Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
- Ten człowiek należy do mnie! - Ty także nosić zemstę do niego? - Tak, i to nie byle jaką. - Krew? - Krew i życie! - Odkąd? - Od wielu, wielu lat. Kornel zaćwiczył na śmierć moją żonę i dwóch synów. - Ty się nie mylić? - spytał Indianin, któremu ciężko przy- chodziło wyrzec się zemsty, do czego jednak zmuszało go prawo preriowe. - Nie! Takiej twarzy się nie zapomina... - Ty go więc zabić? - Tak, bez żadnej litości. - Więc ja ustąpić, ale nie całkiem. On mnie musieć dać krew, a tobie życie. Tonkawa nie móc darować kary; on mu wziąć uszy! Ty przystawać? - Hm! A gdybym się nie zgodził? - To Tonkawa natychmiast zabić kornela. - Dobrze, zabierz więc jego uszy! Może to nie po chrześcijańsku, że się zgadzam, ale kto wycierpiał tyle mąk, ile on mi zgotował, ten trzyma się praw prerii i nie oszczędza takich łotrów! - Tak, uszy być moje i ja je wziąć! Ukląkł obok kornela, aby wykonać swój zamiar. Kiedy ten ujrzał, że to nie żarty, wykrzyknął: - Co wam wpadło do głowy, panowie! Czy to po chrześcijańsku? Co wam uczyniłem, że pozwalacie temu czerwonemu diabłu kaleczyć mnie? - O tym, co mi uczyniłeś, pomówimy potem - odpowiedział Blenter zimno i poważnie. - A co mamy do ciebie, to się pokaże - dodał Old Firehand. - Jeszcześmy nie przeszukali twoich kieszeni. Zobaczymy, co się w nich znajduje. Dał znak Drollowi, a ten wypróżnił kieszenie jeńca. Między innymi znaleziono portfel, który, jak się okazało, zawierał całą skradzioną inżynierowi sumę. 73 - Ach! Jeszcze nie podzieliłeś tego? - śmiał się Old Firehand. - To dowód, że twoi ludzie mieli więcej zaufania do ciebie niż my. Jesteś złodziejem, a może czymś gorszym jeszcze. Nie zasługujesz na żadne względy. Wielki Niedźwiedź może czynić, co mu się podoba! Kornel wrzeszczał straszliwie, ale wódz, nie zwracając uwagi na krzyk, ujął go za czuprynę i dwoma pewnymi ruchami odciął mu muszle uszne i rzucił do rzeki. Po czym rzekł: - Tonkawa się pomścić i móc jechać dalej. - Teraz? - zapytał Old Firehand. - Nie zechcesz przynajmniej przez tę noc pozostać z nami? - Tonkawa być obojętne, czy dzień, czy noc. Jego oczy być dobre, a czas mieć krótki. On stracić wiele dni, aby ścigać kornela, i teraz musi jechać dniem i nocą, aby dostać się do swego wigwamu. On być przyjaciel białych mężów i wielki przyjaciel i brat Old Firehanda. Wielki Duch dawać zawsze dużo prochu i wiele mięsa bladym twarzom, które być przychylne dla Tonkawa. Howgh! Zarzuciwszy karabin na ramię, odszedł, a syn, zabrawszy strzelbę, poszedł jego śladem. - Gdzie mają konie? - zapytał Old Firehand. - W górze przy naszym baraku - odpowiedział Missouryjczyk. - Poszli pewnie, aby je zabrać, ale czy po nocy znajdą drogę, za to bym... - Nie bójcie się! - przerwał myśliwy. - Znają drogę, inaczej by pozostali. Pozwólmy im więc jechać, a zajmijmy się własnymi sprawa- mi. Co zrobimy z zabitymi i jeńcami, panowie? - Pierwszych wrzućmy do wody; nad drugimi urządźmy według starego zwyczaju sąd. Przedtem jednak trzeba się upewnić, czy ze strony zbiegów nie grozi żadne niebezpieczeństwo. - O, tych jest tak mało, że nie potrzebujemy się obawiać, będą uciekać, póki sił starczy. Możemy zresztą postawić straże. Od strony rzeki nie trzeba było się niczego obawiać, zaś od strony lasu postawiono kilka straży, po czym Old Firehand kazał przy- prowadzić pozostawione konie. Teraz mógł się odbyć "sąd preriowy". Najpierw sądzono towarzyszy kornela. Nie można było dowieść, aby który z nich wyrządził komuś z obecnych krzywdę, za to, co zamierzali zrobić, policzono im jako karę odniesione przy napadzie rany i utratę koni, przez noc miano ich strzec surowo, a rano puścić wolno. Teraz przyszła kolej na głównego sprawcę, na kornela, wijącego się z bólu po utracie uszu. Przeniesiono go do ogniska. Zaledwie na twarz jego padł blask ognia, młody Fred wydał głośny okrzyk i zwróciwszy się do Drolla, zawołał: 74 '" - To on! To on! Mamy go wreszcie! Droll przyskoczył do niego, pytając: - Nie mylisz się? To niemożliwe! - Tak, to on, morderca! - upierał się chłopiec