ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

..) Jeśli nazwę to szaleństwem — będę błogosławił szaleństwo, jeśli przypłacę to życiem — umrę szczęśliwy. Jakie to dziwne — być szczęśliwym. 42 Ja wrócę, Jo... Będę z Tobą... Zawsze. Wrócę do Ciebie jasnym obłokiem, błękitem nieba. Wrócę płomieniem w zieleni Twoich oczu. Znajdziesz mnie wszędzie tam, gdzie gości ciepło i radość. Ja nie boję się Twojej śmierci — jak nie boję się swojej własnej. Nie dlatego, że życie jest, jak to mówią, okrutne. Nie jest okrutne — skoro pozwoliło mi spotkać Ciebie. 43 44 1984 Berlin Zachodni Tyle uczuć mnie tu ogarnia. Przychodzą, odchodzą, trwają... Nie-wyrażone, niespełnione, lęki i tęsknoty, niezrozumiałe przeze mnie samą. I zawsze, zawsze wraca do mnie ta myśl: Boże. Jaki sens ma nasze życie. Noc za oknami czai się jak wieczność, a wieczność kojarzy mi się z milczeniem Wszechświata i Samotnością. Wieczność jest groźna i tajemnicza jak woda nocą; jest jednocześnie martwa i żywa; jest jak twarz Sfinksa, który otwiera usta, aby przemówić — a nie przemówi nigdy. Czasem czuję się tu jak w pomieszczeniu, z którego wypompowano powietrze. Nie duszę się — ale powietrza nie ma. Może lepiej porównać to do obrazu bez dźwięku. Ludzie poruszają ustami, ale nie mówią; ja otwieram usta — i sama siebie nie słyszę. Nie jestem tu właściwie samotna, ale tak się czuję, jakbym komunikowała się z ludźmi tylko częścią siebie, a do tego, co jest naprawdę mną, nikt tu nie ma dostępu — i ja sama też jakby nie mam. Nie potrafię tu zaistnieć. Jestem igraszką w rękach jakiegoś satyra — a może mnie w ogóle nie ma? Nie wiem, co robi tu ze mną to obce ciało, które nazywam „moim"; to j a należę do tego ciała, nie ono do mnie, i nie wiem czyje są myśli, które myślę. 45 Co ci ludzie wiedzą o życiu, zastanawiam się. Oni nawet śmieci tu mają jak zabawki. Czy to nie jest wręcz nieprzyzwoite? Wymordować ileś tam milionów, doprowadzić do dramatycznych przemieszczeń na mapie Europy, przegrać wojnę, która wstrząsnęła (na chwilę) sumieniem świata — a teraz pławić się w Coca-Coli, soku grejpfrutowym i komfortowej nieświadomości. Dobrze tu jest i wygodnie — pięknie tu jest — ale wszystko to jakieś idiotyczne. Nieprawdziwe jakieś. Jak te ich luksusowe śmieci. Denerwuje i męczy mnie ten zalew rzeczy. Wszystko na sprzedaż. Tego są tysiące, dziesiątki tysięcy na każdym kroku — włazi ci to dosłownie pod nogi. Natarczywe tysiące ślicznych, zbędnych rzeczy jak tysiące stręczących się kurew. Drażni mnie ta afirmacja wartości materialnych i drzemiąca pod nią afirmacja „sukcesu", cała ta płytkość i bezmyślność, kryjąca się pod tym wielkim targowiskiem, opatrzonym dumnym wykrzyknikiem: „To właśnie jest życie!" Dopiero tu widzę naprawdę, jak mało człowiekowi potrzeba — rzeczy — do życia, i tu dopiero naprawdę (choć może tylko na chwilę?) przestałam bać się ubóstwa, braku wygód, a może nawet braku wolności(l). Tak bym to chyba podsumowała, z całym jednocześnie szacunkiem dla organizacji tego świata — bo wygląda na to, że cele, które sobie wytycza, osiąga w sposób zbliżony do doskonałości. Ech, plotę ten list i plotę, i coraz bardziej plotę, i po co. Jak żyć, jak uwolnić się od tych wszystkich diabłów historii, cywilizacji, i od