Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
Chociaż pasjonowałem się belcantem, moje wokalne osiągnięcia równały się zeru. O naszym nauczycielu, profesorze Marcelim Sowilskim, znanym śpiewaku, mówiło się, że ponoć występował nawet w La Scali. Nigdzie nie znalazłem potwierdzenia tych informacji. W jednym konkretnym przypadku profesor Sowilski wystąpił również jako kompozytor: był twórcą muzyki do szkolnego hymnu, do którego słowa napisał profesor Rygier. Zrekonstruowałem (przy czynnym współ- udziale kolegów) tylko jeden kawałek canta i refren: Gdy nam w sercach ogień płonie, Ogień naszych młodych lat, Złączmy serca, złączmy dłonie I z ufnością patrzmy w świat. Naprzód, Rejacy, Zwycięski, mężny huf, Razem w boju i w pracy Po ziszczenie młodych snów! Moje stosunki z Sowilskim polegały na wzajemnej nieagresji ja nie śpiewałem, nie psując mu chóru, on zaś stawiał mi czwórki, nie psując mi cenzury. Myślę, że było to wzajemnie korzystne i uczciwe. Raptularz familianta Antoni Słonimski był moim ulubionym autorem od chwili, kiedy przestałem czytywać Przyborowskiego i Mayne Reida. A stało się to w latach trzydziestych, gdy wydarzenia polityczne zaczęły rzucać cień na moje sielankowe dzieciń- stwo. Słonimski jak nikt inny nadawał się na przewodnika po otaczającym mnie świecie narastającej grozy. Jego programowy humanitaryzm, podbudowany racjonalizmem i poczuciem humoru, wydawał mi się wówczas jedyną możliwą do przyjęcia ideologią i kto wie, czy nie wydaje mi się nią również i dziś, kiedy historia minionego półwiecza nie dostarczyła argumentów na rzecz innych, bardziej powiedzmy radykalnych poglądów na świat. Impo- nowała mi nieporównana ostrość pióra mego idola i ów jedyny w swoim rodzaju amalgamat dowcipu i wzniosłości, jaki stanowiła każda niemal Kronika tygodniowa". Czy 20 muszę dodawać, że zachwycały mnie jego wiersze i że umiałem większość z nich na pamięć? Tak się złożyło, że Antoni Słonimski przez ożenek z cioteczną siostrą mego ojca, Janiną Konarską, wszedł w 1934 roku do mojej rodziny, co stanowiło niezmiernie ekscytującą przygodę dla dziesięciolatka. Janka.'.. Szczerze mówiąc nie przepadałem za nią, choć doceniałem zarówno jej talent, jak i urodę. (Talent i uroda" tak zatytułował swój artykuł o niej, zamieszczony w Wiadomościach Literackich", głośny wówczas malarz i pedagog Tadeusz Pruszkowski). Była świetną drzeworytniczką, ulubioną uczen- nicą Skoczylasa, laureatką wielu nagród na międzyna- rodowych wystawach grafiki i srebrnego medalu na Olim- piadzie w Los Angeles w roku 1932. Jej drzeworyty zyskały sobie dużą popularność, zwłaszcza wizerunki świętych oraz prace o tematyce zwierzęcej. Obracała się w środowisku skamandrytów, ale prawdziwą pasję jej życia stanowiły towarzyskie stosunki z młodymi arystokratami, których zawsze znałem ze zdrobniałego imienia (Jaś, Tonio, Gucio itp.). Chętnie przebywała również wśród dyplomatów, oczy- wiście anglosaskich. Janka była łagodną blondynką o skośnych, błękitnych oczach, śliczną, ale nieco mdłą, atrakcyjną, ale niezbyt błyskotliwą. Jej małżeństwo ze Słonimskim stanowiło za- skoczenie nie tylko dla mnie. Słyszałem, że była związana z Wierzyńskim, Antoni zaś kochał się w jej przyjaciółce, pięknej rzeźbiarce Irenie Baruch. To, żeby moja kuzynka (ciotka?) wyszła za kogoś, kto nie był jak wówczas mawiano pur sang, nie mogło mi nawet przyjść do głowy. Jakiś hrabia, szambelan papieski, charge d'affaires owszem ale nigdy ktoś, kto ostentacyjnie przyznaje się do swego niearyjskiego" pochodzenia, a nawet nim się szczyci (syn rasy stokroć starszej niż Porta Romana..."). Dla znanych z bigoterii neofitów, jakimi byli przezacni 21 skądinąd wujostwo Sejdeman-Konarscy, stanowić musiał ten głośny mańaż ich córki nie lada orzech do zgryzienia... Zanim jeszcze przez szczęśliwe zrządzenie losu stałem się powinowatym Słonimskiego, widywałem go nieraz na ulicy i ogromnie przeżywałem każde takie spotkanie. Jakże miałbym go nie spotykać, skoro codziennie odbywałem z tornistrem na plecach wędrówkę przez Mazowiecką, gdzie jako kawaler mieszkał pod dziesiątym, tam, gdzie mieściła się apteka, pomiędzy salonem Garlińskiego a Mortkowiczem i Zie- miańską". Ale osobiście poznałem Antoniego dopiero z okazji odczytu, który wygłosił na temat inauguracyjnego rejsu pols- kiego statku Piłsudski" do Ameryki. Szczerze mówiąc odczyt sprawił mi zawód, był stosunkowo mało dowcipny. (Zapamię- tałem z niego jedynie pochwałę zdobiącej statek grafiki i żartobliwe ubolewanie, że w swej kajucie nie znalazł na ścianie drzeworytu Janiny Konarskiej). Po odczycie, który odbył się gdzieś na Kredytowej, rodzinne grono otoczyło prelegenta, który rzucił kilka konwencjonalnych uwag i pospiesznie oddalił się, uprowadzając Jankę. Antoni wyglądał wówczas zupełnie inaczej niż w latach powojennych, kiedy stał się chudym, szlachetnym i udu- chowionym białym sahibem