ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

.. Brwi powędrowały mu w górę, a w kącikach ust zaczął drgać uśmieszek. - Tylko tyle zostało z wozu? Skinęłam głową i przełknęłam ślinę. - Skradziono go. Uśmiechał się coraz szerzej. - I złodzieje zostawili tablicę i numer rejestracyjny? Miło z ich strony. Wcale nie uważałam, że to miło. Uważałam, że to wszawo. Właściwie uważałam, że całe moje życie jest wszawe. Bomba, Ramirez, wuj Fred - i gdy już sądziłam, że coś uda mi się osiągnąć i kogoś złapać, ukradli mi samochód. Cały wszawy świat odwracał się ode mnie z niechęcią. - Życie jest wredne - oświadczyłam. Z oka wytrysnęła mi łza i spłynęła po policzku. Cholera. Komandos przyglądał mi się przez chwilę, potem odwrócił się i rzucił tablice rejestracyjne na tylne siedzenie mercedesa. - To był tylko samochód, dziecinko. Nic ważnego. - Nie chodzi tylko o samochód. Chodzi o wszystko. -Wymknęła mi się kolejna łza. - Mam tyle problemów. Był bardzo blisko. Czułam ciepło jego ciała. I widziałam w mroku szeroko otwarte ciemne oczy. - Dam ci jeszcze jeden powód do zmartwienia -oświadczył. I pocałował mnie - jego dłoń na moim karku, usta na moich ustach, z początku delikatnie, potem poważnie i zdecydowanie. Przyciągnął mnie bliżej i znowu pocałował, a ja poczułam falę pożądania, gorącą, płynną i groźną. - O rany - wyszeptałam. - Tak - potwierdził. - Pomyśl o tym. - Myślę, że... to zły pomysł. - Oczywiście, że zły - przytaknął. - Gdyby było inaczej, już dawno wylądowałbym w twoim łóżku. - Wyjął z kieszeni kurtki notes. - Mam dla ciebie robotę na jutro. Młody szejk wraca do domu i trzeba go odwieźć na lotnisko. - Nic z tego! Niedoczekanie, żebym znów miała wozić tego gówniarza. - Spójrz na to z innej strony, Steph. Zasłużył sobie na to. Komandos miał rację. - Okay. I tak nie mam nic innego do roboty - powiedziałam. - Instrukcje na kartce. Czołg przyprowadzi ci samochód. Po czym zniknął. - O mój Boże - jęknęłam. - Co ja zrobiłam? Pobiegłam do holu i wcisnęłam guzik od windy, wciąż gadając do siebie: - On mnie pocałował i ja go pocałowałam. Co mi przyszło do głowy? - Zrobiłam zniecierpliwioną minę. -Przyszło mi do głowy... TAK! Drzwi windy rozsunęły się i z jej wnętrza wyszedł prosto na mnie Ramirez. - Witaj, Stephanie - powiedział. - Czempion czekał na ciebie. Wrzasnęłam i odskoczyłam, ale ponieważ głowę miałam zajętą Komandosem, a nie Ramirezem, działałam nie dość szybko. Ramirez chwycił mnie garścią za włosy i szarpnął w stronę wyjścia. - Już czas - oznajmił. - Zaraz się przekonasz, co to znaczy być z prawdziwym mężczyzną. A potem, jak już Czempion z tobą skończy, będziesz gotowa na spotkanie z Bogiem. Potknęłam się i upadłam na jedno kolano, a on mnie ciągnął dalej. Dłoń trzymałam w torebce, ale nie mogłam znaleźć rewolweru ani paralizatora. Za dużo drobiazgów. Zamachnęłam się torbą i walnęłam go z całej siły w twarz. Zatrzymał się, ale nie upadł. - To nie było miłe, Stephanie - powiedział. - Zapłacisz za to. Zostaniesz ukarana, zanim pójdziesz do Boga. Zaparłam się obcasami w miejscu i wrzasnęłam, najgłośniej jak umiałam. Na parterze otworzyły się drzwi dwóch mieszkań. - Co się tu dzieje? - spytała pani Sanders. Pani Keene też wyjrzała na korytarz. - Właśnie, co to za hałasy? - Wezwijcie policję! - krzyknęłam. - Pomocy! Wezwijcie policję! - Nie martw się, kochanie! - zawołała pani Keene. -Mam broń. Wypaliła dwa razy i rozwaliła lampę pod sufitem. - Trafiłam go? - spytała. - Czy strzelić jeszcze raz? Pani Keene miała kataraktę i nosiła szkła tak grube, jak dno butelki od piwa. Ramirez rzucił się do drzwi już po pierwszym strzale. - Chybiła pani, ale w porządku. Nieźle się wystraszył. - Mamy wezwać policję? - Zajmę się tym - powiedziałam. - Dzięki. Wszyscy uważali mnie za wielką zawodową łowczynię nagród, ruszyłam więc spokojnie w stronę schodów, a potem wchodziłam na górę, stopień po stopniu, nakazując sobie zachowanie zimnej krwi. Dojdź do swojego mieszkania, myślałam. Zamknij drzwi, wezwij policję. Powinnam znaleźć broń i pobiec za Ramirezem na parking. Ale prawda była taka, że się bałam. I szczerze mówiąc, nie strzelałam za dobrze. Lepiej zostawić to policji. Nim dotarłam do drzwi, miałam już klucz w ręku. Wzięłam głęboki oddech i trafiłam w zamek za pierwszym razem. W mieszkaniu było ciemno i cicho. Briggs nie kładł się tak wcześnie. Pewnie gdzieś wyszedł. Rex biegał w swoim kółku. Na sekretarce paliła się czerwona lampka. Dwie wiadomości. Podejrzewałam, że jedna jest od Komandosa, jeszcze z popołudnia. Zapaliłam światło, postawiłam torbę na szafce kuchennej i włączyłam taśmę. Pierwsza wiadomość była od Komandosa, tak jak przypuszczałam. Prosił o kontakt na pager. Druga była od Morellego. To ważne, muszę z tobą pomówić - powiedział. Zadzwoniłam na jego numer domowy. - No, dalej - ponaglałam. - Podnieś słuchawkę. Ponieważ nie doczekałam się odpowiedzi, próbowałam dalej. Telefon w samochodzie. Też nic. Komórka. Ruszyłam z aparatem do sypialni, ale zdołałam dotrzeć tylko do drzwi. Na moim łóżku siedział Allen Shempsky