ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Muszę się z nią zobaczyć. Wspominam o tym Mose'owi a on na to: - W porządku, stary. I postaraj się ją ściągnąć z powrotem. Mose nawet się domyśla gdzie Jenny mogła się zatrzymać - u takich ludzi z Bostonu, którym też odbiła szajba i wyjechali do Waszyngtonu protestować przeciwko wojnie. Podał mi ich adres. Ponownie spakowałem cały swój majdan, podziękowałem Mose'owi i ruszyłem w drogę. Nie wiedziałem czy kiedykolwiek wrócę. W całym Waszyngtonie się kotłuje. Zupełnie jakby wybuchł jaki bunt czy co. Na ulicach pełno glin, ludzie krzyczą, coś rzucają. Gliniarze walą ich pałkami po głowach, oni krzyczą jeszcze głośniej i sytuacja tylko się coraz mocniej napina. Znajduję adres co mi go Mose dał, pukam i pukam, ale nikt nie odpowiada. Cały dzień czekam na schodach przed domem. Wreszcie gdzieś tak koło dziewiątej wieczorem podjeżdża samochód i wysiada z niego kilka osób między nimi Jenny. Wstaję ze schodów i ruszam w jej stronę, ale ona odwraca się i biegnie z powrotem do samochodu. Ci ludzie co z nią przyjechali, dwaj faceci i dziewczyna, nie wiedzą kim jestem i czego chcę. - Słuchaj, stary - mówi do mnie jeden z nich - lepiej zostaw dziś Jenny w spokoju. Nie jest w najlepszej formie. Pytam się go dlaczego, co się stało, więc on bierze mnie na bok i tłumaczy. Że Jenny właśnie wyszła z paki. Że aresztowano ją wczoraj i spędziła noc w żeńskim pierdlu, a dziś rano - zanim udało się ją wyciągnąć - ktoś w tym pierdlu powiedział, że jak Jenny ma tak długie włosy to musi mieć wszy albo inne paskuctwa i trzeba ją ogolić. I ogolili na łysą pałę. Pomyślałem sobie, że pewno przycupła nisko w samochodzie, bo nie chce mi się pokazać łysa. Więc opadłem na czworaka, żeby nic nie widzieć przez szybę i przyczołgałem się do wozu. - Jenny - mówię. - To ja, Forrest. Ona nic. Więc zaczynam ją przepraszać za to co się stało na schodach za klubem. Już więcej nie będę palił żadnego świństwa, mówię jej, i już nigdy nie będę grał w żadnym zespole, żeby mnie przypadkiem znów co złego nie podkusiło. Mówię jej jak bardzo mi przykro z powodu jej włosów. Potem czołgam się z powrotem do schodów przed domem gdzie zostawiłem swoje manele, wyciągam z torby starą wojskową czapkę, wracam do samochodu, nasadzam ją na patyk i wtykam przez okno. Jenny bierze czapkę, wkłada na głowę i wreszcie wysiada. - Wstawaj, ty wielki ośle - powiada. - Idziemy do domu. Weszliśmy do środka, siedzieliśmy i gadaliśmy, tamci palili skręty i pili piwo, ale ja nie. Potem wszyscy zaczęli rozmawiać o planach na jutro: przed Kapitolem miała się odbyć duża demonstrancja, na której grupa chłopaków co walczyli w Wietnamie miała zerwać ze swoich mundurów medale i inne takie i rzucić je na schody Kapitolu. - A wiecie - powiedziała nagle Jenny - że Forrest dostał order z rąk prezydenta? Wszyscy ucichli jak makiem zasiał, spojrzeli na mnie, potem na siebie i jeden z chłopaków zawołał: - Anioły nam go zesłały! Rano Jenny wchodzi do salonu i staje obok kanapy na której śpię. - Forrest - mówi. - Chcę, żebyś włożył mundur i wybrał się dziś z nami. Pytam się jej po co, a ona na to: - Bo może dzięki takim jak my zakończy się ta rzeź w Wietnamie. Więc wciągam na siebie mundur, a po chwili Jenny wraca z pękiem łańcuchów specjalnie kupionych w sklepie. - Obwiąż się nimi, Forrest - mówi. Znów pytam się jej po co. - Po prostu obwiąż się, później ci wszystko wyjaśnię. Zrób to dla mnie, dobrze? Więc się obwiązłem i ruszyliśmy na tę protestację, ja w mundurze i łańcuchach, Jenny, tamtych dwóch chłopaków i dziewczyna. Dzień jest ładny, pogodny. Przed Kapitolem zebrał się dziki tłum, pełno wokół kamer telewizyjnych, zjechały się też chyba wszystkie gliny jakie są na świecie. Ludzie śpiewają, krzyczą, pokazują glinom co o nich myślą. Widzę facetów w mundurach wojskowych; stoją razem w kupce. Po jakimś czasie jeden po drugim podchodzą do schodów przed Kapitolem, zrywają z piersi ordery i medale i rzucają na ziemię. Niektórzy podchodzą sami, inni podjeżdżają na wózkach dla kalek, część kuśtyka, część nie ma rąk albo nóg. Niektórzy odpinają ordery i po prostu upuszczają je na schody, ale są tacy co je ciskają ze złością. Wtem ktoś kładzie rękę na moim ramieniu i mówi, że teraz moja kolej. Patrzę na Jenny, ona kiwa głową, więc ja też zbliżam się do schodów. Robi się cicho. Nagle ktoś ogłasza przez megafon moje nazwisko i mówi, że na znak protestu przeciwko wojnie w Wietnamie wyrzucę order wręczony mi osobiście przez prezydenta. Wszyscy klaszczą i wiwatują. Na schodach leży już pełno różnych odznaczeń. Wyżej pod arkadami stoi nieduża grupka ludzi, paru gliniarzy i paru facetów w garniturach. Patrzę na nich i myślę sobie, no dobra, Forrest, musisz się postarać. Więc odpinam order, chwilę mu się przyglądam, myślę o Bubbie, o Danie i innych chłopakach i sam nie wiem, ale nagle coś mnie nachodzi, jakaś taka złość, i biorę wielki zamach i z całej siły ciskam ten kawał żelastwa. Po kilku sekundach jeden z facetów w garniturze opada na kolana. Okazuje się, że rzuciłem order za daleko i rąbłem faceta w baniak. Wybucha istna pandemonia