Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
Szef wysłuchał i zwrócił się do mnie. 31 - A więc nie wie pan, jak uruchomić samochód? - zapytał podejrzliwie. Olśniło mnie. Mechanik najwyraźniej chciał po prostu, żebym uruchomił samochód, aby wysłuchać pikania. - Pika - wyjaśniłem na wypadek, gdyby sami nie dojrzeli problemu. - Znaczy, problem z przeniesieniem napędu w łożyskach - stwierdził mechanik. - Pika - twardo trzymałem się kursu, nie mając pojęcia, co to są łożyska i jak się na nie przenosi napęd. Na szczęście szef przetłumaczył mechanikowi, o co mi chodzi, a ten raźno zabrał się do szukania przyczyny pikania. Nie będę zanudzać dalszymi szczegółami, a kiedy chciałem opowiedzieć całą historię najlepszej z żon, już po kwadransie zagroziła, że wystawi mi walizki za drzwi, jeśli nie przejdę do puenty. Puenta brzmi, że pikanie ustąpiło. Kiedy oburzony opowiedziałem historię Kazikowi, tylko się uśmiechnął. - Trzeba pokazać, stary. Pokazać! - pouczył mnie. - Kiedy idę kupić narzeczonej biustonosz, to zawsze pokazuję, że chcę, o, taki. - W tym momencie Kazik zaprezentował właściwy rozmiar. - W ten sposób nie muszę pamiętać tych wszystkich numerków - zakończył, zadowolony z siebie. Sposób Kazika zauroczył mnie prostotą. Zastosowałem go następnego dnia, kiedy to wolnym od pikania samochodem udaliśmy się do sklepu. Po obejrzeniu bajecznie pięknego mieszkania w najnowszym numerze magazynu z modnymi wnętrzami postanowiliśmy 32 równać do najlepszych i chcieliśmy na początek kupić kilka haków, na których zawisłyby elementy dekoracyjne. - Poproszę kilka haków, o, takich - powiedziałem do sprzedawcy, pokazując mniej więcej, jak sobie wyobrażam wielkość haka. - Ma pan na myśli czwórki czy szóstki? - zapytał uprzejmie sprzedawca. - O, takie - pokazałem dla pewności raz jeszcze, nie dając się zbić z pantałyku. - Rozumiem, chodzi o piątkę. Z gwintem ósemką czy dziewiątką? - indagował sprzedawca. Chciałem już oburzony opuścić sklep i udać się wmiejsce, gdzie człowiek władający językiem polskim sprzeda mi po prostu ,,o, takiego haka". Najlepsza z żon pociągnęła mnie jednak dyscyplinująco za rękaw, więc powiedziałem, dziwiąc się sile swojego spokoju: - Piątkę z dziewiątką. Sprzedawca wyjął coś z pudła, zapakował i wręczył nam z przebiegłym uśmiechem. Piątka z dziewiątką oczywiście nie nadawała się do niczego, ale stwierdziliśmy to dopiero w domu. -Niestety, wygląda na to, że nikt w tym kraju nie mówi po polsku - powiedziałem do najlepszej z żon. -Wszystkie klasy społeczne, z wyjątkiem nas, posługują się slangiem niezrozumiałym dla innych. Zanim zdążyłem rozwinąć myśl, zadzwonił telefon. Jakoś tak jest, że ilekroć piszę jakiś felieton, w kulminacyjnym momencie dzwoni telefon. Jest to dość monotonny sposób na podprowadzenie puenty, ale co ja na to poradzę: naprawdę dzwoni ten telefon. 33 - Halo, czy pan redaktor Talko, jaw sprawie tych artykułów - powiedział głos w słuchawce. Od razu się zirytowałem. Nie lubię, gdy ktoś nie rozumie, czym się zajmuję. - Po pierwsze, nie redaktor. Po drugie, to nie artykuły, tylko felietony - powiedziałem i rzuciłem słuchawkę. Doprawdy. Przecież to takie proste, nauczyć się tych kilku terminów. Grzeczność królów Pewien znany mi wyłącznie z literatury władca zwykł był mawiać, że wdzięczność jest grzecznością królów. Fakt, że tak naprawdę mówił o punktualności, a nie wdzięczności, jest mi znany, ale postanowiłem przejść nad nim do porządku dziennego, również dlatego, że wdzięczność bardziej mi pasuje, zwłaszcza w kontekście niniejszej historii. Siedzieliśmy właśnie z najlepszą z żon w domowych pieleszach, był piątek wieczór, kiedy zadzwonił telefon. - Halo - powiedziałem, bowiem jestem człowiekiem grzecznym. W słuchawce zabrzęczał męski głos: - Cześć, stary, co u ciebie? - No cześć, stary - wykrzyknąłem. Fakt, że głos z niczym mi się nie kojarzył, nie miał tu nic do rzeczy. - Wiesz, podobał mi się twój ostatni reportaż, a felietony twojej żony są boskie. - Och, no tak, udały się nam - odpowiedziałem, albowiem uważam, że nie należy przesadzać z fałszywą skromnością. - Wiesz, chciałem wpaść, ale jakoś się nie złożyło - tłumaczył dalej głos. - Jak mawiam ja sam, czyli Czesio, czasami tak się składa. 35 - Kto dzwoni? - zainteresowała się najlepsza z żon. - Czesio - zawiadomiłem ją lakonicznie. - Jaki Czesio? - zdziwiła się małżonka. Zastanowiłem się przez chwilę i ze zdumieniem odkryłem, że nie wiem, jaki Czesio. Nie pamiętałem żadnego Czesia. Czesio jednak musiał to wyczuć, bo niezwłocznie przystąpił do wyjaśnień. - Pamiętasz, jak pięć lat temu u Kazików poprosiłeś mnie o ogień? Stałem koło tego ich fikusa, a może to była palma, no, w każdym razie koło czegoś zielonego. Kazik ma przecież roślinę w salonie! No, stary, nie mów, że mnie nie pamiętasz, skoro miałem do ciebie wpaść, a nie wpadłem! Robisz, z tego, co wiem, w gazecie! Wtedy go sobie przypomniałem. Nie mam dobrej pamięci do twarzy ani do roślin. Ale to zdanie: Robisz chyba w gazecie?", przypomniało mi się od razu. Tak, tak, najlepsza z żon, przysłuchująca się wtedy naszej rozmowie, wygłosiła swą słynną ripostę: Nie, nie, proszę pana, mamy łazienkę". - Słuchaj, stary, miałbym do ciebie prośbę - kontynuował tymczasem Czesio. - Zlikwidowałem interesy i szukam pracy w mediach. Nie masz czegoś na oku? Tak się złożyło, że miałem. Ja w ogóle mam wiele na oku. Czesio przedstawił zaś taką listę nieszczęść, aż po niespłacony kredyt włącznie, że dopadłem Kazika, poręczyłem głową, dałem mu weksel na uczciwość Czesia i tak oto załatwiłem pracę. - Dzięki, stary, na ciebie zawsze można liczyć - ucieszył się, gdy mu o tym powiedziałem, Czesio. 36 _ Zapraszam was na kolację, tylko nie wymawiajcie się, że nie macie czasu. To pa, stary. Ledwo odłożyłem słuchawkę, telefon zadzwonił jeszcze raz