tych osobistych. Jestem tak znużona — położyć by się i umrzeć. W śmierci znaleźć odpowiedź i oczyszczenie. Wszystko to jest jakieś groteskowe — i tu, i tam — tyle wszędzie przemocy, agresji, rozpaczy. I ja, niby coraz mniej, a faktycznie coraz bardziej w tym zagubiona. Takie mi się to wszystko wydaje — takie jest — idiotyczne, skażone złem, niemiłością, gorączkowym przepychaniem się — ku czemu? Wszyscy jesteśmy tacy pokraczni, słabi, zagubieni — nie ma do kogo pójść po radę, każdego zżera jego własny — i wspólny zarazem — rak. I sami się zżeramy — jak stado wylęknionych szczurów, wrzuconych do ciemnej beczki. Widzę dosłownie tę beczkę — ciemną, ciasną, wilgotną i bez wyjścia, i te 46 szczury — jak wiją się i piszczą, zagryzają się w dramatycznym zwarciu; przerażone, oślepłe, niepewne, czy to, co gryzą, jest karkiem sąsiada, czy ich własną łapą. A co jest po drugiej stronie śmierci? — też nie wiadomo. Jeśli czyściec jest błąkaniem się zagubionych dusz po bezkresie czasu, męką Tantala, wiecznym sięganiem po coś, czego dosięgnąć nie można — to czym jest życie. Tylko sen wydaje się być miłosierdziem, ulgą, wytchnieniem — może tylko we śnie jesteśmy naprawdę sobą. Jeśli więc śmierć jest takim snem — ale czy jest? — to dobra jest śmierć. Naprawdę — tylko śmierć daje Nadzieję. A oni tu nawet smalec mają taki pyszny! Taki delikatny. Jak pupa niemowlęcia. Trudno. Trzeba będzie się jakoś obejść bez tego smalcu. Doprowadziłam się tymi myślami do stanu nieużywalności. Dawno nie byłam już tak przygnębiona. Kontynuuję więc to, co piszę — pełna lęku, chuci, ślepych sił, których nie rozumiem, pychy i poczucia winy, tęsknoty za miłością, rozrywającego mnie na części niepokoju. Muszę poddawać się codziennej rutynie gestów, pytań-odpowiedzi-uśmiechów, podziwiać trzydzieści kremowych róż, które pan domu przyniósł przed chwilą do mego pokoju — a chciałabym zrzucić z siebie to wszystko, uwolnić płacz, rwący we mnie tuż pod kruchą powłoką samokontroli, wić się i jęczeć. Lęk jest uczuciem o największej chyba sile przebicia, we mnie w każdym razie jest uczuciem najgłębszym, i pozostaję wobec lęku zupełnie, ale to zupełnie bezbronna. Nie mam na niego kontr-uczu-cia. I może to właśnie lęk stanowi odpowiedź na pytanie o przyczynę zła na Ziemi — wojen, okrucieństwa, egoizmu. I może — czy to krąg bez wyjścia? — jedynym lekiem na lęk jest właśnie wyzbycie się egoizmu. Ale to jest przecież niemożliwe, egoizm jest racją naszego bytu materialnego. Jestem, więc myślę? To za mało, to zbyt płytko. Jestem — więc się boję. Nie znam nic głębszego w całej przyrodzie. Jest to pewnie, w ostatecznym rozrachunku, lęk przed śmiercią. Niech sobie mówią, co chcą — świa- 47 domość śmierci determinuje nasze życie w sposób zasadniczy, nie może być inaczej. O śmierci powinno się mówić już w przedszkolu. To od niej wszystko się zaczyna, po co udawać, że jest inaczej. Tchórzliwie przetwarzać lęk przed śmiercią na tysiące małych, fałszywych lęków. Jestem pewna — to lęk pcha nas ku zgubie, ku zbrodni, ku niepełnej miłości. Bo miłość nie może współistnieć z lękiem. Może po prostu dlatego, że lęk jest uczuciem silniejszym, głębiej umiejscowionym, i na długich dystansach lęk zawsze — czy zawsze? — wygra przeciwko miłości