ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

W tym momencie usłyszeli łomotanie do drzwi frontowych. Na werandzie stał sierżant Saulter i zaglądał do wnętrza księgarni. Annie i Max bez słowa padli na podłogę. XVI Nigdy dotąd Annie nie zdawała sobie sprawy, jak twarda może być podłoga z sosnowych desek, gdy trzeba ją przemierzyć na czworakach. Czy Saulter ich zauważył? Drzwi miały szybę z mlecznego szkła, więc zaglądanie do środka było nieco utrudnione. Wstrzymując oddech wymknęli się na palcach i pobiegli alejką do samochodu Maxa zaparkowanego za krzakiem hibiskusa. Gdy porsche skoczyło do przodu, Annie obejrzała się przez, ramię. Nikt ich nie ścigał. Oczywiście gdyby Saulter uparł się ich odnaleźć, zrobiłby to bez trudu. Ale każda sekunda dawała im szansę zdobycia nowych informacji. Poza tym musieli złapać prom o szóstej i oddać film do wywołania. Plantacja Sroki, przesłonięta gęstym listowiem rozłożystych dębów rosnących po obu stronach wąskiej, piaszczystej ścieżki i zwisającymi z gałęzi festonami hiszpańskiego mchu, była niewidoczna z głównej drogi. Jazda przez ten zielony, duszny, wilgotny i posępny teren przypominała jazdę przez terrarium. - Brakuje tylko kruka siedzącego na płocie - mruknął Max. Minęli stary, chylący się ku ruinie Fort Hendrix, wzniesiony w 1862 roku przez okupacyjne wojska Unii jako strażnica nad Abelard Creek. Gdy przejechali wąski, rozklekotany, drewniany mostek, Annie szepnęła stłumionym głosem. - To właśnie ten dom. Plantacja Sroki była pięknie odrestaurowana. Dom zbudowano przed wojną secesyjną, a więc w czasach, kiedy na wyspie uprawiano bawełnę. Balustrady szerokiej, podwójnej werandy i wysmukłe doryckie kolumienki połyskiwały świeżą bielą farby. Gdy silnik umilkł, ogarnęła ich żałobna cisza. Max uniósł w górę jedną brew. - Założę się, że musi się tu wesoło mieszkać. Mój Boże, przecież to miejsce wygląda dokładnie jak Wichrowe Wzgórza w wersji południowej połączone z letnim domem rodziny Adamsów. Srebrzyste festony hiszpańskiego mchu zwisały nieruchomo; bryza znad oceanu nie docierała tu przez zwartą ścianę dębów. Ciszę mąciły jedynie odgłosy ich kroków na piaszczystej ścieżce. Annie pamiętała plantację z letnich wycieczek rowerowych z wujem Ambrose. Wówczas była to prawie ruina, z niebezpiecznie zwisającym balkonem na piętrze i kępami zielska płożącego się po podjeździe. Wiedziała oczywiście, że Kelly kupiła i odrestaurowała stary dom. Ale dlaczego nie włączono go do trasy turystycznej wiodącej przez stare plantacje? Większość właścicieli posiadłości z tego okresu z dumą udostępniała zwiedzającym swoje rezydencje. Byli właśnie na podjeździe otoczonym rabatkami róż, gdy głośny, wznoszący się coraz wyżej okrzyk poszybował w ciężkim powietrzu. - Mój Boże, a co to takiego? Max popatrzył na piękna fasadę domu. - Tam! - zawołał, wskazując balkon na pierwszym piętrze, na którym szamotały się dwie kobiety, jedna rozpaczliwie usiłująca się uwolnić i druga, mniejsza, przytrzymująca ją desperacko. Max jednym skokiem znalazł się u szczytu schodów i naparł na ciężkie drzwi frontowe. Nie ustąpiły. Kilkoma susami pokonał werandę i zaczął się wspinać po ozdobnej, porośniętej bluszczem kracie. Annie próbowała pójść w jegu ślady. - Ta krata nie utrzyma