ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

- A kiedy łódź zbliży się do Clippera, muszę zobaczyć żonę na pokładzie, bo jak nie, to nie otworzę drzwi, rozumiesz? Jeśli jej nie zobaczę, podniosę alarm. Ollis Field załatwi cię, zanim zdążysz kiwnąć palcem, a Straż Przybrzeżna zjawi się przy samolocie, nim twoi kumple zdołają się do niego włamać. Radzę ci się dobrze upewnić, czy wszystko dobrze zrozumieją, bo w przeciwnym razie już teraz jesteście martwi. Luther błyskawicznie odzyskał pewność siebie. - Na pewno tego nie zrobisz! - parsknął. - Nie zaryzykujesz życia żony. - Jesteś tego pewien? Bandyta wzruszył ramionami. - Jasne. Nie jesteś aż tak szalony. Eddie zrozumiał, że oto nadeszła przełomowa chwila i że natychmiast musi przekonać Luthera o autentyczności swych zamiarów. Słowo "szalony" podsunęło mu pewien pomysł. - Zaraz sam się przekonasz! - syknął, po czym pchnął Luthera na ścianę tuż obok dużego kwadratowego okna. Gangster był tak zaskoczony, że zupełnie nie stawiał oporu. - Pokażę ci, czy nie jestem szalony. - Błyskawicznym ruchem podciął nogi Luthera; mężczyzna runął ciężko na podłogę. W tej chwili Eddie naprawdę czuł ogarniające go szaleństwo. - Widzisz to okno, zasrańcu? - Mocnym szarpnięciem zerwał weneckie żaluzje. - Jestem tak szalony, że zaraz wyrzucę cię przez nie! - Kopnął w szybę, ale gruby pleksiglas nawet nie drgnął. Dopiero po drugim kopnięciu pojawiła się siatka pęknięć, a po trzecim okno rozprysło się na kawałki. Samolot leciał z prędkością dwustu kilometrów na godzinę; lodowaty wiatr i zamarzający deszcz wdarły się do środka z siłą huraganu. Przerażony Luther usiłował podnieść się z podłogi. Eddie doskoczył do niego, pchnął ponownie na ścianę, a następnie złapał za klapy i wepchnął głową naprzód w otwór po oknie. Wściekłość wyzwoliła w nim pokłady energii, które pozwoliły mu zyskać przewagę nad przeciwnikiem, mimo że byli takiej samej postury. Luther wrzasnął, ale ryk wiatru był tak silny, że zagłuszył jego wołanie. Eddie wciągnął go do samolotu i krzyknął mu do ucha: - Wyrzucę cię, przysięgam na Boga! Ponownie wepchnął go głową w miejsce po oknie, ale tym razem uniósł go, tak że stopy mężczyzny oderwały się od podłogi. Gdyby Luther nie wpadł w panikę, zapewne udałoby mu się uwolnić, ale tylko szamotał się bezsilnie, nie mogąc zmienić swego położenia. Zaczął znowu krzyczeć, Eddie zaś zdołał wychwycić pojedyncze słowa: - Dobrze...! Zgadzam się...! Zgadzam...! Deakin odczuwał olbrzymią pokusę, by naprawdę wypchnąć gangstera przez okno, ale w porę uświadomił sobie, że traci nad sobą kontrolę. Nie chcę go zabić - powtarzał sobie. - Wystarczy, jeśli przestraszę go na śmierć. Już to osiągnął. Wystarczy. Postawił Luthera na podłodze i zwolnił uchwyt. Bandyta natychmiast rzucił się pędem do drzwi. Eddie nie zatrzymywał go. Całkiem nieźle odegrałem wariata - przemknęło mu przez myśl. W głębi duszy wiedział jednak, że to wcale nie była gra. Łapiąc głęboko powietrze oparł się o umywalkę. Atak wściekłości minął równie szybko, jak się pojawił. Eddie był już spokojny, ale wciąż jeszcze zdumiony, jakby to wszystko zrobił nie on, lecz ktoś inny. W chwilę później do łazienki wszedł jeden z pasażerów. Deakin rozpoznał w nim człowieka, który wsiadł dopiero w Foynes. Nazywał się Mervyn Lovesey, był dość wysoki i miał na sobie zabawną koszulę nocną w szerokie pasy. Wyglądał na czterdzieści parę lat i sprawiał wrażenie bardzo rzeczowego gościa. - Co tu się stało, u licha? - zapytał, ujrzawszy rozmiary zniszczeń. - Wyleciała szyba - odparł niezbyt pewnie Eddie. Lovesey obrzucił go ironicznym spojrzeniem. - Sam zdążyłem to zauważyć. - Podczas sztormu czasem zdarzają się takie rzeczy - ciągnął Eddie. - Silny wiatr niesie czasem bryłki lodu, a nawet kamienie. - Pilotuję samolot od dziesięciu lat i nigdy nie słyszałem o czymś takim! Oczywiście miał rację. Pęknięcia szyb, które jednak czasem się zdarzały, miały miejsce zawsze w porcie, nigdy podczas lotu. Z myślą o takich właśnie przypadkach na pokładzie samolotu znajdowało się kilka aluminiowych przesłon, które instalowało się za pomocą śrubokrętu. Eddie otworzył szafkę, wyciągnął jedną i pokazał Loveseyowi. - Jesteśmy na to przygotowani - powiedział. To chyba przekonało dociekliwego pasażera. - I bardzo dobrze - mruknął Lovesey, po czym zniknął w kabinie. Eddie doszedł do wniosku, że będzie najlepiej, jeśli ograniczy zamieszanie do minimum i sam dokona naprawy. W ciągu kilku minut udało mu się wyjąć ramę okna, usunąć resztki oderwanych żaluzji, wstawić przesłonę i zamontować z powrotem ramę. - Znakomita robota - stwierdził Mervyn Lovesey wychodząc z toalety