Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
- Bardzo boli? - zapytałam, wręczając jej bombonierkę. - Gdy poruszam nogą, czuję pulsowanie, a kostka przypomina kolorem śliwkę węgierkę. - Ma pani strasznie nieszczęśliwą minę. Nie pasuje do pani - usiłowałam żartować, siadając naprzeciw niej. - Mam swoje powody... - westchnęła, obserwując mnie bacznie. - Czy coś z Leoncjuszem? - spoważniałam. Zaprzeczyła energicznie głową, poprosiła, abym wypuściła na dwór Tinę. Skakała niecierpliwie wokół moich nóg, nie pozwalając włączyć do kontaktu dzbanka z wodą na herbatę. - Rozpieszcza mnie pani, a jednocześnie martwi... - pokręciła głową, zaglądając z miną łakomczucha do bombonierki w kształcie serca. - A co się stało? - zapytałam, ustawiając na stoliku ciężkie fajansowe filiżanki. - Pamięta pani moją wróżbę tarota? Mówiłam, że miłość depcze pani po piętach... - Oczywiście, że pamiętam! - No, i sprawdza się. Depcze, ale niewłaściwymi butami. Pani oczy świecą, buzia promienieje, a to przecież nie ten mężczyzna, który powinien być przy pani. Przyjechało wprawdzie trzech, jednak tylko ten wysoki jak chmielowa tyka skłania się ku pani, a pani ku niemu... - patrzyła na mnie z troską. - Obawiam się, że poślubi pani przyzwoitego wprawdzie człowieka, ale nie tego, który jest pani sądzony i pasuje jak jedna połówka jabłka do drugiej. Raz się człowiek rozminie z własnym szczęściem, a potem całe życie tęskni i szuka podświadomie swojej przegapionej cząsteczki. Ale już nie znajdzie. Taka rzecz zdarza się tylko raz w życiu i to nie każdemu. Trzeba być wybrańcem Boga, gwiazd i Losu - mówiła miękkim głosem, pojadając ze smakiem czekoladki. - Ależ, pani Aldono, nie wybieram się za mąż. Nie jestem nawet zakochana. Odwiedzili mnie po prostu przyjaciele. Ten wysoki jak tyka odleciał już do Kanady! Bóg jeden wie, kiedy znów będzie w Polsce... - Oby to nigdy nie nastąpiło... - westchnęła pobożnie, prosząc, abym na odmianę wpuściła sukę, bo skamle pod drzwiami. - Czy mogę jeszcze w czymś pomóc? - zapytałam, gdy Tina warowała już u jej nóg, a ja rozlewałam do filiżanek herbatę. - Może pani... - wyszeptała po długiej chwili milczenia, opuszczając nisko głowę. - Proszę o wybaczenie tego, co uczyniłam... - Nie rozumiem... - popatrzyłam na nią niepewnie, sądząc że się przesłyszałam. - Widzi pani, to że zwichnęłam nogę, jest karą za moją niechęć do pani gości, a szczególnie do tego tykowatego. Niech mi pani wierzy, że każda zła myśl wraca do człowieka w dwójnasób... Jeśli mi pani przebaczy, zło odwróci się ode mnie, utraci swoją moc i jest nadzieja, że nie zwichnę drugiej kończyny... wpatrywała się w obandażowaną nogę, spoczywającą wysoko na poduszce. - Nie mam nic do wybaczania... - zapewniłam żarliwie, uśmiechając się do niej. Przypominała skarcone dziecko czekające na karę. - Niech mi pani lepiej opowie, jak to się stało... - Opowiem, ale najpierw muszę usłyszeć, że mi pani wybaczyła. Inaczej nie zaznam spokoju. Gdybym w tym momencie umarła, moja dusza mogłaby się wcielić w świnię, bo postąpiłam jak świnia... - Jest pani katoliczką i kobietą wierzącą. Nasza religia nie uznaje reinkarnacji... - usiłowałam powstrzymać śmiech. Ujrzałam panią Aldonę w postaci różowej, chrząkającej świnki z zakręconym ogonkiem. Przypomniał mi się także wyłażący spod mego łóżka królik. Jeśli rzeczywiście istnieje reinkarnacja - przebiegło mi przez myśl - to które z moich pociotków wcieliło się w to zwierzątko i za jakie grzechy? W towarzystwie pani Aldony zaczęły mnie coraz częściej nawiedzać dziwaczne myśli, skojarzenia i wątpliwości. - Zamiast zamartwiać się takimi sprawami, niech mi pani wreszcie dokończy tę historię z ciotką Eleonorą. Nie daje mi spokoju myśl, co się takiego przydarzyło, że porzuciła męża. To nie zdarzało się w naszej rodzinie i decyzja nie przyszła jej łatwo... - zastanawiałam się głośno, spozierając na panią Aldonę. Siedziała z miną winowajczyni. - Nie przyszła... - przytaknęła po chwili - z tego, co udało się wychwycić z jej skąpych wypowiedzi, musiała go bardzo kochać. Odejście od niego i to przed nocą poślubną, z pewnością było niewyobrażalnie trudne, ale pani Eleonora była niezwykłą kobietą... - podniosła na mnie oczy. Błysnęły w nich łzy. - Zrezygnowała z własnego szczęścia... - zamyśliła się, upiła łyk herbaty, - był to wybór szlachetnego człowieka. Dziś może się to niektórym wydać śmieszne i staroświeckie. W dzisiejszym zmaterializowanym świecie nie ma miejsca na uczucia wyższe, na poświęcenie, poczucie sprawiedliwości, na zrozumienie drugiego człowieka. Zmieniły się poglądy, zmieniły wartości... - Ale co się takiego wydarzyło? - niecierpliwiłam się. - Zabił kogoś? - Znacznie gorzej... - odpowiedziała bez zastanowienia, podsycając moją ciekawość. Nie potrafiłam wymyślić nic gorszego od zabójstwa. - Może ułożyłoby się wszystko inaczej, gdyby przed pójściem do ołtarza przyznał się do wszystkiego... - westchnęła z żalem. - Kobieta, proszę pani, dużo potrafi mężczyźnie wybaczyć, ale nie taką rzecz. - Jaką? Niech pani wreszcie powie! - denerwowałam się - może był nienormalny? - Normalny to on był. Tyle tylko, że nasiennik, jak się okazało. - Nasiennik? Co to znaczy? - Zaraz to pani wyjaśnię... - zawiesiła głos i przez dłuższą chwilę wpatrywała się uporczywie i z zastanowieniem w moją twarz. - Urodziwą i jędrną ma pani cerę... - stwierdziła nieoczekiwanie i bez sensu, mrużąc przed słońcem błękitne, ufnie patrzące oczy - tak piękną, jak pani Eleonora, chociaż już wtedy przekroczyła dziewięćdziesiątkę..