nas obojga - zawołał Max, gdy krata zaskrzypiała ostrzegawczo. Annie zeskoczyła i zadarła głowę do góry, obserwując rozwój wypadków na balkonie. Wyższej z kobiet nudało się wyswobodzić i teraz niezdarnie usiłowała wdrapać się na poręcz. Drobniejsza od niej Kelly złapała ją kurczowo i próbowała powstrzymać. Obie chwiały się niebezpiecznie. Max dotarł do balkonu, przeskoczył balustradę i trzy sylwetki zlały się w jedno kłębowisko nóg i ramion. Ponownie rozległ się głośny przenikliwy okrzyk, po nim nastąpiła chwila ciszy, przerwana przejmującym szlochem. - Max - zawołała Annie i wspieła się na poręcz, by dosięgnąć kraty. Wychylił się z balkonu. - Zaczekaj na dole, zaraz tam bedziemy. Zanim frontowe drzwi staneły wreszcie otworem, Annie zdołała nieco ochłonąć. Kelly postąpiła krok do tyłu i wpuściła ją do środka. Jej ciemno-rude włosy były rozwichrzone, twarz blada. Max miał brzydkie zadrapanie na prawym ramieniu i rozdartą kieszonkę na piersi. - Wejdźcie do salonu. - Kelly mówiła łagodnym i opanowanym tonem, zupełnie jakby nic się nie wydarzyło. Zdawać by się mogło, że przyszli do niej na popołudniową herbatę. Salon był uroczy; wysoki, z delikatnymi białymi sztukateriami zdobiącymi sufit. Z centralnej rozety zwisał imponujący trzyramienny, kryształowy żyrandol, bladoszare ściany kontrastowały z turkusowymi zasłonami kunsztownie udrapowanymi w wielkich, arkadowych oknach. Pokój był ciemny, jednak Kelly nie zapalała światła. Annie pomyślała, że w tym wnętrzu panuje podobna atmosfera jak na podjeździe, osobliwy nastrój melancholii i opuszczenia. Gospodyni wskazała im miejsca na chippendalowskiej sofie, sama usiadła w niewielkim, eleganckim fotelu w stylu królowej Anny, obitym różowo-białą tapicerką. Annie poczuła się niepewnie. Ten dom był jakby żywcem wyjęty z "Królewskiego gambitu"' - na parterze spokojna, klasyczna rezydencja Południa, na piętrze szalona kobieta. Kelly uprzejmie zwróciła się w stronę Maxa. - Jestem panu winna podziękowanie. - To drobiazg. - Max okupował niemal dwie trzecie sofy, wyraźnie dominując nad tym typowo kobiecym wnętrzem. - W młodości nabrałem niezłej wprawy we wspinaniu się i złażeniu po kratach. Annie zanotowała w pamięci tę informację, aby ją później wykorzystać i ewentualnie wdrożyć śledztwo. Kelly nie uśmiechała się. Nieśmiało skinęła głową i nadal wpatrywała się w Maxa zielonymi, wyrazistymi oczami. - To wielkie szczęście, że akurat byliście w pobliżu. Mieszkamy raczej na uboczu. Czym mogę wam służyć? Była to elegancka forma zapytania, czego u diabła chcą, i jednocześnie wskazówka, że epizod mi balkonie należy traktować jako zamknięty. Kelly nie była podobna ani do Carmen, ani do żadnej z osób, z którymi do tej pory rozmawiali. Jeśli ktokolwiek był w stanie pojąć ten skomplikowany świat, to właśnie Kelly Rizzoli. - Chodzi o Elliota - zaczęła Annie, uprzedzając Maxa. - O Elliota? - powtórzyła Kelly chłodno. - Przysłał mi kopię swojego wystąpienia, które miał zamiar wygłosić w niedzielę wieczorem, - Naprawdę? Czy sądzisz, że miał jakieś przeczucia? Annie wzruszyła ramionami. - Nie wydaje mi się. Raczej była to pewna forma zabezpieczenia. - Która zawiodła, prawda? Annie była gotowa przysiąc, że w fascynujących oczach Kelly błysnęła iskierka rozbawieniu