknąć zauważenia, lecz odgłos stóp na schodach świadczył, że osoba niosąca świecznik jest sama. Gdy minęła Cymmerianina, ten zaryzykował wystawienie głowy zza beli płótna. W blasku świec dojrzał profil pysznego, lecz naznaczonego przez wojnę oblicza Baldomera. Schodząc, baron zamknął za sobą drzwi na górę. Conan ruszył za nim ukradkiem, przyczajając się w cieniach rzucanych przez świece. Cymmerianin poczuł ogromną ciekawość, na myśl, co oznacza obecność arystokraty w tej części rezydencji o tak niezwykłej godzinie. Możnowładca miał na sobie długą, białą koszulę nocną, a na jego piersi kołysał się ciężki, lśniący amulet w kształcie gwiazdy o sześciu ostrych jak sztylety promieniach. Nocny wędrowiec szedł pewnie, najwyraźniej dokładnie znając cel swej drogi. Conan ze zdziwieniem zauważył, że baron wchodzi do jednego z pałacowych magazynów. W blasku świec nie było widać drugiego wyjścia z tego pomieszczenia o łukowatym sklepieniu. Czyżby Baldomer zamierzał sprawdzić stan skarbca, ukrytego może pod ciężkimi, kamiennymi płytami posadzki? Baron doszedł wprost do tylnej ściany zagraconej komnaty. Postawił kandelabr na skrzyni i stanął przy pokrytym kurzem drewnianym warsztacie tkackim. Z krosna zwisał nie ukończony gobelin, przypominający sieć gigantycznego pająka. Szlachcic zaparł się stopami o posadzkę i odepchnął krosno w bok. Za nim ukazał się niski, łukowato sklepiony otwór w ścianie, zagrodzony dodatkowo żelazną kratą. Baldomer pociągnął za metalową sztabę. Conan nie dostrzegł, by baron posługiwał się kluczem. Krata otworzyła się z przeszywającym skrzypieniem zardzewiałych zawiasów, odbijającym się donośnym echem w pustym pomieszczeniu. Stary arystokrata znów ujął w dłoń świecznik, pochylił się i przeszedł przez niskie wejście. Blask świec natychmiast zaczął przygasać. Dopiero gdy zapanowały niemal zupełne ciemności, Cymmerianin odważył się ruszyć naprzód. Niemal spadł ze znajdujących się za kratą stromych, nierównych stopni, lecz w porę zdołał zaprzeć się dłońmi o mury wąskiego przejścia. Szybko zszedł na dół, wypatrując znikającego w oddali blasku świec. Schody prowadziły do krypty z otwartymi niszami grzebalnymi po obydwóch stronach. Odblask płomyków oddalających się świec padał na mokre, oślizgłe kamienie. Spoiny między głazami pokryte były naroślami saletry. Conan obawiał się, że baron może się w każdej chwili obejrzeć i dostrzec intruza posuwającego się prostym, wąskim korytarzem. Na szczęście przed niektórymi niszami stały w nierównych odstępach kamienne popiersia na niskich kolumnach, wystarczająco duże, by się za nimi ukryć. Cymmerianin uznał, że są to groby dawnych władców Dinander. Podstawy popiersi pokryte były wyrytymi runami i heraldycznymi symbolami. Przy każdym złożono rdzewiejący miecz. Bliskość tych reliktów przeszłości sprawiła, że Conan poczuł niepokój. Starał się ich nie dotykać, wiedziony prymitywnym lękiem przed grobowcami i tym, co mogło się w nich zachować. Chociaż niektóre z rękojeści mogły być wykute ze złota lub srebra, Cymmerianin liczył na inny skarb, niż znaleziony na cmentarzysku. Mimo odrazy, za każdym razem, gdy wyprzedzający go mężczyzna unosił świecznik, Conan z konieczności przyciskał się do lodowatych popiersi. Skradanie się prostym jak strzała korytarzem trwało tak długo, iż Conan zaczął wątpić czy znajduje się jeszcze pod pałacem, a nawet na terenie posiadłości barona. Tunel zdawał się ciągnąć daleko poza fundamenty budowli. Wreszcie Baldomer dotarł do celu. Ogniki świec znieruchomiały. Baron postawił kandelabr na olbrzymim sarkofagu, ustawionym w poprzek korytarza pod przegradzającym go murem. Po chwili stary arystokrata przyklęknął tyłem do Conana i spośród przedmiotów leżących na wieku grobowca podniósł coś, co z dala wyglądało na niemal doszczętnie przeżarty przez rdzę wielki, prosty miecz. Baldomer z wyraźną czcią oparł go o ścianę za marmurową skrzynią. Miecz miał podwójny jelec w kształcie krzyża, dzięki czemu cała rękojeść wyglądała jak gwiazda przypominając amulet na szyi barona. Najprawdopodobniej rękojeść wiekowej broni stanowiła wzór dla talizmanu arystokraty. Baron umieścił kandelabr przed mieczem tak, iż jelec broni był widoczny nad łukowatymi ramionami srebrnego świecznika. Migoczące płomyki oświetlały kunsztownie wykonaną, lecz strawioną przez czas rękojeść, inkrustowaną wciąż jaskrawymi klejnotami. Gdy płomienie świec padły na zrudziałą głownię miecza, w korytarzu zrobiło się jaśniej. Conan ujrzał, że broń zalśniła własnym światłem. Pełgające po starym metalu odblaski sprawiały niesamowite, hipnotyzujące wrażenie. Przez chwilę Cymmerianin nie wiedział, czy broń wykuto wczoraj, czy przed wiekami, czy przeżarła ją rdza, czy była wypolerowana jak lustro. Kilkakrotnie zamrugał, by pozbyć się niezwykłego wrażenia. Baldomer obciągnął koszulę na gołe kolana i przyklęknął na wprost grobowca jak przed ołtarzem. Conan podkradł się bliżej, by mieć lepszy widok. Przyczaił się za przedostatnim postumentem, parę kroków od granicy blasku. — Święty mieczu Einara! — przemówił Baldomer modlitewnym tonem, wywołującym pogłos w ciasnej przestrzeni