ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Drugą rękę przyciskała do rozdartego brzucha. - Zostaw mnie, proszę. Inni bardziej potrzebują pomocy. Czarodziej spojrzał ze zdumieniem na poszarzałą twarz. Na czole kobiety widniał błękitny kamień, zawieszony na okalającym głowę delikatnym złotym łańcuszku. Błękit kamienia tak odpowiadał barwie oczu rannej, iż zdawało się, że ta ma troje oczu. Zedd wiedział, co to za kamień, zastanawiał się tylko, czy istotnie jest prawdziwy, czy to aby nie czcza błyskotka. Od bardzo, bardzo dawna nie widział kogoś, kto nosiłby kamień jako symbol swych talentów. Ktoś tak młody jak ona nie mógł wiedzieć, co oznacza ów klejnot. - - Czarodziej Zeddicus Zu’l Zorander - przedstawił się. - A kimże ty jesteś, dziecko, żeby mi rozkazywać? - - Wybacz mi, czarodzieju... - Dziewczyna jeszcze bardziej pobladła. Zedd położył palce na czole rannej i uspokoiła się. Ból był tak wielki, że mimo woli cofnął rękę. Z wysiłkiem powstrzymywał łzy. Teraz już nie miał wątpliwości: dziewczyna nosiła kamień jako symbol swego daru. Kamień koloru jej oczu, noszony na czole jako trzecie oko, symbolizował „wewnętrzny wzrok” dziewczyny. Czyjaś dłoń szarpała szatę Zedda. - Mną się najpierw zajmij, czarodzieju! - nakazał cierpki głos zza jego pleców. Odwrócił się i zobaczył twarz odpowiadającą głosowi, a może i paskudniejszą. - Jestem lady Ordith Condatith de Dackidvich, z rodu Burgałass. Ta dziewucha jest tylko moją służką. Gdyby była tak szybka, jak powinna, to bym tak nie cierpiała! Mogłam zginąć przez jej powolność! Najpierw zajmij się mną! Lada chwila mogę umrzeć!!! Czarodziej doskonale widział, że owe „śmiertelne” rany to tylko banalne draśnięcia. - Wybacz mi, o pani - rzekł dwornie i położył dłoń na jej czole. Tak jak myślał: mocno potłuczone żebra, słabiej nogi oraz ranka na ramieniu wymagająca ledwo kilka szwów. - I cóż? - Zacisnęła dłoń na srebrzystych koronkach u szyi. - Czarodzieje! - burknęła. - Żaden z nich pożytek! A ci gwardziści! Chyba posnęli na posterunkach! Już lord Rahl się o tym dowie! I cóż? Jak moje rany? - - Nie wiem, czy zdołam ci pomóc, o pani. - - Co takiego!? - Złapała szatę Zedda tuż przy szyi i potężnie szarpnęła. - Lepiej się postaraj! Postaraj się albo lord Rahl każe ci ściąć głowę i zatknąć ją na włóczni! I jakiż pożytek z twojej nędznej ma- gii!? - Zrobię, co w mojej mocy, o pani. Zdecydowanym szarpnięciem rozdarł maleńkie pęknięcie w rękawie ciemnej atłasowej sukni i położył dłoń na ramieniu kobiety noszącej błękitny kamień. Jęknęła, kiedy powstrzymał częściowo ból i dodał jej sił. Zaczęła spokojniej oddychać. Zedd jeszcze przez chwilę nie cofał ręki, posługując się kojącą magią. - - Moja szata! - wrzasnęła lady Ordith. - Zniszczyłeś ją! - - Wybacz mi ten czyn, o pani. Nie mogłem przecież pozwolić, żeby twa rana się zaogniła. Chyba lepiej stracić szatę niż ramię. Nieprawdaż? - - Hramm, cóż, tak... - - Powinno wystarczyć dziesięć, piętnaście szwów - powiedział czarodziej do krzepkiej uzdrowicielki, pochylającej się nad obiema kobietami. - - Jestem pewna, że masz rację, czarodzieju Zoranderze - odparła spokojnie, spojrzawszy najpierw twardymi szaroniebieskimi oczami na niewielką rankę. Jedynie błysk w oku świadczył, że właściwie pojęła intencje Zedda. - - Co takiego!? Chcesz, żeby ta baba wykonała za ciebie twoją robotę!? - - Jestem już za stary, o pani. Ręce mi się okropnie trzęsą, poza tym nigdy nie umiałem zbyt dobrze szyć. Lękam się, że przyniosę więcej szkody niż pożytku, ale skoro nalegasz... - - Nie - parsknęła lady Ordith. - Niech ta baba to zrobi. - - Wedle twego życzenia. - Zedd spojrzał na uzdrowicielkę, ta zachowała spokój, ale się zarumieniła. - Obawiam się, iż tylko jedno może złagodzić ból, jaki sprawiają dostojnej damie pozostałe rany. Czy znajdziesz w którejś ze swoich kieszeni korzeń akacji? - - Tak, ale... - stropiła się. - - To dobrze - przerwał jej. - Sądzę, że dwie kostki wystarczą. - - Dwie??? - zdumiała się uzdrowicielka. - - Nie waż się żałować mi leku! - wrzasnęła lady Ordith. - Jeśli masz go za mało, to najwyżej zabraknie dla kogoś mniej ważnego niż ja!!! Musisz mi dać pełną dawkę!!! - Ależ oczywiście. - Zedd zerknął na uzdrowicielkę. - Podaj dostojnej damie całą dawkę. Trzy kostki. Rozdrobnione. - Rozdrobnione? - spytała cicho, ze zdumienia otwierając szeroko oczy. Czarodziej mrugnął i kiwnął głową. Kąciki ust uzdrowicielki uniosły się w tłumionym uśmiechu. Korzeń akacji uśmierzał ból niewielkich ran, ale należało go połykać w całości. Wystarczała jedna mała kostka. Trzy - i to rozdrobnione - wprost przenicują lady Ordith. Szanowna damulka spędzi większość tygodnia w wygódce. - Jak się nazywasz, moja droga? - spytał Zedd. - KelleyHallick. - - Czy są tu jeszcze inni, Kelley - spytał z ciężkim westchnieniem czarodziej - którymi powinnaś się zająć? - - Nie, panie. Middea i Annalee kończą już opatrywanie rannych. - - Zabierz więc, proszę, lady Ordith tam, gdzie... gdzie mogłabyś się nią spokojnie zająć. Kelley zerknęła na kobietę, na której ramieniu Zedd nadal trzymał dłoń, na jej rozszarpany brzuch; spojrzała czarodziejowi w oczy. - Oczywiście, czarodzieju Zoranderze. Wyglądasz na bardzo utrudzonego