ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Więc dałem plantatorowi spokój. - Jak się miewają dzieci nasze? - z niepokojem zapytał Ridderbock. -Błagam pana!... - Monika dba o nie jak rodzona matka. Proszę być spokojnym... Była wciąż wczesna godzina poranna. W drodze powrotnej do naszej głównej kryjówki, gdzie stał szkuner, potajemnie schowaliśmy się z naszymi łodziami w przygodnej zatoce w pobliżu byłej plantacji Blenheim. Tu w cieniu drzew ułożyliśmy Arnaka, który odzyskał przytomność, a niestrudzony Arasybo rozesłał połowę naszych drużyn do puszczy, by zbierały dla niego pewne określone zioła, potrzebne dla Arnaka. Nigdyśmy chyba tak żarliwie nie przetrząsali gujańskiej puszczy jak wtedy, szukając życiodajnego eliksiru. Siostra żony Wagury, owa dzielna dziewczyna, zawiadamiająca nas o zbliżaniu się Karibów, nie odpłynęła na południe wraz z innymi Makuszami, lecz pozostała z nami. Była to młoda, pojętna Indianka, której dobrze patrzyło z oczu. - Dlaczego z nami płyniesz? spytałem jej. - My wkrótce wrócimy na północ, nad Orinoko... - Ja z wami chcę pozostać! Arnak jest samotny i potrzebuje wyjątkowej opieki. Taką opieką go otoczę, wtedy wyzdrowieje... Spojrzałem jej badawczo w oczy. - Czy on ci bliski? - spytałem. - O, tak, panie! Bliski! - odpowiedziała z wielką tkliwością w oczach. - Biały Jaguarze, on mi jest bardzo bliski! Ja go wyleczę. Jak ci na imię? - Hajami! Dobrze, Hajami! Bądź mu bliska i przywróć mu zdrowie! Pomagaj Arasybowi!... Gdy noc zapadła, wypłynęliśmy z doraźnej kryjówki i po godzinie wiosłowania dotarliśmy do miejsca, gdzie stał wśród nabrzeżnej gęstwiny nasz szkuner. Wszystko zastaliśmy w porządku. Jeszcze tej samej nocy, przed północą, wysłałem na jabocie dwóch najbystrzej szych zwiadowców, by zbadali, czy nasza pierwsza kryjówka w pobliżu stolicy, gdzie utajona zatoczka wśród leśnej gęstwiny dawała tak dobre schronienie - była nadal bezpiecznym dla nas miejscem. 23. Znowu w jaskini lwa Wcześnie następnej nocy, w dwie godziny po zapadnięciu ciemności, dwaj zwiadowcy wrócili z korzystną wiadomością, że w zatoce w pobliżu stolicy nic się nie zmieniło, nikt obcy tam nie zaglądał. Więc będąc zawczasu już przygotowani do wypłynięcia, natychmiast odcumowaliśmy szkuner i wyciągnęli go na pełną rzekę. Był odpływ morza, szedł w dół rzeki silny prąd, bystro sunęliśmy wśród ciemnej nocy razem z naszymi itaubami i dwoma jabotami. Grubo przed świtem dopłynęliśmy do celu. Na rzece leżała mgła. Szczęśliwie wtargnęliśmy ze szkunerem do środka zatoczki, otoczonej tu dziką gęstwiną ze wszystkich stron. Kilka godzin przedtem, w połowie nocy, w czasie spływania na Essequibie, zaszło przykre zdarzenie. Plantator Reinat, człek zapalczywy, a butny, słysząc niezwykły ruch na szkunerze i czując lekkie kołysanie, zaczął w kabinie ryczeć wniebogłosy, by zdradzić obcym ludziom naszą obecność na rzece. Kazałem go wyprowadzić na pokład i pokazałem mu, że jego podstępny wysiłek na nic się nie zda w głuchej nocy. Oświadczyłem mu, że za karę będzie miał zatkane usta przez dwadzieścia cztery godziny; następnym razem nastąpi większa kara. Uległ przemocy i uspokoił się. - Jestem w tym kraju jak gdyby na stopie wojennej! - wyjaśniłem. Niebawem to się zmieni... Przez następny dzień odpoczywaliśmy na statku lub w pobliskiej kniei i zabiegali dookoła Arnaka, który mając organizm młody i silny, czuł się nieco lepiej, a gorączka mu zelżała. Byliśmy dobrej myśli. t Późnym popołudniem zaczęliśmy przygotowywać się do wycieczki do biura dyrektora generalnego w Nieuw Kijkoveral. Postanowiliśmy opuścić szkuner w nocy mniej więcej trzy godziny przed świtem, ażeby do stolicy dojść razem ze wschodem słońca, i to dojść od tyłu, od strony puszczy. W tej wycieczce udział wziąć miały trzy drużyny, moja, Wagury oraz Jokiego, ta ostatnia postępując tuż za nami w odwodzie i ukrywając się w czasie naszej akcji na skraju puszczy. Gmach dyrektora generalnego stał zaledwie kilkadziesiąt kroków od gęstwiny. Przedwieczorne przygotowania nasze polegały nie tylko na przygotowaniu większej niż zwykle ilości broni, lecz przede wszystkim na tym, że w każdej z trzech drużyn co trzeci wojownik miał się przebrać za Kariba, ażeby w razie zbrojnego starcia tym fortelem zmylić uwagę przeciwnika. Tego wieczoru wcześnie spoczęliśmy, a gdy nadszedł czas, warty nas zbudziły. Kto miał uchodzić za Kariba, szybko się ozdobił, głównie puchem sępa królewskiego przylepionym do czoła oraz białymi pasami bawełnianymi, którymi obwiązywano nogi poniżej kolan i powyżej kostek. Ażebyśmy zaś mogli odróżnić naszych „Karibów" od ewentualnych prawdziwych, nasi odznaczali się brakiem białego pasma nad kostką prawej nogi. Znaną nam z poprzedniego tu pobytu ścieżyną kroczyliśmy gęsiego przez puszczę, następnie weszliśmy na szerszą ścieżkę, wiodącą z dalekiego południa do stolicy w równoległym kierunku do rzeki Essequibo. Stamtąd mieliśmy do stolicy blisko cztery mile, któreśmy, nie spiesząc się, przebyli w niespełna dwóch godzinach. Świtało, gdy dotarliśmy do brzegu puszczy naprzeciwko domu dyrektora generalnego. Około dwieście pięćdziesiąt kroków na zachód od domu dyrektora generalnego, a więc po naszej lewej ręce, stały wojskowe koszary miejskiego garnizonu, gdzie krzątało się i kręciło dwudziestu kilku żołnierzy. Na nich musieliśmy mieć baczne oko. - Więc jeszcze raz przypomnę? - odezwałem się półgłosem do Wagury i Jokiego, ubierając się w mundur angielskiego kapitana