Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
Wszakże za pierwszem promieniem wiosny, zapowiadano sobie zgubę wzajemnie. Chodziło więc papieżowi o jak najśpieszniejsze przytłumienie pożaru. Zaledwie minęły pierwsze intronizacji apostolskiej obrzędy, zagarnął się Ojciec św. do pracy około zażegnania wojennej burzy na wschodzie. Uderzyła we wszystkie dzwony dyplomacja papieska, ta macierz wszelkiej dyplomacji nowego świata. Jak głównie przemyślnością dyplomatyczną urosła liczba obrońców Elżbiety, a nieprzyjaciół Karola, tak podobnież rozumem dyplomatycznym, lecz rozumem najświętszej w obecnym razie intencji, należało rozdzierzgnąć węzeł. Zebrała się w imieniu papieża wielka dyplomatyczna, wielka ambasada pokoju, mając obejść z kolei wszystkie dwory nieprzyjacielskie. Przewodniczył jej biskup wolturański, później Horencki, Piotr, któremu Urban V listem wierzytelnym z dnia 24-go stycznia roku 1363-go, jako aniołowi pokoju, w kraje niezgody wysłanemu, zlecił wszelkie ze swojej strony pełnomocnictwo. Obok biskupa Piotra dążyli tąż samą drogą biskup akweński Gwido. Generał zakonu św. Dominika i uczony a świątobliwy franciszkanian imieniem Jan. Wraz z legatami szły mnogie listy papieskie do cesarza Karola, do jego brata Jana, margrabi Morawskiego, do królów Ludwika i Kazimierza, do królowej Elżbiety, do arcybiskupów pragskiego i mogunckiego. Najpierwszą stacją zatrzymała się ambasada papieska u cesarza Karola, na dworze czeskim. Po wręczeniu pism apostolskich upomnieli delegaci Karola dość surowo, aby zaniechał wojnę nieprawą, która przynosi więcej klęsk niż tryumfów, więcej sromu niż sławy, więcej szkód niż korzyści, gdyż gubi tysiące dusz i zachęca ludy barbarzyńskie do napadów na kraje chrześcijaństwa zwaśnionego. Od cesarza wyszła pierwsza pobudka waśni, on też niech ją pierwszy zgasi zawczasu, a gdyby trwać chciał w uporze, tedy niech wie, że kto się okaże przeciwnym zgodzie, przeciw temu sam Ojciec św. gotów jest powstać całą mocą swoich rad i posiłków. Karol IV wiedział nazbyt jasno niepomyślność położenia swojego, aby się miał ociągać z podaniem ręki do zgody. Oświadczył zatem uległość pośrednictwu apostolskiemu i ochotę uczynienia zadość żądaniom sprzymierzeńców. Z tym szczęśliwym owocem posłannictwa swojego udali się legaci następnie do Węgier, na dwór króla Ludwika. Godzi się poskromić zawziętość gniewu, ozwały się tam łagodniej przedstawienia orędowników. Dla jednego słowa płochego, za które zresztą cesarz słuszną przyrzeka wynagrodę, grzechem byłoby przedłużać wojnę, 44 równie monarchom, jak i narodom zgubną, żadnym widokiem pożytku nie osłodzoną. Uznał to pobożny król węgierski i oznajmił gotowość do złożenia oręża, jeśli sprawiedliwemu celowi wojny stanie się zadość. Jakimby zaś sposobem dał się osiągnąć ten warunek, miała okazać się o kresu dalszej podróży wysłanników papieskich. Ta zaprowadziła ich przez Karpaty nad Wisłą, do stolicy polskiego króla Kazimierza. Kazimierz był najstarszym w familijnej lidze przeciwników cesarskich, i o niego też musiały ostatecznie oprzeć się wszelkie usiłowania rozjemcze. Czuł tę wagę swoją król polski i nie myślał bynajmniej zrzec się korzyści, jakieby stąd spłynąć mogły na jego państwo. Pospołu z oczyszczoną czcią królowej z plemienia Piastów miała także zajaśnieć sława ich starożytnej korony. Wypadło tedy legatom wynaleźć dla Kazimierza pewien dank okazały za przystąpienie do zgody. Zważając jego znaną mądrość i sprawiedliwość, ofiarowano mu za porozumieniem z resztą stron spornych rolę sędziego polubownego, któryby wraz z świdnickim książęciem Bolkiem rozstrzygnął nieodwołalnie sprawę czesko-węgierską. Wszakże i poddanie się tak dostojnych monarchów, jak cesarz rzymski i król węgierski, wyrokowi Kazimierzowemu, okazało się jeszcze niedostatecznym. Posłowie apostolscy ujrzeli się w potrzebie przydać pewien dalszy zaszczyt polubownictwa. Po szczęśliwym wymyśleniu onego, rozpoczęły się nowe zwiady u dworów, czeskiego i węgierskiego, azali i one zgadzają się na wniosek. A był to projekt zaradzający od razu ostatnim trudnościom pojednania. Wychowywała się u dworu Kazimierza w Krakowie jego pomorska wnuczka Elżbieta, córka szczecińskiego księcia Bogusława, od lat kilku osierocona po matce. Młodociane lata księżniczki miały się już ku zamęściu, a jej koligacja z tylu królami, jako to z królem polskim, węgierskim, duńskim, przeznaczyła ją chyba bardzo wysokiemu oblubieńcowi