Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
Został na pokładzie, by szukać tych, którzy mogli być zgubieni w ciemnościach lub ranni. W trosce o załogę kapitan oddał życie. Rozmyślając o tym wszystkim minąłem bramę cmentarną. Szybko odnalazłem ostatni ślad pozostawiony przez kapitana na ziemi. Nad pustkowiem zimnych głazów - zamiast drzew - szumiało zza urwistego brzegu morze. Na jego dnie, kilkadziesiąt mil na południowy wschód, leżał okręt kapitana. Znaki na kamieniu mówiły o kapitanie. Przypominały skałę na piaskach Jerozolimy i odciśnięty na niej ślad rumaka, na którym Mahomet opuścił ziemię. Nad tamtą skałą wznosi się kopuła meczetu kalifa Omara, początkowo przeciwnika Mahometa, a później jego najwierniejszego wyznawcy. Różnobarwne promienie oświetlają skałę przez witraże wykonane rękami jeńców wojennych pochodzących z Wenecji, słynnych ze znajomości sztuki barwienia szkła. W arabeski witraży potrafili wpleść motyw krzyża, który niedostrzeżony przetrwał wieki. Witraże te po dziś dzień czarują świeżością barw, mówiąc o Mahomecie. Nad grobowcem kapitana wznosiła się zimna niebieska kopuła. - Przyjechałem się pożegnać, Panie Kapitanie! - powiedziałem głośno. Wydawało mi się dlaczegoś, że samo myślenie tutaj, w tym miejscu, nie pozwoli dostatecznie silnie skupić się dla zadośćuczynienia temu, co mnie tutaj przyprowadziło. Cmentarz był pusty, słychać było tylko szum morza. - Proszę wybaczyć, że dzisiaj dopiero przyjechałem do Pana. Jutro już będę na nowym okręcie. Używam słowa okręt, ponieważ wszystkie, jak Pan chciał, są teraz uzbrojone w działa. Przyjechałem powiedzieć, że nigdy o Panu nie zapomnę. Rozmowy na pokładzie Piłsudskiego stały się dla mnie rozwiązaniem wszystkich zagadnień dotyczących Pana. Uprzednio często ich nie rozumiałem. By pamiętać o tym wszystkim, postanowiłem nosić zawsze czarny krawat. Jest to zobowiązanie na pewno bardzo dziecinne, ale wiem, że mnie Pan rozumie. Dla mnie ma to w sobie coś z legendy o Nelsonie, która wszystkich marynarzy całego świata przybrała w czarne krawaty. Nie chciałbym, żeby to co mówię, wydawało się Panu przemówieniem nad trumną. Dla mnie pozostanie Pan wiecznie żyjącym. Teraz właśnie rozumiem w pełni legendę o tym, że dobrzy żeglarze nigdy nie umierają. Ich nieobecność tłumaczy się długim i trudnym rejsem dokoła Cabo das Tormentas lub Tierra de los Fuegos. Chciałbym jeszcze za wiele rzeczy Panu podziękować, miałem to zrobić w naszym rejsie do Nowej Zelandii. Przede wszystkim podziękować za drobiazgową wnikliwość w nasze wiadomości i zmuszanie do szybkiego przyswajania każdej nowości z dziedzin dotyczących bezpośrednio naszej pracy. Chciałbym móc powiedzieć wszystkim, że był Pan najbardziej precyzyjnym instrumentem, który działał niezawodnie podczas sztormu, mgły i śnieżycy, w drodze przez pola lodowe i w tropikalnej burzy. Jednak nie wydaje mi się to tak ważne jak fakt, że był Pan niezawodny w zwykłym, codziennym dniu na morzu, w każdym z tych siedmiu dni życia ludzi morza, od poniedziałku do poniedziałku. Wśród tych siódemek nigdy Pan nie zadrasnął godności osobistej ludzi, za których pracę był Pan odpowiedzialny. Wszystkie uwagi odnosiły się wyłącznie i zawsze do wykonywanej roboty i w miarę możliwości powiedziane były zawsze bez świadków. Ten precyzyjny przyrząd nosił u Pana skrystalizowaną nazwę: ZNACZY KAPITAN. Jako przyrząd nawigacyjny Znaczy Kapitan zmieniał się i doskonalił stale. Te przeobrażenia powinny być zachowane w jakiś sposób. Nie wyryje się tego na zimnym głazie. To trzeba napisać. W takich wypadkach, jeśli było coś właśnie do wykonania, to decyzja u Pana była szybka: Znaczy, to trzeba wykonać. Znaczy, pan to wykona. Słyszę, Panie Kapitanie. Ale przecież Pan wie, że pisać nie umiałem i nie umiem. Wszystkie moje wypracowania szkolne nosiły jedną i tę samą uwagę: styl telegraficzny. Gdybym teraz obiecał Panu, że będę starał się to napisać, byłoby to przyrzeczenie niemowy, że zacznie mówić. Jeśli nawet napiszę, nie wiem, czy ktoś zechce to czytać